[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Czekaliśmy na ciebie.I Ona cię przysłała usłyszał odpowiedz.Bezwiednie dotknął prezentu od królowej. Nie.To tylko podarunek od królowej.Przysyła mnie Jego Wysokość Atael.Lekka konsternacja.Wymiana spojrzeń, drobne gesty, jakby chłopcy wysyłalisobie ustalone sygnały.Wreszcie decyzja. Nie szkodzi.Ona wie lepiej.Mieliśmy czekać na kogoś ze znakiem.Przy-byłeś.Powiesz nam, co dalej robić.Arn-Kallan doznał przerażającego wrażenia, że właśnie został wciągniętyw sam środek jakiegoś spisku, o którego istnieniu do tej pory nie miał pojęcia,a ma w nim do odegrania kluczową rolę.Zielony kłos na białym polu był herbemrodu Ainelów, z którego pochodziła królowa.Jakiekolwiek powiązania z Kręgiemi tymi tutaj mieli Ainelowie, na pewno nie wiedział o nich król.ONA, wypowiada-ne z takim naciskiem, zapewne oznaczało samą Jej Wysokość Iditalin, lecz czemukrólowa nie uprzedziła go nawet słowem, skoro widzieli się tuż przed wyjazdemi nawet życzyła mu szczęśliwej podróży? No cóż, będzie musiał zamaskować swo-ją ignorancję i delikatnie pociągnąć za język tych zuchwałych młokosów.Wynikimogą okazać się nader interesujące.Na szczęście Garanso milczy, nie próbującjuż zajmować eksponowanej pozycji.Może boli go język, a może wreszcie po-szedł po rozum do głowy.Znalazł sobie miejsce na zydlu pod ścianą i tylko omiatawzrokiem okolicę jak szuler czyhający na ofiarę.Krok od niego, w niszy sypialnejczęściowo przysłoniętej kotarą, Arn-Kallan dostrzegł jeszcze kogoś białe, ary-stokratyczne dłonie złożone na kolanach, szczupłe ramię, zarys ust i czubek nosa.Tyle widać.Kobieta czy raczej może dziewczyna, biorąc pod uwagę średni wiekmłodych magów.Siostra, a może nałożnica jednego z nich.Po babsku ciekawska.Mieszkańcy ziemnego domu nareszcie przypomnieli sobie o dobrych manie-rach.Zaproszono ela i obu przybyłych do stołu, na którym znalazły się ciastkaw towarzystwie sławnego tutejszego miodu.Wypieki mogły służyć za pociski doprocy, za to Arn-Kallan z niekłamaną przyjemnością umoczył wargi w słodkimalkoholu.Po czym omal nie odgryzł brzegu naczynia z wrażenia, gdy wewnątrzjego głowy zabrzmiał stanowczy nakaz: Nie podnoś się.Nie rób gwałtownych ruchów.Słuchaj.Arn-Kallan jak sparaliżowany wpatrywał się w głąb kubka, gdzie widział od-bicie własnych rozszerzonych oczu na powierzchni złocistego płynu.Jedynie ruty-na uchroniła go przed zakrztuszeniem się i pozwoliła zachować w miarę normalnywyraz twarzy.Popijał miód, chwalił go niezbyt składnie, a cały czas większość86uwagi skupiał na bezosobowym głosie, który sączył mu lengorchiańską mowęwprost do umysłu.Wreszcie el odstawił swój kubek na stół i zaproponował, by zakończyć nadziś, gdyż obaj lordowie są ogromnie zmęczeni podróżą.Poza tym z pewnościąchcieliby przemyśleć wiele rzeczy. O, tak zgodził się Garanso. Tęsknię za wygodnym łóżkiem.Ledwo wyczuwalna nuta ironii w jego tonie sugerowała, że nie ma na myślitutejszego posłania.Kiedy znalezli się na zewnątrz, Arn-Kallan zgarnął w dłonietrochę śniegu i przetarł nim rozpaloną twarz. Nie spodziewaliśmy się czegoś takiego.Prawda, drogi lordzie? rzekłGaranso. Nie.Nie spodziewaliśmy się odpowiedział Arn-Kallan i popatrzył natowarzysza tak, jakby widział go po raz pierwszy w życiu.* * *Obudził się z krótkiego, dusznego snu, w którym ciemnookie widma szepta-ły do niego w obcym języku, dysząc i błyskając białymi kłami wewnątrz paszczświecących jak wnętrze rozpalonego pieca.A więc jednak zasnął, choć obiecywałsobie czuwać.Garanso przed snem natarczywie proponował rozpicie jeszcze jed-nej butelki miodu i Arn-Kallan dla spokoju wypił trochę.Wystarczyło, by zmorzyłgo niechciany sen.%7łółtawe światło małej świecy wyzłacało sęki na drewnianejścianie.Garanso wieczorem kazał zostawić ją służącemu na stole, a dla bezpie-czeństwa wstawić lichtarzyk do miski z wodą.Panowała głęboka cisza, mącona je-dynie cichuteńkim skrzypieniem wypaczających się desek.Czegoś brakowało oczywiście, chrapania lorda Koniuszego.Arn-Kallan rozluznił mięśnie gardła, do-bywając z siebie ciężkie sapanie głęboko uśpionego człowieka.Jednocześnie po-woli przekręcił głowę, unosząc minimalnie jedną powiekę, by skontrolować izbę.Zgodnie z przewidywaniem Garanso nie spał.Z ponurą determinacją malującą sięna twarzy, czujnie popatrując w stronę uśpionego sąsiada, właśnie przecinał sobieskórę wewnątrz lewej dłoni.Arn-Kallan ostrożnie odszukał palcami rękojeść szty-letu ukrytego w łóżku.Garanso skaleczył się jeszcze w ramię, dla lepszego efekturozmazując krew na koszuli, po czym zbliżył się na palcach.Ostrze zawisło nadpiersią Arn-Kallana, lecz ten nagle szeroko otworzył oczy.Jego palce zacisnęłysię na przegubie ręki trzymającej nóż.Pchnął od dołu wprost w brzuch Garanso.Niedoszły morderca rozwarł szeroko usta nieme i krągłe jak pysk zdychają-cej ryby.Arn-Kallan przekręcił ostrze, czując jak ciepła krew oblewa jego rękęi spływa do rękawa, po czym odepchnął rannego.Garanso padł z głuchym łosko-tem i dopiero wtedy zawył z bólu, skręcając się na podłodze jak robak przeciętyna pół łopatą.87 Straż! Straż!! Służba!Dudnienie w drzwi uprzytomniło lordowi, że zostały zamknięte na zasuwę.Otworzył je.Do wnętrza wpadło dwóch gwardzistów z dobytymi mieczami.Nastąpiło kilka chwil zamieszania, gdyż żołnierzom trudno było pojąć, że do-gorywający lord Garanso jest właśnie sprawcą napadu, a nie jego ofiarą.Zirytowa-ny Arn-Kallan kopnął służącego, który nadal leżał na barłogu pod ścianą i zdawałsię spać mimo całego tego zamętu. Nie żyje.W progu stanęło dwóch magów: ów krępy Mówca i Iskra. Udusił go poduszką.Niepożądany świadek.Próbowałem cię obudzić, alejuż było za pózno rzekł Mówca ze smutkiem. To ty? To byłeś ty, przedtem? spytał Arn-Kallan.Chłopak kiwnął głową. Dostałeś ostrzeżenie.Czuwaliśmy, ale. bezradnie machnął ręką.Garanso wciąż był przytomny, choć krew nieprzerwanie lała mu się międzypalcami przyciśniętymi do brzucha.Ciemnoczerwona jak wiśniowy syrop, rozle-wała się w wielką kałużę, barwiąc piasek, którym wysypano podłogę.Gwardzi-sta, klęcząc obok, darł szmaty na opatrunek, ale jego twarz wyrażała jasno, żenie widzi w tej czynności wielkiego sensu.Zbyt wiele ran już oglądał.Ta byłaśmiertelna. Przeee.kli.nam.was wszyystkich. wyrzęził lord.Krew poja-wiła mu się także w ustach. Po-mio-ty Mro-ku.wę-że.Arn.zdraj-ca.przekli-nam-cię.w ukła-dy z ni-mi.nig.dy. Westchnął spazmatycz-nie i zamarł z otwartymi oczami, patrząc gdzieś w przestrzeń, jakby oglądał jużrzeczy nieprzeznaczone dla wzroku żyjących. Koniec rzekł Iskra. Co? spytał odruchowo Mówca. Tutaj koniec.Umarł.Arn-Kallan znużonym gestem przetarł czoło i oczy, rozmazując sobie po twa-rzy czerwone smugi. Skąd wiedziałeś? Czytam w myślach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]