[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Biorą więcej.Kradną.- Ocaliliśmy was.Dotknęłam krtani, czując się tak, jakbym miała głowę ze szkła, które zaraz się roztrzaska.Zee chwyciłmnie za ramię.- Daj ją, uwolnij.- Niech mnie stworzy.Chrzanić to.Zacisnęłam prawą dłoń w pięść i uderzyłam się nią w pierś.Rozgrzane do białości światłowystrzeliło ze zbroi, śląc falę uderzeniową do kości i dalej.Oślepłam na chwilę, ale w głowie ujrzałam ogromnocy i wsłuchiwałam się w pocieranie łusek i syk, który był westchnieniem tak potężnym jak wiatr i takzimnym jak ogromne przestworza poza światłem gwiazd.Jesteśmy poza gwiazdami, wyszeptała ciemność, ale wycofała się do zakątka mojej duszy, zwracając mi głos ikontrolę nad sobą.Upadlam na kolana.Zee podszedł bliżej, znalezli się tu i Aaz, i Raw.Dek i Mai lizali mnie po uszach, ale ichmruczenie było nierówne, słabe.- Co.- zapytałam powoli.- Co to było?- Historia - mruknął Zee.- Złe rzeczy.- Toczyliście inną wojnę przed waszym konfliktem z Aetarem.- Potarłam gardło.- Ta rzecz opętała waspięciu.Nie urodziliście się z nią.Nie opieraliście się jej, bo myśleliście, że jest wam potrzebna.Zee nie odpowiedział, tylko spojrzał na pozostałych chłopców.Na nich wszystkich, z ich wielkimi oczami.Raw zaczął ssać pazury, przerwał na chwilę, a potem zaczął na nowo.- Co było takie straszne? - spytałam szeptem.- Kto był wrogiem?- Nie pytaj - mruknął Zee.- Już przepadło.Przepadło.Chciałam się dowiedzieć.Musiałam.Ale w ichtwarzachbyło tyle bólu i poczucia straty.Nie umiałam się zmusić, żeby z nich to wydusić.- Dobrze - powiedziałam.- A więc dlaczego ta moc tak po prostu całkowicie mną zawładnęła? Mampoprowadzić armię? Aby mnie zmusić, żebym zrobiła wszystko, co ona, do cholery, zechce?- To nie tak - wycharczał Zee bezradnie.- Moc jest.- Jest czym? - Chciałam nim potrząsnąć.- Zee.- Mówiłem ci - odpowiedział żałośnie.- Wybór.Sapnęłam.- Racja.Po prostu.- Zawsze - dodał Zee.- Nawet my mamy wybór.Wybieramy zle, wybieramy dobrze, trzymamy się naszejmatki.Zmienialiśmy się.Wybory się zmieniły.- Nawet z tą rzeczą w was?Zee przycisnął szpony do mojego serca.77- Bierze tyle, ile dajesz.Nakryłam jego łapkę.- Do cholery, co to takiego?Raw ssał pazury trochę głośniej.Aaz zamknął oczy.Dek i Mai wtulili policzki w moje uszy i zaczęlimasować czaszkę pazurkami.- Stare - wyszeptał Zee.Stare.Potężne.We mnie.Zasłoniłam twarz.- Muszę się napić.Chwilę pózniej Aaz poklepał mnie po ramieniu i wcisnął w dłoń filiżankę.Tym razem nie z czekoladą nagorąco.Z gorącym cydrem.Zapiekł mnie w usta, ale przełknęłam, starając się nie wzdrygnąć.Pamiętaj, kim jesteś, powiedziałam sobie.Jesteś Maxine.Usłyszałam echo kroków na schodach, dobiegające z przeciwnej strony dachu.Ciężkiemu człapaniutowarzyszyło miarowe stukanie laski.Grant zawaha! się na mój widok, a w jego oczach pogłębił się ów surowy błysk, który znałam tak dobrze:intensywny, zamyślony, wcale nie łagodny.Przypomniałam sobie, jak to jest, kiedy się widzi taką minę naświeżo, oczami kogoś obcego.Surrealistyczne wrażenie.Grant, o czym często zapominałam, był człowiekiembudzącym respekt.- Hej - zagrzmiał.- Co cię wystraszyło?- Nawet nie zamierzasz udawać?Mruknął i usiadł koło mnie z grymasem na twarzy.Wręczyłam mu gorący cydr, ułożyłam jego chromąnogę na swoich kolanach i zaczęłam masować mu udo, tuż nad kolanem.Raw podbiegł, by zająć się jegołydką, długimi pazurami wyszukując punkty uciskowe.Dek i Mai zaczęli nucić piosenkę Billy'ego Joela She'sGot a Way.- To coś we mnie - powiedziałam - ma własny umysł.Zee rzucił mi szybkie spojrzenie.Inni chłopcy też.Udawałam, że tego nie zauważam.Miałam dopowiedzenia Grantowi więcej, ale nie teraz.Dopiero jak znajdę czas na zastanowienie.Wiedział jednak, że coś przed nim zatajam.Nie byłam zbyt subtelna.Zamiast mnie naciskać, oparł sięplecami o murek, patrząc mi w twarz i sącząc cydr.- Mokro tam w dole - powiedział z całą łagodnością kogoś, kto nie chce wyjść na dupka.- Deszcz - odparłam.- Co z Jackiem? Zmrużył oczy.- Ekstrakcja zakończona.Raw pomógł, zanim się zmył.Odstawił cydr, wydobył amulet swojej matki idodał:- Jack oddał to.Wyjęłam nasienne koło z kieszeni kamizelki i przyłożyłam je do amuletu.Różniły się wzorem, ale obamąciły mi wzrok, jak gdybym zerkała przez jakieś trójwymiarowe dzieło sztuki - tyle że bez okularów.- Hm - mruknął Grant.- Chcesz się założyć, że to coś w Mary i ta kość, którą Jack usunął ze swojego ramienia, to także nasiennekoła?Zmarszczył czoło i zakołysał trzymanym w dłoniach amuletem.Nic wiem, co o tym myśleć.Wspomnienia przerażają, lak sumo myśli.Widzę je przez cały czas.Czasamibyłoby lepiej, gdybym nie widział.Ale jeśli to jest koło nasienne, to jakaś część mojej matki albo kogoś innegozostała w nim przechowana.- urwał i przełożył łańcuch amuletu przez głowę.- Dlaczego nasze życie tak sięskomplikowało?Właśnie dlatego, chciałam mu odpowiedzieć, ale milczenie było bardziej na miejscu.Spojrzałam do tyłu, wstronę drzwi prowadzących do schodów, i na złociste światło dobiegające z apartamentu poniżej.- Bardzo chciałabym uciec.- Powinniśmy wyjechać do Paryża albo do Wiednia.- Do Egiptu.Tam miałabym wymówkę, dlaczego zakrywam ramiona.- Znam Rzym jak własną kieszeń.Uśmiechnęłam się.- Czy myślałeś kiedyś o przekazaniu komuś schroniska dla bezdomnych?- Myślę o tym coraz częściej.- Co robiłbyś wtedy z czasem?- Byłbym lepszym człowiekiem.- To niemożliwe.Jesteś doskonały.Grant pocałował mnie w policzek.- Chodz.Przekonajmy się, co jest takiego ważnego w ramieniu Jacka.Idąc po dachu, trzymaliśmy się za ręce.Pomyślałam o Paryżu, Rzymie.I o rozcięciu więziennej zasłony.Powinnaś tam być, myślała część mnie.Trzymać straż.Ale strzeżenie szczeliny też nie dałoby nic dobrego.Nie na dłuższą metę, kiedy jakiś zastęp armii czekał podrugiej stronie, gotowy, by spaść na ten świat.Na ten świat, gdzie nikt nie wierzy w magię.Pojawiłyby się tu demony, a razem z nimi chaos.Niewiedziałam, czy można by je powstrzymać za pomocą broni palnej.Może.Ale nie wystarczyłoby broni - alboludzi przeszkolonych w jej używaniu - by zapewnić ludzkości bezpieczeństwo.78Zapracowane matki i ich dzieci, wszyscy pojmani przez Mahati.Szpitale, szkoły i centra handlowe.Próbowałam sobie wyobrazić Pana Ha'ana wiodącego wystraszonych, głodnych Mahati przez śródmieścieSeattle, a perspektywa ta była zarówno groteskowa, jak i przerażająca.I taka bliska.To mogło się wydarzyć lada chwila.Musimy zamknąć zasłonę, pomyślałam.Musimy.Na dole okna były pootwierane, ale powietrze nadal pachniało wybielaczem.Nie widziałam Reksa, leczJack siedział ze skrzyżowanymi nogami na kanapie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]