[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Och, pewnie, pewnie, pewnie - przerwał mi Alex niecierpliwie.- Towszystko prawda.- Skoro liberalni protestanci i neoortodoksi zwalczają się tak zawzięcie,jak obydwie te teologie mogą być prawdziwe?- Najgłębsze prawdy są paradoksalne.Zmierć sama jest paradoksem, koń-cem, a jednak początkiem, realna, choć zacierająca możliwość rozróżnienia,kolejny paradoks.I wreszcie ostateczna realność - że ostateczna nagroda, osta-LRTteczne trofeum, by tak rzec, wykracza poza mit, metaforę, symbol, analogię,poza słowa, poza samo tchnienie życia.Ach, morfina wreszcie zaczyna dzia-łać.Coraz dłużej to trwa, nim zacznie.Czasami widzę wtedy Ingrid.Jest masię rozumieć symbolem, symbolem Miłości, Chrystusa, Boga.tak, że w końcunawet halucynacje są realne, następny paradoks, a tam gdzie są paradoksy, jestwieczność, bo za wszystkimi paradoksami kryje się wieczna prawda.- Za-mknął oczy, po czym powiedział bardzo wyraznie: - Boże, jak my wszyscyokłamujemy się nawzajem! - I westchnął z głęboką rezygnacją.Były to ostatnie słowa, jakie od niego słyszałem.Bardzo to osobliwaostatnia deklaracja, jak na tak słynnego orędownika prawdy.IIIKiedy wyszedłem z gabinetu, Carrie Jardine czekała w holu.Na szczęściezachowała spokój.Podziękowała, że przyjechałem, zapytała o Dido, powie-działa, że z całego serca życzyła nam dobrej pogody w czasie podróży poślub-nej.Na szczęście, nim zrobiłem cokolwiek, by podtrzymać tę banalną konwer-sację, przerwała nam jej obecna towarzyszka, władcza kobieta o nazwisku Jen-kins, która pojawiła się z wiadomością, że ogrodnik chce wiedzieć, gdzie maposadzić nowy krzew róży.W salonie natknąłem się na krążącą niespokojnieLyle w wężowej czarnej sukni i butach na bardzo wysokich obcasach.Zapo-mniałem o Grecie Garbo w Ninoczce" i zacząłem bawić się myślą o MarlenieDietrich.- No i? - zapytała, zatrzymując się raptownie.- Jak poszło?- Dobrze - odparłem i zdawszy sobie sprawę, że moja odpowiedz musiałazabrzmieć idiotycznie w tych okolicznościach, dodałem: - Jest naturalnie wbardzo złym stanie i czasami mówił od rzeczy.- Powiedział ci o mnie?LRT- Tak.- Z zażenowaniem odwróciłem głowę.- Był to jedyny punkt wkonwersacji, który brzmiał prawdziwie.Co do reszty.Szczerze mówiąc, niewiedziałem, gdzie kończą się fantazje, a zaczyna prawda.- Cóż w tym niezwykłego? Przez większość życia błąkamy się we mglezłudzeń i tylko bardzo rzadko dostrzegamy jakiś przebłysk rzeczywistości.Nadal byłem tak rozbity naszą rozmową, że nie potrafiłem pohamowaćzniecierpliwienia.- Przyznaję, że to popularny punkt widzenia - powiedziałem krótko.-Chociaż moim zdaniem stanowczo przesadzony.Ja na pewno nie błąkam sięwe mgle złudzeń, poruszam się w dobrze wytyczonym krajobrazie.- Zawsze myślałam, że pod tą maską pryncypialności kryje się zatwardzia-ły kołtun.Nie mogę pojąć, jak taka miła kobieta, jak twoja żona, mogła z tobąwytrzymać tyle lat.Osłupiałem wobec tych zniewag pod moim adresem, ale też spektakularnejnonszalancji, z jaką zostały wypowiedziane.Na chwilę zaniemówiłem.- Szkoda, że jako duchowny nie mogę nazwać cię tak, jak na to zasługu-jesz - odparłem wreszcie i wyszedłem, trzaskając drzwiami.Zatrzymałem się w holu, by wziąć trzy głębokie oddechy dla odzyskaniarównowagi, po czym wmaszerowałem do jadalni, licząc na szybkiego drinkaprzed lunchem, ale plan rozbicia barku spalił na panewce.Przy stole siedziałmalec i pisał ogryzkiem ołówka na dużej kartce z notesu.- Jak się masz - powiedziałem, starając się, by w moim głosie nie dało sięsłyszeć irytacji.- Co porabiasz?- Piszę do tatusia.To, że Niemcy nie pozwalają mu pisać do nas, nie zna-czy, że nie może czytać naszych listów.Chcę mu powiedzieć, że mam chorą-giewkę z Union Jackiem dla niego na przywitanie.- Ach.- Chwilę trwało, bym zapomniał o zołzie w salonie i skupił całąuwagę na chłopcu.Miałem takie uczucie, jakbym widział go po raz pierwszy.LRTDostrzegałem teraz wyrazne podobieństwo do dziadka.Te same szerokie usta ioczy, w których nie widziałem już koloru błota, lecz barwę ciemnozłotego pia-sku.- Mam najlepszego tatusia na świecie - oświadczył Charley, zajęty pisa-niem.- Jak dorosnę, chcę być taki jak on.Uwaga, osobliwie wzruszająca w swojej całkowitej niewinności i namięt-nej szczerości, sprawiła, że zamilkłem.Mogłem tylko zadać sobie pytanie, czyktóryś z moich chłopców rozmawiając z obcym kiedykolwiek wypowiedziałpod moim adresem podobny komplement.W każdym razie dotąd żaden z nichnie zadeklarował ambicji zostania duchownym.Miałem nadzieję, że Christianpodniesie kiedyś ten temat, czego nigdy nie zrobił.Kiedy tak stałem, patrzącna jego syna, nagle pozazdrościłem Charlesowi Ashworthowi.W sekundę póz-niej zazdrość ulotniła się, wyparta przez wstyd.Siedziałem bezpiecznie w An-glii, gdy on przepadł gdzieś w Europie.Natychmiast zacząłem modlić się żar-liwie o jego ocalenie.W holu znowu natknąłem się na zołzę, wychodzącą z salonu.- Ciągle obrażony? - zainteresowała się.- Myślałam, że chrześcijanie nad-stawiają drugi policzek, kiedy ich znieważyć.- Masz czelność pouczać mnie o moich chrześcijańskich powinnościach?- Och, na miłość boską, nie bądz nadętym głupcem! Nie ma w tobie nicwrażliwości? Nie potrafisz, ty, duchowny - duchowny na Boga! - dostrzec, żegonię resztkami sił i okazać trochę wyrozumiałości?- Przepraszam, ja.- O, tak, tak, tak, ty też gonisz resztkami sił! Zawrzyjmy więc układ i pró-bujmy bodaj udawać, że obojga nie świerzbi, by przyłożyć drugiemu!Nagle zdałem sobie sprawę, z jaką ochotą wymierzyłbym jej siarczystegoklapsa.Ukręciwszy natychmiast łeb mrzonce, powiedziałem łagodnie:- Jest szansa na uczczenie rozejmu szybkim drinkiem przed lunchem?LRT- W kredensie w jadalni jest klaret i sherry.Nalej sobie, ja idę uwolnićCarrie od upiornego towarzystwa.Do holu wpadł mały Charley.- Mamusiu, napisałem list do tatusia! Zobacz, czy ci się podoba!Natychmiast zrobiłem drugie podejście do karafek ustawionych nakredensie w jadalni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]