[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Od razu ci powiem, że z pracą umysłową poczekam, aż będę miała więcej materiału.Owszem, przychodzi mi do głowy, że chcieli tę komodę sprzedać w tajemnicy, symulowali wyrzucenie na śmietnik i umówili się z kupcem, że przyjdzie tam po nią rzekomo przypadkowo, ale po jakiego diabła wymyślili takie sztuki, nie mam pojęcia.Do niczego mi to nie pasuje.- No to pomyśl jeszcze trochę, może ci przyjdzie do głowy coś więcej.- A nie możesz powiedzieć wprost?- Nie mogę.Sam nic nie wiem Trudno, jak się lubi sensacje, to trzeba umieć sobie dedukować.Wróciłam potwornie późno, rozwścieczona w najwyższym stopniu całkowitą niemożnością wykrycia, o co tu właściwie chodzi.Polka z komodą wyskoczyła tak ni przypiął, ni wypiął.Ciemno mi się w oczach robiło na myśl, że jeśli sama tego nie zgadnę, nie dowiem się nigdy w życiu, bo kapitan oczywiście farby nie puści, a Marek nadal będzie się nade mną pastwił w celach dydaktycznych.Udowodni mi w końcu, że jestem kretynką, która powinna potulnie zmywać garnki, nie wtrącając się do niezwykłych wydarzeń, i zupełnie nie weźmie pod uwagę tego, że to niezwykłe wydarzenia wtrącają się do mnie.Mąż spał i chrapał z podziwu godnym uporem.Udałam się do kuchni zaparzyć sobie herbaty i kiedy sypałam ją z puszki do czajnika, coś w niej błysnęło.Wyjęłam to coś, bo nie lubię obcych ciał w herbacie, i okazało się, że jest to maleńki kluczyk osobliwego kształtu.Przez chwilę przyglądałam mu się bezmyślnie, po czym nagle uznałam go za przedmiot do tego stopnia podejrzany, że telefon do kapitana, pomimo niestosownej pory, wydał mi się konieczny.Skąd kluczyk w herbacie, którą sama kupiłam w sklepie i z paczek wysypałam do puszki?Kapitana dopadłam pod jednym z podanych mi numerów po dość długich wysiłkach.- Znalazłam w herbacie takie coś, co mi wygląda na kluczyk – powiadomiłam go konspiracyjnie.– Nie rozumiem, co to znaczy.- W jakiej herbacie?- Cejlońskiej.- O rany boskie, gdzie go pani znalazła? W szklance? W czajniku?- Nie, w puszce.Wysypał się.- Co za kluczyk?- Mały – powiedziałam po namyśle.– Świecący.Nietypowy.- I co pani z nim zrobiła?- Nic.Leży tutaj.- Po cholerę go pani wyjmowała? – wrzasnął kapitan z nagłą irytacją.– Co pani myśli, że ja mam za mało kłopotów?! No nic, spokojnie…- Przecież jestem spokojna – powiedziałam z furią.– Uważa pan, że co, miałam go sobie zaparzyć? I może jeszcze połknąć?- Nie, nie połykać?.Niech pani natychmiast zejdzie do piwnicy…Przez chwilę oczekiwałam, że powie: “.i pozostanie zamknięta tam aż do odwołania”.-.i pozamyka porządnie wszystkie okna – dokończył posępnie.– Głowę daję, że tam któreś jest otwarte.Pani popełnia karygodne niedopatrzenia!Wściekła i coraz bardziej zdezorientowana zeszłam na dół, jedno okno sprawdziłam, drugie domknęłam, po czym wróciłam na górę.Dla władz śledczych, być może, afera dobiegała końca, dla mnie melanż tylko się zwiększał.Parszywy kluczyk lśnił na środku stołu.- Co to jest? – spytał nazajutrz nieufnie mąż wskazując go palcem.- Nowa paczka dla kacyka – odparłam z rozgoryczeniem.– Nie radzę ci brać tego do ręki.- Zwariowałaś, coś takiego miałbym brać do ręki! Z daleka wygląda podejrzanie, małe i świeci… Znów ktoś przyniósł?- Nie wiem, tym razem chyba ja.Zdaje się, że to jest coś równie kłopotliwego, jak tamte faszerowane arcydzieła.Nie należy tego dotykać.- Nie mam zamiaru.Słuchaj, rany boskie, nie strasz mnie.Czy to znaczy, że ta katorga będzie dłużej trwała? Szczyt moich wszystkich marzeń to jest wreszcie się od tego odczepić! Śniło mi się, że zostałem twoim mężem na zawsze i musiałem cię zameldować w tej mojej plombie!- Koszmary senne miewa się od ciężkostrawnych kolacji… Spluń trzy razy przez lewe ramię, bo jeszcze w złą godzinę wymówisz.Pojęcia nie mam, co się dzieje, i mogę cię uroczyście zapewnić, że też mam tego dosyć.- Tyle mojego, że się chociaż wyspałem… Błąkaliśmy się po apartamencie państwa Maciejaków w stanie ponurej rezygnacji, czując się trochę tak, jakbyśmy już umarli i na nieskończoną wieczność zostali skazani na czyściec.Wszystko wydawało nam się lepsze od tego czekania na Godota.Prawdopodobnie dostalibyśmy w końcu obłędu i wpadli w nieuleczalną melancholię, gdyby nie to, że przedstawienie znienacka uległo zakończeniu w sposób nagły i wstrząsający, w chwili kiedy nic nie wskazywało na pojawienie się jakichś zmian.Około piątej po południu pod dom podjechał zwyczajny fiat i wysiadł z niego kapitan po cywilnemu, we własnej, niefałszowanej osobie.Spożywaliśmy właśnie posiłek, w związku z czym wzruszenie, połączone z kiełbaską, omal nas nie zadławiło.Wręcz trudno było uwierzyć własnym oczom!- Koniec żartów – oświadczył.– Jesteście państwo w pewnym sensie wolni.Nie zdążyłam go zapytać, w jakim sensie, bo od razu podszedł do stołu, wziął kluczyk, wetknął go do owej zamkniętej szufladki sekretarzyka, otworzył ją, pomanipulował przez chwilę i znalazł w głębi skrytkę.Otworzył ją również, czemu przyglądałam się z niewinnym zaciekawieniem, nie przeczuwając nic złego.Otwarta skrytka był pusta.To, co nastąpiło potem, było do reszty niepojęte.Kapitan nie przybył sam, towarzyszyło mu dwóch osobników, z których jeden milczał jak głaz, drugi zaś wziął żywy udział w konwersacji.Bardzo długo trwało zanim wreszcie dotarło do mnie, że owo coś, co znajdowało się w skrytce kiedyś, zginęło, zostało rąbnięte, ktoś ukradł i że osobą tą, według wszelkich prawideł, powinnam być ja…!Gdyby nie idiotyczny kluczyk, posądzenie mogłoby paść na tajemniczego włamywacza, kluczyk jednakże niewiadomym sposobem znalazł się w moim posiadaniu.Kapitana poinformowałam o nim przez telefon wyłącznie dla zmylenia przeciwnika.- Gdybym wiedziała, co z tego wyniknie, daję panu słowo, że wrzuciłabym go do wychodka – powiedziałam w zdenerwowaniu.– Co w ogóle było, to coś, co ukradłam?! Przynajmniej to powinien mi pan powiedzieć!- Pułkownik pani powie – mruknął kapitan.– Ja tam prywatnie uważam, że nie pani, ale oficjalnie nie mogę tego wykluczyć.- No dobrze, a dlaczego nie ja? – wtrącił z urazą mąż, poczytując sobie widać za afront odsunięcie od niego podejrzeń.- Pan odpada, nie miał pan szans.A w ogóle to zmywajcie się, państwo stąd.Bierzcie, co wasze, zostawcie, co nie wasze, i im prędzej was tu nie będzie, tym lepiej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]