[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- W taki sam sposób, jak ty trzymaszsię z daleka od wszystkich Pyrów? -Warknął głośno.- Gdzie byłeś, Kowalu?Nie uważasz, ze twoje usługi mogłyby sięnam przydać w minionych wiekach? -Spojrzał na kobietę.- Musisz znać prawdęo tym Pyrze, jeśli masz zamiar mieć jegodziecko.Czemu jego linia ma trwać, skorotak niewiele znaczy dla niego naszedziedzictwo?Sara zamrugała ze zdziwienia, ale nicnie powiedziała.Tyrrell nie patrząc na niąwiedział, że ma wiele pytań, ale żepostanowiła odłożyć je na pózniej.Teraztylko słuchała.Czyniło to rzeczyprostszymi.- Nie mam zamiaru służyć tym, którzymnie nie doceniają - odpowiedziałDonovanowi.Płowowłosy Pyr zbliżył się o krok imachnął palcem, tuż przed klatkąpiersiową niebieskookiego smoka.- Nikt nie docenia rzemieślnika, którynie umie albo nie chce wykonywaćprzeznaczonej sobie pracy.- Czemu mam niby iść na rękę tym,którzy używają mej broni przeciwko mnie?- spytał, nie cofając się ani o krok.- %7ładen z nas cię nie zaatakował -Odezwał się Eryk.- Nie, nie bezpośrednio mnie - Quinnprzesunął Sarę, by stanęła za jego plecami.Póki co walczyli tylko słowami, ale mogłoto się w każdej chwili zmienić.Wrogość wpokoju rosła.- Ale zabiłeś Ambrose'a namoich oczach.- Ambrose był Slayerem.- Był moim przyjacielem - zaprzeczyłTyrrell.- W takim razie zle lokujesz swojezaufanie, Kowalu - stwierdził krotkodowódca Pyrów.- A gdzie wszyscy byliście, gdy niemiałem nikogo? - indagował nadalniebieskooki.Sam nie wybrał życia wsamotności, o czym Eryk świetniewiedział.- Twoja przeszłość to twój problem -wtrącił sucho Donovan.- Ambrose był problemem z twojejprzeszłości podkreślił wyraznie Eryk.- Iwyraznie widziałem, że szedłeś jegościeżką.Powinieneś mi dziękować, nieobwiniać.- Ponieważ uważasz, że był Slayerem -Quinn zwęził gniewnie oczy.- Cóż zapech, że nie ma nikogo kto by mógł topotwierdzić.Przywódca zmiennokształtnychspojrzał na niego ostro.- Masz na to moje słowo.- Może nie jest ono dla mniewystarczające?- Może ty też powinieneś pamiętać oswoich manierach, Kowalu - wtrącił Niall,podnosząc się z kanapy.- Może w tym jest więcej prawdy, niżmógłbyś przypuszczać - wycedził Rafferty.Jego zrelaksowany ton głosu przełamałnapięcie Quinna.Cofnął się o krok iprzesunął ręką po włosach.Pozostalistanęli przed nim, ustawiając się w linii.Tworząc %7ływą barierę.Ale kowal był do tego przyzwyczajony.- Ambrose był moim mentorem iprzyjacielem - odezwał się cicho.- Moimjedynym mentorem i jedynymprzyjacielem.Gdzie byli Pyrowie, kiedybyłem sam, skoro moje umiejętności byłydla was tak ważne?- Może po prostu nie zauważyłeś, żetam byliśmy - Odezwał się Eryk.- A może nie było tam was wcale.Dlaczego miałbym chcieć dołączyć domordercy Ambrose'a?- Ponieważ był on Slayerem - syknąłNiall.- A jego śmierć była słuszna.- Nie brzmi to dla mnie zbyt słusznie -Quinn spojrzał na młodszego od siebiezmiennokształtnego.- Zresztą co możesz otym wiedzieć? Jesteś za młody, by znaćAmbrose'a.- Wierzę co zostało mi o nimpowiedziane.- Mogli ci powiedzieć kłamstwa.- To jest też mój punkt widzenia -wtrącił lakonicznie Eryk.- Skąd wiesz, żeto co ci mówił Ambrose jest prawdą?- Nikt inny nie zaoferował mi nauk.Aon nauczył mnie wydychać dym i tego, jakzmieniać szybciej formę.Nauczył mnie jakkontrolować ciało i jak szeptać do ognia.Wszystko to przekazał mi w mniej niż dwalata.Ile jeszcze by mógł mnie nauczyć,gdybyś go nie zabił?- Zaiste, ile jeszcze? - spytał miękkojego oponent.- Pyrowie się rodzą, Slayerzysą stwarzani.Być może chciał przeciągnąćKowala na drugą stronę.- Nie wciskaj mi tych śmieci! - warknąłniebieskooki z obrzydzeniem.Patrzyli nasiebie, gniew między nimi kumulował sięcoraz bardziej.Jednak obok stała Sara.Tosprawiło, że Tyrrell cofnął się.Gdybydoszło do walki byłoby pięciu na jednego,a on musiał przede wszystkim myśleć oniej.- Nie jesteśmy tutaj jednak, by o nimrozmawiać - odezwał się Eryk, był to znak,%7łe on też pragnął pokojowo debatować.-Przeszłość jest za nami.Musimy myśleć oprzyszłości i tym jak się bronić.Czasostatecznego rozrachunku zbliża się imusimy wypełniać naszą misję.Donovan chodził po salonie, nie godzącsię z poglądami swego dowódcy.- A dzisiaj nasze szeregi zmniejszyłysię - Wskazał ręką na Tyrrella.- Delaneyumarł dzisiaj za ciebie, bo Eryk rzucił siębronić twojej partnerkę.- To nie była moja decyzja.Doceniamto co zrobił, ale o tym dyskutuj z Erykiem.- Musiałem dbać o większe dobro -wyjaśnił Sorennson.- Zawsze mówisz tego typu rzeczy,jakbyś był w stanie widzieć przyszłość -mruknął płowowłosy.Kowal zobaczył, żedowódca niemal się uśmiechnął na tesłowa.- Delaney jest martwy! I to za cozginął? - Sfrustrowany zmiennokształtnymachnął dłonią na niebieskookiego.- Co tydla nas zrobiłeś? Co masz zamiar terazzrobić?- Do tego oni zabrali jego ciało -Mruknął milczący do tej pory Sloan.- Niemamy nawet jak go uhonorowaćpośmiertnie.Nie mamy pewności czypotraktują jego ciało z szacunkiem.Boniby czemu mieliby to zrobić? Jaki byłpowód ich zachowania?- Zrobili to tylko, by naszdemoralizować - stanowczo rzuciłDonovan.- Wygląda na to, że to działa -Przytaknął Rafferty.Wszyscy spojrzeli naniego, na co wzruszył ramionami.- Alerozpraszacie się szczegółami.Delaney nieżyje.Nie możemy pozwolić, by utrata jegociała wpływała na nasze postępowanie.Totylko detal.- Nie sądzę, że brak szacunku dlazmarłych to tylko drobny szczegół.-Odwarknął jasnowłosy, między dwomastarszymi Pyrami wyrósł mur niechęci.- Iw przeciwieństwie do ciebie nie uważamśmierci naszego druha za mało znaczącączy nieistotną - rzucił się na krzesło irozsiadł.Spojrzał po pozostałych osobachw pokoju.- Ale może jestem stronniczy potym utracie jednego z naszego rodzaju, i tostracie za nic.Quinn mógł się pod tym podpisać.Zanim ktokolwiek zacząłargumentować, Sara odchrząknęła.- Cóż, jestem wszystkim bardzowdzięczna za ich dzisiejszą pomoc.Niemam wątpliwości, że tamte smoki zradością by mnie spaliły - zwróciła się wstronę Donovana i kontynuowała miękkimgłosem.- Moi rodzice zmarli w wypadkuzeszłej zimy, gdy byli na wakacjach, imyślę że wiem co czujesz.Ciężko jest, gdytraci się kogoś tak nagle, bez szansypożegnania się.- Mhmm - Zgodził się ponurojasnowłosy mężczyzna.Quinn czuł, żenastrój w pomieszczeniu trochę sięrozluznia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]