[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miała nadzieję, że uda jej się nanieść na wczorajszyrysunek choć drobną część ozdób, nim zacznie padać.178- Na dobrą sprawę jeszcze nie zacząłem - rozczarował ją Robert.Układał właśnie wjamie grobowej tabliczkę z numerem grobu i nazwą stanowiska tuż obok strzałki oznaczającejpółnoc.Gdy wszystkie elementy były na swoich miejscach, sięgnął po aparat.- Mało światła -mruknął z niezadowoleniem - ale przynajmniej wszystkie partie zdjęcia będą tak samodoświetlone.Wahał się przez chwilę, nim wybrał przesłonę.Robił zdjęcia w skupieniu.Wciszy, która zapanowała nad wykopem, słychać było tylko trzask pracującej migawki.- Nie zapomnij o zbliżeniach - przypomniał mu Siwy, widząc, że Robert się spieszy.- Nie zapomnę - odezwał się zza aparatu i przekręcił pierścień, zmieniając ogniskową.Pochylił się nad pochówkiem i w obiektywie zobaczył z całą wyrazistością wielobarwnynaszyjnik.Pomyślał, że za życia to dziecko na pewno nie uniosłoby go na wątłej szyi.Ci,którzy je chowali kilka wieków temu, musieli je bardzo kochać.- Jest twoja - zwrócił się w końcu do Doroty, która przez cały czas niecierpliwie tupałamu nad głową, stojąc na profilu.Marcin uniósł ją lekko i postawił na dole.- Pomogę ci - powiedział, rozglądając się za taśmą mierniczą i drewnianymimetrówkami.Zostali sami.Wykop na chwilę opustoszał.Archeolodzy znosili cały sprzęt do przed-sionka kościoła.Dorota, nie zważając na wzmagający się wiatr i grzmoty, które rozlegały sięcoraz bliżej, pracowała szybko, nanosząc na rysunek punkty, których współrzędne podawałjej Marcin.Kuliła się tylko, gdy niebo przecinały szybkie jak myśl błyskawice.Rysowałajeden z metalowych krzyżyków, gdy na kartkę spadły pierwsze krople wielkości grochu.- Rysunek mi zamoknie - powiedziała z troską, bo ołówek zaczął się ślizgać powilgotnym papierze, zostawiając gdzieniegdzie brzydkie wgłębienia.- Nie stwarzaj sztucznych problemów - odezwał się Siwy, doskonale imitując głosPiotra i przytaczając jedno z jego ulubionych powiedzeń.Rzuciła mu kpiący półuśmiech.-Masz jakąś kurtkę od deszczu? - zapytał.- Chyba żartujesz.Rano nie wyglądało, jakby miało padać.- Fakt - zgodził się.- Odłóż to na chwilę na bok, kartką do ziemi.Piasek jest jeszczesuchy.I pomóż mi ją przykryć, jak lunie, nie będzie co zbierać.Rzucił się w kierunku folii, którą zdjął rano, i położył obok grobu, przyciskająckamieniem, żeby nie pofrunęła z wiatrem.Dorota złapała za jej dwa końce.Walcząc zkurzem, który unosił się w powietrzu i wciskał do oczu i ust, ułożyli folię na szkielecie iprzysypali ziemią brzegi.Burza najwyrazniej czekała, aż skończą.Dopiero teraz deszcz zgęstniał i smagał ichbezlitośnie po plecach, gdy biegli w kierunku kościoła, by się w nim schronić.Dorota przytu-179lała do siebie blok rysunkowy, który przypięty do niewielkiej deski ocalał, a mokre miał tylkobrzegi.Gdy wpadli między kolegów stojących w przedsionku, z nieba na ziemię lały się jużpotoki wody, a błyskawice i grzmoty rywalizowały ze sobą o palmę pierwszeństwa, jakby sięchciały ścigać wbrew wszelkim prawom natury i zdrowego rozsądku.Kiedy zaczęło padać, Robert i Ewa pobiegli w stronę kościoła razem ze wszystkimi.Jednak mijając narożnik Robert nie skręcił w prawo, lecz w lewo i pociągnął Ewę za sobą.Wpadli zdyszani pod dach domu konwersów i patrzyli, jak zamyka się za nimi ściana wody.Robert spojrzał na Ewę wyczekująco.Zrozumieli się bez słów.- Masz przy sobie te klucze od księdza Andrzeja? - spytała, a on pokiwał głową.Wsunąłdłoń do kieszeni i wyjął cały pęk.Chwilę mocował się z zamkiem.- Odsuń się, ja spróbuję - poleciła.Włosy opadły jej na czoło i utrudniały widzenie.Wkońcu wsunęła klucz do dziurki i przekręciła dwa razy.Metal szczęknął cichutko i ustąpił.Mogli wejść do środka.Zamknęli drzwi za sobą i oparli się o nie od wewnątrz.Pęk kluczy wylądował wkieszeni Ewy.Nie było to takie trudne i niedomyślający się niczego Robert uznał jej gest zazupełnie zrozumiały i naturalny.W końcu nosiła je przy sobie cały poprzedni tydzień.Twarzkobiety spochmurniała, gdy poczuła ciężar metalowej obręczy, ale mężczyzna tego niezauważył.W półmroku patrzył to na powleczone pajęczyną ściany, to na Ewę, bo ciekawośćwalczyła w nim ze znacznie silniejszym uczuciem.- Jeśli teraz zaczniesz mnie całować - powiedziała mu, mocniej wtulając się wdrewniane drzwi i mimo to czując oddech Roberta we włosach - znowu nie zwiedzimywnętrza.- To co - odparł przekornie.- Przecież nam nie ucieknie.Tu przynajmniej jesteśmy sami- dodał bez związku, wpatrując się z bliska w jej tęczówki.- Gdybym był malarzem.- Którym nie jesteś - zauważyła trzezwo Ewa, żeby sprowadzić go na ziemię.Ta uwaganie mogła jednak konkurować z jego stanem ducha.- Nie przerywaj mi teraz - mruknął jej do ucha.- Więc gdybym był malarzem i mógł cięnamalować.- oderwał się od niej na chwilę i łącząc kciuki i palce wskazujące obu dłoni wprostokąt, wyciągnął je przed siebie, by sprawdzić, jak Ewa się w nim komponuje -.gdybymumiał cię namalować z tymi twoimi włosami, oczami i ciałem godnym wszystkich królowychpiękności tego świata, nazwałbym ten obraz Secesja.- Dlaczego, panie malarzu? - Czuła się niezręcznie w podwójnej roli, bo zamiast słuchaćRoberta, zastanawiała się już, gdzie i kiedy spotka się z Tomaszem i czy wyciągnie od niegoto, czego się dowiedział.180- Bo taka właśnie jesteś.Jak kobiety na witrażach Muchy.Wiotka i ruda.- Przytulił jąznowu, a ona bez powodzenia próbowała się uwolnić.- I starsza od ciebie - dodała, jakby to był koronny argument równoważący te wszystkiesłowa, które właśnie padły pod jej adresem.- Niewiele starsza - uściślił.- Ile właściwie?- Właściwie cztery lata - uśmiechnęła się, widząc jego zaskoczenie.Nie sądził, że ażtyle.- To nie ma żadnego znaczenia - uspokoił ją.- Puść mnie natychmiast - powiedziała, widząc, że nie zrobi tego z własnej woli.-Musimy się rozejrzeć.Robert się zastanawiał.- No dobrze - poruszył się niechętnie.- Rozejrzyjmy się, skoro nalegasz, ale gdyby toode mnie zależało.- nie dokończył, bo Ewa wysunęła się z jego objęć i chcąc nie chcąc,musiał pójść za nią, jeśli zamierzał jej towarzyszyć.To była bardzo niezwykła biblioteka.Proboszcz nie usunął z niej książek, jakby niewierzył w to, że budynek rzeczywiście może ulec zawaleniu.Regały zajmowały cały parter,stojąc na baczność w rzędach przy malowanych na biało ścianach.Tylko żebra sklepienia iwykończenia okien pozostawiono z nietynkowanej cegły.Cztery filary dzieliły wnętrze nadwie części.Ewa szła jednym, Robert drugim traktem.Przyglądali się ścianom, książkom ipłytom pod stopami, bo nagle przypomniało im się ostrzeżenie księdza Andrzeja, żeby byliostrożni.- To było kiedyś cellarium, magazyn konwentu, gdy w Kolicach byli jeszcze mnisi -odezwał się Robert, gdy zeszli się na chwilę przy trzecim filarze.Stało tu stare zniszczonebiurko i coś, co od biedy można było uznać za katalog - niewielka skrzynka wypełnionapostrzępionymi fiszkami.- A w XIX wieku składowano tutaj kartofle? - przypomniało się Ewie.- Co za pomysł
[ Pobierz całość w formacie PDF ]