[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Niech lecą wzdłużbrzegu bardzo nisko.Może znajdą jakieś ślady…- Jest czwarta możliwość - powiedział tłusty w rozpaczliwym natchnieniu.-Strawersowała Atlantyk!Po krótkiej chwili milczenia tamci trzej zgodnym ruchem uczynili kółko na czołach.Tłusty westchnął rozdzierająco.Helikoptery do późnej nocy płynęły powoli i nisko wzdłużwybrzeża w obu kierunkach, na północ i na południe.Żadnych śladów nie było.W ten sposób wpadłam jak kamień w wodę także po drugiej stronie oceanu…We wczesnych godzinach popołudniowych doszłam do wniosku, że muszę cośwykombinować.Nie wytrzymam czterech dób za kołem sterowym w nie zmienionej pozycji icałkowicie bezsennie.Dwie doby to jeszcze, ale cztery - wykluczone!Nie miałam zbyt wiele do roboty, to trzeba przyznać.Siedziałam w wygodnym fotelu,ocean zachowywał się przyzwoicie i spokojnie, długa fala rytmicznie wskakiwała mi poddziób, koło sterowe nie stwarzało trudności i tylko spać mi się chciało do szaleństwa.Słońce wzeszło w jakimś głupim miejscu, które mnie zaniepokoiło, bo mi się niezgadzało ze stronami świata, wobec czego przypomniałam sobie o kompasie.Buła nadstacyjką wskazywała, że płynę dobrze, na wschód.Szkło dookoła mnie musiało być jakimśrodzajem termopanu, bo nie przepuszczało zbytnio ciepła.Tylko przewiewu nie miałam irobiło mi się coraz duszniej.Na jachcie niewątpliwie musiała się znajdować instalacjaklimatyzacyjna, zapewne trzeba było ją włączyć, ale nie miałam pojęcia czym.Obliczyłam sobie, że o pierwszej trzydzieści miałam za sobą osiemset kilometrów.Dziesięć godzin podróży.Do środka oceanu jeszcze dosyć daleko, ale chyba powinnamzacząć skręcać.Trochę głupio się czułam patrząc wokół siebie na bezgranicznie pustą wodę.Żadnychznaków rozpoznawczych, nic kompletnie, żadnej wytyczonej drogi, przeraźliwie wielki oceani absolutna wolność w obieraniu kierunku! Nadmiar tej wolności nieco mnie płoszył, alepostanowiłam wytrwać w zaufaniu do przyrządów i matematyki.Na wszelki wypadekprzytrzymując koło sterowe jedną ręką, drugą sięgnęłam po siatkę, przykucnęłam obok fotelai rozłożyłam na podłodze atlas.Otworzyłam go na Oceanie Atlantyckim.Po namyśle iponownych obliczeniach doszłam do wniosku, że wystarczy już tej podróży na wschód imogę się skierować bardziej ku północy.Przydałby mi się kątomierz i niewątpliwie któreś zurządzeń na tym pudle służyło podobnym celom, ale ja nie umiałam się tym posługiwać.Trudno, musiałam na oko.Użyłam nawet obu oczu.Jednym patrząc w atlas na podłodze, a drugim na kompasustawiłam się tak, żeby mieć ten sam kąt tu i tam.No, mniej więcej ten sam.Pocieszyłam się,że nawet jeśli nieco zboczę, to i tak wyceluję w jakieś miejsce w Afryce, a czy to będzietrochę bliżej, czy dalej, to już wszystko jedno.Do Grenlandii nie dopłynę, nie ma obawy,Grenlandia jest zupełnie na północ.Uzyskawszy pożądany kierunek i opanowawszy nowy sposób skakania na fali, którąmiałam teraz bardziej pod kątem, zaczęłam się zastanawiać, co dalej.Podręcznik wspominałcoś o autopilocie.Jest takie urządzenie w samolotach, bywa i na statkach, powinno być i tu.Ciekawe, gdzie i jak się do tego dostać.Luzem koła sterowego nie mogłam zostawić, bo jachtzaczynał skręcać.Na rozum rzecz biorąc autopilot powinien być pod ręką, łatwy do włączeniai wyłączenia.Musiała to być któraś z tych wszystkich rzeczy na tablicy rozdzielczej izapewne mogłabym do tego dojść drogą eliminacji.Wyeliminowałamkolejnowskaźnikielektryczne,różneświatła,wskaźnikitemperatury, barometr, popielniczkę i ekran radaru.Ekran radaru wyeliminowałam za pomocąwłączenia.Wcisnęłam jakiś guzik i natychmiast coś zielonego zaczęło mi latać w kółko potarczy.Przestraszyłam się, usiłując to wyłączyć wcisnęłam drugi guzik i do latania dołączyłysię piski.Zdenerwowało mnie to bardzo, wcisnęłam trzeci obok tych dwóch i wszystkozgasło.Radar był z głowy.Co do pozostałych rzeczy nadal nie miałam pojęcia, co czym jest.Postanowiłamwciskać i zapalać wszystko po kolei, obserwując wyniki.Nic nie wskazywało na to, żebyjacht miał być zarazem łodzią podwodną, nie groziło mi więc chyba nagłe zanurzenie.Nawszelki wypadek zmniejszyłam tylko szybkość, przestawiając obie wajchy o jeden ząbek kutyłowi.Niektóre przyciski pozornie nie wywoływały żadnych reakcji i te natychmiastwyłączałam, nie wiedząc, czy nie otwieram na przykład klapy w dnie, przez którą napływawoda, albo czy nie odcinam dopływu czegoś do silników lub obok.Wolałam nie ryzykować.Włączanie innych natomiast dawało oszałamiające rezultaty.Najpierw włączyłam radio, które zaczęło popiskiwać nie gorzej niż radar.Wyłączyłamje czym prędzej w obawie, że może wysyłam w eter jakieś sygnały, pozwalające mnie szybkozlokalizować.Następnie zapłonął mi mały ekranik, na którym rysowała się zielona, falistalinia, przy czym również rozległy się dźwięki, nieco inne, zmieniające ton i natężenie.Ekranik wyglądał jakoś łagodnie, przyglądałam mu się przez chwilę i uznałam, że zapewnejest to echo-sonda lub coś w tym rodzaju.Nie przeszkadzał mi, mógł się świecić.W chwilikiedy przyciskałam następny guzik, ujrzałam pod nim napis „alarm”, ale nie zdążyłam cofnąćpalca.Cały jacht od rufy po dziób i od dna aż po antenę radarową nade mną wypełniłpotworny, przeraźliwy dźwięk, przeciągłe wycie, połączone z dzwonieniem, słyszalne moimzdaniem aż na biegunie południowym.Za żadne skarby świata przeklęty guzik nie dawał się wyłączyć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]