[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Charlotte nie mogła na to patrzeć.Mi-nimalne ruchy kącików oczu i nagłe zwiotczenie skóry wokół ust, wszystko to jakby zwiastowało jego rychły upadek.Bała się, że Moose umiera, że przez nią dostał ataku serca albo pękło naczynie krwionośne w jego mózgu, a strach tylkospotęgował jej gniew. Przestań wreszcie!" chciała krzyknąć, przyglądając się tej scenie powolnego rozpadu, ale niestarczyło jej siły ani na wrzask, ani na płacz.Pozostało jej tylko jedno: uciec od tego człowieka, który dał jej moczniszczenia go, nawet jej o tym nie uprzedzając.Nie mogę, pomyślała.Dłużej nie wytrzymam.Odwróciła się i odeszła,pozostawiając na trawie porzucone książki i stojącego nieruchomo Moose'a.Odchodząc, czuła ulgę, a raczej jej obietnicę.Tak szybko.Tak szybko mogła odejść i nie myśleć o nim więcej, zapomnieć tak, jak zapominała już o Michaelu Weście;wymazać z umysłu wszelkie wzmianki o jego osobie.Idąc, poczuła niespodziewanie spokój, tak jak niespodziewaniepowraca cisza, kiedy zamknie się okno.RLTNa skraju boiska odwróciła głowę, by spojrzeć za siebie.Mlecze rosły tak gęsto, że jej wuj zdawał się stać po-środku złotego pola, jasnożółtego morza.Patrzył w jej stronę, ale kiedy uniosła rękę, nie zareagował.Nie odwrócił teżwzroku.Jego zrenice nawet nie drgnęły, jakby stracił przytomność.Teraz dopiero Charlotte zrozumiała, że wcale nie pa-trzył na nią.Spoglądał na coś innego, coś, czego nie umiała dostrzec, coś, co znajdowało się za nią, ponad nią, a możeobok niej.Nie wiedziała nawet gdzie.Zresztą nie miało to znaczenia.Zostawiła go.RLTRozdział dziewiętnasty48Zaczęło się, jak większość katastrof, od drobiazgu.Od czegoś tak małego, że nie pamiętam już, co tobyło.Ani kiedy dokładnie się wydarzyło.Stałam u steru wydarzeń i wszystko przebiegało mniej więcej po mojej myśli.Aż nagle zmienił sięnastrój.Spadł deszcz.Sprawy zaczęły się gmatwać.Byłam zdezorientowana, czytając własne słowa choć właściwie nie były to moje słowa, tylko produktbrzuchomówstwa Irene, który z jakiegoś powodu brałam za szczerą prawdę tak gładko ułożone na papierze, jak ważnydokument.Musiałam to zrobić, bo myśl o tym, że setki, tysiące, a może i setki tysięcy (jeśli wierzyć Thomasowi)użytkowników serwisu miałyby przeczytać to wszystko wcześniej niż ja, wydawała mi się nieskończenie trudniejsza dozaakceptowania.Pomysł na wycieczkę zrodził się w nas spontanicznie. Masz samochód? zapytał Z.Był środek nocy.Siedzieliśmy w klubie.Mówił do mniepółgębkiem, patrząc w inną stronę.Udawał, że mnie nie zna.Odpowiedziałam, że mam.To był świetny wóz.Nowy, błękitny kabriolet bmw.Wyciągnięcie go o takiej porze z podziemnego garażu pod moim blokiem nie było łatwe.Musiałamnagadać stróżowi coś o nagłym wypadku i poprzeć słowa słonym napiwkiem.Wsiedliśmy do środka roześmiani i gotowi na wszelkie przygody. No i? spytałam.Jechaliśmy na południe długim, pustym kanionem Drugiej Alei. Dokąd? Do Ameryki odparł. Do samego serca.Nigdy tam nie byłem.Pomyślałam o New Jersey, Rhode Island i północnej części Nowego Jorku. Ameryka to spore miejsce odrzekłam po chwili. Do Chicago.Tam, skąd pochodzisz. Ooo mruknęłam. Niezła przejażdżka.Nie miałam ze sobą żadnego bagażu, nawet szczoteczki do zębów.Jedynie torebkę.Tymczasem Z po-stawił sobie między nogami czarną teczkę, jedną z tych solidnych, które w filmach wyrzuca się z pędzącegosamolotu, a potem znajduje nietknięte.I pełne przemycanego towaru.Wtedy zrozumiałam: nasza wycieczka w ogóle nie była spontaniczna.Została zaplanowana.Tak rozwijała się ta historia. Właściwie to nie jestem.Thomas Keene zapukał w okno naszego grand ama.Wcisnęłam klawisz i szyba opadła z cichym warkotem. Char, jesteś nam potrzebna na sekundę powiedział.Odkąd zjawił się w Rockford przed dwoma dniami, zwracał się do mnie, używając poufałego zdrobnienia, jakbyzobaczenie kogoś w jego rodzinnym mieście równało się zobaczeniu go nagim i upoważniało do bardziej intymnychstosunków.Chłodno skinęłam głową i dokończyłam czytanie strony. Właściwie to nie jestem z Chicago wtrąciłam. Rejon Chicago.Sto pięćdziesiąt kilometrów na zachód poprawił się.Miał doskonałą pamięć.Odłożyłam wydruk, przekręciłam kluczyk, żeby wyłączyć klimatyzację, i wyszłam z chłodnego wnętrza samo-chodu wprost w upał słonecznego dnia.Grand am stał na żółtawej drodze gruntowej, która zaczynała się pod kątem pro-RLTstym do I-90 i prowadziła nieco pod górę między ciągnącymi się całymi milami polami szumiącej, skrzącej się zielonokukurydzy.Byliśmy dokładnie tam, gdzie dziesięć miesięcy wcześniej miałam wypadek.Rozejrzałam się, szukając Irene, i dostrzegłam ją na drodze, rozmawiającą przez telefon komórkowy, zapewne zmężem.Robiła to coraz częściej, odkąd rozpoczął się drugi tydzień naszej nadmiernie przedłużającej się wyprawy.Tho-mas stał na skraju pola, spoglądając w obiektyw szesnastomilimetrowej kamery zamocowanej na wysokim, chudymtrójnogu wzmocnionym metalową ramą.W obwisłych portkach koloru khaki, buciorach koloru piasku i bladobłękitnejczapeczce baseballowej wyglądał tak, jakby ubierał go stylista z Patagonii.Ale dlaczego tak się wystroił? Jaką role chciałzagrać Thomas Keene tu, w Rockford w stanie Illinois? To pytanie nurtowało mnie od początku dramatu, którym był jegopobyt w moim rodzinnym mieście, a także wcześniej, gdy słuchałam jego nie kończących się debat telefonicznych z Irenena temat sensu odtwarzania w filmie kluczowych scen mojego żywota (w stylu Niewyjaśnionych zagadek).Zadawałam jesobie i wtedy, gdy ustalane były szczegóły jego podróży, oraz wtedy, gdy pojawił się w Sweden House w spodniachkhaki i czapeczce, a w środkowo-zachodnim słońcu pory na jego twarzy i włosy w nosie były jakby lepiej widoczne.Dzień wcześniej zawiózł mnie i Irene wynajętym Saturnem do domu farmera, do którego należało interesującenas pole.Spodziewałam się, że zobaczę jedną z tych zabiedzonych, czerwonawych ruder, których szczątki widywałam,jadąc trasą I-90, ale byłam w błędzie.Zabudowania były ultranowoczesne: lśniąca metalicznie stodoła przypominałahangar, a pielęgnacją rozległego ogrodu warzywnego zajmowal się półautomatyczny system nadzorowany komputerowoprzez syna właściciela.Kiedy wraz z Irene raczyłyśmy się kawą z kubków z napisem Prowadz mnie, Panie, do Kró-lestwa niebieskiego", Thomas negocjował wysokość rekompensaty za wycięcie wąskiego pasa kukurydzy i wykopanie wziemi długiego rowu, a także za oczyszczenie z roślinności kwadratu o trzymetrowym boku, przeznaczonego pod wielkieognisko. Psiakrew mruknął farmer, energiczny mężczyzna o dłoniach wielkości szynek wieprzowych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]