[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przynieśli sobie nawza-jem pociechę.Pózniej się zastanowi, jak zapytać o Lincoln, nie mówiąc dokładnie ani gdzie się wybiera, ani poco.ROZDZIAA �SMYCały dzień śnieg padałCałą noc padałoMój cichy parapetZawiany na białoA wewnątrz - Istota Pióra stroszy śmiałoTwarz ma śnieżną całąI oczy ze Złota Darem jej - Pieszczota.Christabel LaMottePatrzyli na siebie ponad pakietami listów.W bibliotece panowało przejmujące zimno; Roland czuł siętak, jakby już nigdy nie miał się rozgrzać, i tęsknie rozmyślał o częściach garderoby, których nigdy nie miałokazji nosić: wełnianych rękawiczkach, długich kalesonach, czapkach kominiarkach.Wczoraj rano Maud wy-jechała, ale wróciła, zanim skończyli śniadanie, napięta i pełna zapału, w tweedowym żakiecie i swetrze zeszkockiej wełny.Lśniące włosy, odsłonięte wieczorem przy kolacji w chłodnej sali Baileyów, dziś znów spowi-jał zielony, jedwabny, ciasno zamotany szal.Sklepiony sufit kamiennej, wyniosłej biblioteki zdobił gąszcz rzezbionego listowia, nad czysto zamie-cionym, ogromnym kominkiem widniał wyryty herb Baileyów - przysadzista wieża i mała kępa drzew.Gotyc-kie okna wychodziły na zmrożony trawnik; częściowo składały się z oprawnych w ołów czystych szybek, czę-ściowo - z nasyconych barwnych witraży z Kelmscott, przedstawiających, w centralnych medalionach, złocistąwarownię na zielonym wzgórzu, dokąd przez bramę w upstrzonych proporcami umocnieniach wjeżdżał konnyorszak dam i rycerzy.U szczytów okien wiły się bujne zarośla szklanych róż, obsypane jednocześnie kwiatamibiałymi i czerwonymi oraz dojrzałymi, czerwonymi owocami.Po bokach szalała winorośl; z jej złotych łodyg,wśród krętych pędów i szerokich, żyłkowanych liści, zwisały ogromne kiście fioletowych winogron.W oszklo-nych szafach stały książki o skórzanych grzbietach, w równym szyku, nieruchome i pozornie nietknięte.Zrodek pokoju zajmował ciężki stół o skórzanym blacie, porysowany i splamiony atramentem, a przynim dwa skórzane fotele.Skóra, niegdyś czerwona, teraz była brązowa i krucha, z rodzaju tych, które zostawia-RLją rdzawe ślady na ubraniach siedzących.Na stole tkwił przybór do pisania: spatynowany srebrny piórnik i na-czynie z zielonkawego szkła, zawierające czarny proszek.Jane Bailey objechała stół dokoła i położyła na nim pakiety.- Mam nadzieję, że jest wam wygodnie.Proszę, dajcie mi znać, jeżeli będziecie czegoś potrzebować.Rozpaliłabym dla was ogień, ale kominów nie czyszczono od pokoleń - obawiam się, że byście się zadusili alboposzedłby z dymem cały dom.Czy jest wam dość ciepło?Maud, ożywiona, zapewniła, że tak.Na jej policzkach z kości słoniowej wykwitł blady rumieniec, zu-pełnie jakby zimno powołało ją do właściwego życia, jakby czuła się w nim zadomowiona.- No to zostawiam was.Marzę, by zobaczyć, jak wam będzie szło.Kawę przyniosę o jedenastej.Z chwilą, gdy Maud wystąpiła z propozycją sposobu działania, zapanował między nimi lodowaty chłód.Postanowiła, że każde z nich przeczyta listy tego z poetów, którym jest zainteresowane, notując uwagi na fisz-kach zgodnie z konwencją, jakiej używała w archiwum Ośrodka Studiów Kobiecych.Roland sprzeciwił się,częściowo dlatego, że czuł się naciskany, a częściowo dlatego, że hołubił wizję - którą obecnie uważał za ro-mantyczną i śmieszną - dwóch głów, pochylonych nad rękopisem i złączonych, jak mniemał, jednym uczuciem.Zwrócił uwagę, że postępując zgodnie z systemem Maud, utracą wszelką ciągłość narracji, na co Maud odparłaz mocą, że żyją w czasach, w których ceni się narracyjną niepewność, i że w ogóle mają bardzo mało czasu, jązaś interesuje przede wszystkim Christabel LaMotte.Roland w końcu ustąpił - czynnik czasu rzeczywiście byłkluczowy.Przez jakiś czas czytali w milczeniu, które przerwała dopiero lady Bailey, wioząca termos kawy.- No i co?- Proszę mi powiedzieć - zapytał Roland - czy Blanche nosiła okulary?- Nie wiem.- Tu jest wzmianka o migotliwych powierzchniach jej spojrzenia.Jestem pewien, że napisane jest po-wierzchnie" w liczbie mnogiej.- Może nosiła okulary, a może porównywał ją do ważki lub innego owada.Zdaje się, że czytał owadziewiersze Christabel.W tamtych czasach ludzie mieli obsesję na punkcie owadów.- Jak ona naprawdę wyglądała, ta Blanche?- Nikt nie wie na pewno.Wyobrażam sobie, że była bardzo blada, ale może to ze względu na imię.Z początku Roland pracował w zaciekawionym skupieniu, z jakim czytał wszystko, co dotyczyło Ran-dolpha Asha.Jego ciekawość miała charakter przewidującej zażyłości; wiedział, jak działał umysł tego czło-wieka, czytał to samo co on, dokładnie opanował typowe dlań wzorce emfazy i składni.Potrafił wybiec myśląnaprzód i usłyszeć rytm tekstu jeszcze nieprzeczytanego, niczym pisarz, który słyszy w myślach echo tego, conie zostało napisane.Lecz po chwili - bardzo krótkiej - obecnej lektury zwykła przyjemność rozpoznania i przewidywaniazaczęła ustępować przed uczuciem rosnącego stresu, przede wszystkim dlatego, że sam autor listów był w stre-sie, zdezorientowany przez obiekt, a zarazem odbiorczynię swych zabiegów.Z trudnością przychodziło muumieszczenie tej istoty we własnym porządku rzeczy.Prosił o wyjaśnienia, a odpowiadano mu zagadkami.Ro-land, nie mając wglądu w drugą stronę korespondencji, nie mógł nawet stwierdzić, jakie to były zagadki, i co-RLraz częściej podnosił wzrok na kłopotliwą kobietę po przeciwnej stronie stołu, która z drażniącym rozmysłem,w pracowitym milczeniu nanosiła maleńkie, schludne notki na rozłożone wachlarzykiem fiszki i marszczącbrew, spinała je srebrzystymi spinaczami.Listy, odkrywał Roland, są formą narracji, która nie przewiduje rozwiązania, domknięcia; żył w czasachzdominowanych przez teorie narracyjne.Listy nie opowiadają żadnej historii, gdyż z linijki na linijkę nie wie-dzą, dokąd zmierzają.Gdyby Maud przejawiała mniej lodowatą wrogość, byłby jej o tym wspomniał, choćbyna zasadzie ciekawostki, ale nie podnosiła wzroku i nie patrzyła na niego.Listy wykluczają postronnego czytelnika jako współautora, przewidującego lub odgadującego, wyklu-czają go nawet jako czytelnika - jeżeli są prawdziwe, czytać je może tylko jedna osoba.Roland pomyślał oczymś jeszcze - inne listy Randolpha Henry'ego Asha nie posiadały tej cechy.Były rozważne, uprzejme, dow-cipne, czasem mądre - lecz całkowicie pozbawione owego naglącego, niecierpiącego zwłoki zainteresowaniaodbiorcą, czy był nim wydawca Asha, czy jego literaccy sojusznicy i rywale, czy nawet - sądząc po zachowa-nych notatkach - jego żona.Która wiele ich zniszczyła.Napisała kiedyś:Któż mógłby znieść myśl o chciwych rękach, grzebiących w biurku Dickensa w poszukiwaniu jegoprywatnych papierów, zapisów uczuć najzupełniej intymnych, należących wyłącznie do niego i nieprzeznaczo-nych do spożycia przez ogół? A teraz ci, którym nie chce się ponownie przeczytać z uwagą jego wspaniałychksiążek, będą się sycić tak zwanym %7łyciem, zawartym w jego Listach.Prawda jest taka, pomyślał Roland nieswojo, że inaczej niż Ragnar�k", Mummy Possest" czy poemato Aazarzu, listy, które miał przed sobą, tak żywe i namiętne, nie zostały napisane dla jego, Rolanda, oczu.Zo-stały napisane dla Christabel LaMotte
[ Pobierz całość w formacie PDF ]