[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zachęcony sukcesem przeszedł się dookoła, ale ani szabli, ani sztyletu nie znalazł.O ile sztylet mógł przegapić to broni Grisznaka już raczej nie – ktoś musiał ją w nocy zabrać razem z ciałem strażnika.Nie zwlekając zawrócił do wykrotu.Wolał się nie zapuszczać dalej sam.Nie mogli być bardzo głęboko w lesie, ale hobbit nie miał pojęcia w którą stronę należy skierować się, by wyjść na jego skraj i znaleźć rzekę.Boromir powinien wiedzieć, gdzie leży Rohan.Z tą myślą pomaszerował miedzy drzewa, przelazł nad zwalonym pniem i przysiadł na skraju wykrotu.Obaj panowie, rzecz jasna dalej spali snem kamiennym, skryci w ciemnej rozpadlinie za zasłoną korzeni.Dopiero z bardzo bliskiej odległości widać było, że w jamie ktoś jest.Obieżyświat powiedziałby zapewne, że to Valarowie zesłali im tę kryjówkę i Merry po raz kolejny musiał zastanowić się czy aby istotnie światem nie rządzą jakieś Potęgi, sterujące losem nie tylko ludzi i elfów ale i hobbitów.Ten wykrot uratował im życie, zupełnie “przypadkowo” znajdując się we właściwym czasie i miejscu.Byłby idealny, gdyby mieli zapasy jedzenia – mogliby tu zostać, wydobrzeć i odpocząć, a dopiero potem ruszyliby dalej.Ale w sytuacji, kiedy na trzech przypadała napoczęta paczuszka lembasów i pusta manierka trzeba było zacząć działać.Rzeka nie znajdzie się sama.Merry nie chciał szukać wody na własną rękę.Obieżyświat wpoił im, że nie wolno oddalać się od grupy będąc w nieznanym terenie.I choć Merry’emu szkoda było budzić przyjaciół – nie miał wyjścia.Z Pippinem poszło mu o wiele łatwiej niż przypuszczał, wystarczyło parę potrząśnięć za ramię i pociągnięcie za ucho i Tuk, ziewając rozdzierająco, wygrzebał się z jamy i usiadł u jej wylotu.Merry uśmiechnął się szeroko.Włosy Pippina sterczały na sztorc, udekorowane gałązką ze złotymi listkami jak wieńcem, na jego twarzy widniały liczne zadrapania, najprawdopodobniej pamiątka po nocnym biegu.Miał rozdarty kaftan, a czoło i nos usmarowane ziemią.Tak właśnie musiał wyglądać ów dziki hobbit, którym niania straszyła Merry’ego w dzieciństwie.- Peregrinie Tuku, wyglądasz jak ostatnia sierota.- Ty też – burknął Pippin, przygładzając włosy.– Coś ciekawego w okolicy?- Pusto, głucho i do domu daleko.- Gdzie jest śniadanie?- Gdzieś tu gania - Merry wykonał szeroki gest, wskazując na las.- I nim je złapiemy musimy poprzestać na lembasach.- Oj.- Co “oj”?- spytał Merry z niepokojem.- Obawiam się, że się na nich przespałem – oświadczył Pippin, wyciągając spod płaszcza wymiętoszony pakuneczek i ostrożnie odwijając liść.- Pip… - jęknął Merry z wyrzutem, patrząc na złoty pył poprzetykany połamanymi w drobne kawałeczki sucharami.- No co? Ciesz się, że w ogóle coś mamy! Gdyby nie ja.-- Dobrze, już dobrze - przerwał mu Merry.- Może Boromir coś ma.Obydwaj spojrzeli w głąb wykrotu.- Biedaczysko -mruknął Pippin.- Trzeba go obudzić.- Myślisz?- Musimy znaleźć wodę.- A nie lepiej go tu zostawić? – zapytał Pippin.– Niech odpoczywa.Mamy manierkę, przyniesiemy mu wody.- A jesteś pewien, że trafisz tu z powrotem? – Merry z powątpiewaniem uniósł brew.Pippin rozejrzał się i mina mu zrzedła.- A poza tym mamy jedzenia tylko na dziś - ciągnął Merry.- I jeśli zaraz nie zaczniemy szukać pomocy grozi nam śmierć głodowa.Chyba, że umiesz łapać zające gołymi rękami.Pippin westchnął, pokiwał głową na znak zgody i obydwaj wsunęli się do wykrotu.- Boromirze – Pippin dotknął ramienia człowieka.- Pora wstać.Pobudka!- potrząsnął mocniej.Boromir drgnął i otworzył oczy, patrząc półprzytomnie.- Jest piękny nowy dzień.Ptaszęta śpiewają – kontynuował Pippin ochoczo.- A na śniadanie mamy rosę i lembasy.Wstawaj.- Mmm - powiedział Boromir, krzywiąc się i przesuwając dłonią po twarzy.- Wstawaj, wstawaj.- Orkowie zniknęli i chyba już nie wrócą - dorzucił Merry.– Musimy znaleźć wodę.- Mmmmhm.- No już, raz dwa - Pippin przelazł nad Boromirem i zaczął go pchać ku wyjściu.Człowiek jęknął, ale posłusznie uniósł się na łokciu, Merry pociągnął go za rękę i tak wspólnymi siłami wywlekli go przed wykrot.Ale tu, zamiast usiąść, Gondorczyk osunął się z powrotem na ziemię.Pippin wygrzebujący się za nim spróbował go podtrzymać i w efekcie skończył z głową Boromira na kolanach.Hobbici wymienili spojrzenia, a potem przyjrzeli się człowiekowi.Boromir leżał z zamkniętymi oczami, oddychał szybko, jakby nawet ten nieznaczny wysiłek go wyczerpał.Wyglądał jakoś tak inaczej niż zwykle i dopiero po chwili Merry zorientował się w czym tkwi przyczyna – Boromir był nieogolony.Twarz Gondorczyka pokrywał ciemny, dwudniowy zarost, który upodabniał go do Aragorna.Merry nigdy go w takiej fazie nie widział, bo Boromir zwykł był codziennie się golić (ten starannie wykonywany, poranny rytuał zawsze bardzo hobbita fascynował).O ile dwudniowy zarost na twarzy Obieżyświata był jedną z jego cech rozpoznawczych to nieogolony Boromir wyglądał obco i dziwnie, a sińce i skaleczenia jeszcze się do tego wrażenia przykładały.Merry zmarszczył brwi, widząc zaogniony ślad po uderzeniu bata.Powinno się to jak najszybciej przemyć.Ślad pod okiem był dość płytki, bardziej draśniecie niż rana i goił się nieźle, za to skaleczenie biegnące wzdłuż szczęki wyglądało paskudnie.Skóra wokół napuchła i zaczerwieniła się.Wszystko wskazywało na to, że Boromirowi zostanie blizna do końca życia.- Mamy trochę lembasów.Musisz coś zjeść -powiedział Merry, sięgając po paczuszkę.Boromir, nie otwierając oczu, mruknął coś niewyraźnie i dotknął dłonią czoła.- Wystarczy dla nas trzech - zapewnił Pippin, palcami rozplątując długie włosy przyjaciela - Choć nie ukrywam, że byłoby miło, gdybyś miał przy sobie coś jadalnego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]