[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ta lisica nic o tym nie wiedziała.Była jedną zuprzywilejowanych, chciwych fanqui, którzy wgryzli się głęboko w tenkraj, wspierając się kanonierkami i dobrze naoliwionymi karabinami.Czemu się z nią zadawał? Prosić ją, by zmieniła sposób myślenia, tojak prosić tygrysa, żeby zrezygnował z pasków.Wstał.Zostawi ją z tymi rozsypanymi monetami i niech się dalejtrudni złodziejskim rzemiosłem.Pewnego dnia stanie się nieuważna izostanie schwytana bez względu na to, jak bacznie będzie nad nią czu-wał.- Idziesz?- Tak.- Skłonił się jej, nisko i z szacunkiem, i poczuł, jak coś pęka wjego piersi.- Nie odchodz.Zamknął uszy i odwrócił się do niej tyłem.- Więc powiedz mi do widzenia.- Głos Lidii wydawał się jeszczebardziej pusty, jakby wiedziała, że tym razem nie wróci.Z jej gardławyrwał się cichy jęk.Wyciągnęła do niego rękę, tak jak to robią cu-dzoziemcy.Podszedł bliżej, pochylił się, żeby ująć tę małą dłoń, i kiedy jegotwarz zbliżyła się do twarzy Lidii, poczuł zapach deszczu na jej wło-sach.Odetchnął nim głęboko, wciągnął go w płuca i napełnił nimumysł, tak jak rzeczna mgła wypełnia nocne niebo.Ręka dziewczynyspoczywała w jego dłoni i nie mógł zmusić palców, by ją puściły.Księżyc wycofał się za chmurę, więc twarz Lidii stała się niewidoczna,ale czuł ciepło jej skóry.- A cudzoziemcy? - To był ledwie szept w ciemnościach.- Powiedzmi, Chang Anie Lo, co komuniści zamierzają zrobić zfanqui?RLT- Zmierć fanqui - powiedział, ale nie pragnął jej śmierci tak samo, jaknie pragnął własnej.- Więc muszę pokładać ufność w Czang Kaj-szeku - stwierdziła.Uśmiechała się.Usłyszał to w jej głosie, choć nie widział tegooczami.Nie chciał, żeby mówiła takie słowa, nawet żartem.Poczuł,jak na jego języku, jak płatek sadzy, ląduje gniew.- Komuniści pewnego dnia zwyciężą, Lidio Iwanowa.Ostrzegamcię.Wy, przybysze z Zachodu, nie rozumiecie, że Czang Kaj-szek tostary tyran pod nowym imieniem.- Znów splunął na ziemię, gdy jegowargi wymówiły imię diabła.- On nie pragnie niczego prócz władzy.Ogłosił, że poprowadzi nasz kraj do wolności, ale kłamie.A KomitetCentralny Kuomintangu to pies, który skacze na jego rozkaz.ZniszczyChiny.Dusi wszelkie zmiany już w chwili narodzin, a jednak cudzo-ziemcy karmią go dolarami, aby stał się mądry, tak jak cesarz karmiulubionego tygrysa śpiewającymi ptakami, żeby zaczął śpiewać.Ręka Changa mocno ścisnęła jej palce, ale zniosła to w milczeniu,choć czul, jak jej kości protestują.- To się nigdy nie stanie - zakończył.- Ale komuniści to zimni zabójcy - oświadczyła, nie cofając ręki.-Ucinali języki wrogom i wlewali im naftę w gardła.Strajkami i sa-botażem zatrzymują rozwój przemysłu w Chinach.Tak powiedział midzisiaj pan Parker.Więc dlaczego oddałeś im pieniądze za mój naszyj-nik?- Na karabiny.A twój pan Parker wykręca kota ogonem.- Nie, on jest dziennikarzem.- Pokręciła głową.Poczuł na twarzykropelki deszczu spadające z jej włosów.Połaskotały go w policzek itchnęły życie w jego skórę.- Musi wiedzieć, co się dzieje, na tym pole-ga jego praca.Uważa, że Czang Kaj-szek będzie zbawcą Chin.- Myli się.Twój dziennikarz musi być ślepy i głuchy.- I mówi jeszcze, że cudzoziemcy to jedyna nadzieja Chin na przy-szłość, jeśli kraj ma się wydobyć z ciemnych wieków i unowocześnić.Chang puścił jej rękę.W gardle wezbrała mu fala gniewu na aro-gancję zagranicznych diabłów.Przeklinał ich za chciwość i ignorancję iRLTprzeklinał tego mściwego boga, który pożerał wszystkich innych.Jejzłote oczy patrzyły na niego niepewnie.Nie rozumiała i nigdy nie zro-zumie.Co on robi? Niech sobie wierzy w kłamstwa tego swojego panaParkera.Cofnął się szybko, ale palce nie słuchały już głowy i poczułysię puste jak rzeka bez ryb.- Czy powiedział ci, Lidio Iwanowa, że cudzoziemcy odcinają Chi-nom członki? Domagają się płacenia reparacji za dawne bunty.Oku-lawiają naszą gospodarkę i odzierają nas do naga.- Nie.- A powiedział ci, że wpychają krwawiącą twarz Chin w gnój chle-wu, korzystając z prawa eksterytorialności w miastach, które namukradli? Prawa, dzięki któremu fanqui mogą ignorować prawa Chin itworzyć własne dla swojej przyjemności?- Nie.- A to, że ściskają w garści nasze urzędy celne i kontrolują nasz im-port? Ich okręty wojenne uganiają się stadami po naszych morzach inaszych rzekach, jak osy w skrzynce mango!- Nie, Chang Anie Lo, tego mi nie powiedział.- Po raz pierwszy wjej słowach znów pojawił się ogień.- Ale mówił, że póki Chińczycy niewyrwą się z uzależnienia od opium, nigdy nie przestaną być feudalnymnarodem, zależnym od kaprysów jakiegoś pana.Chang roześmiał się, głośno i chrypliwie, a jego śmiech odbijał sięechem od resztek ścian zrujnowanego domu.Nic nie powiedziała, po prostu patrzyła na niego, a ciemności kryłyjej twarz przed jego oczami.- Ten twój pan Parker zapomniał czegoś dodać.- Mówił tak cicho, żepochyliła się ku niemu, żeby usłyszeć, i znów poczuł zapach jej mo-krych włosów.- Czego?- %7łe to Brytyjczycy sprowadzili opium do Chin.- Nie wierzę ci!- To prawda.Zapytaj swojego dziennikarza.Przywozili je na swoichstatkach z Indii.Wymieniali czarny szlam na nasze jedwabie, herbatę iRLTprzyprawy.Sprowadzili do Chin śmierć nie tylko swoimi karabinami.Tak jak sprowadzili swojego boga, żeby zdeptał naszych.- Nie wiem.- Wiele jest rzeczy, których nie wiesz.- Usłyszał smutek w swoimgłosie.Zapadła długa cisza.Wiedział, że powinien odejść.Ta dziewczynasprowadzi na niego kłopoty.Będzie gmatwać jego myśli z przebiegło-ścią fanqui i okryje go hańbą.Ale czy potrafiłby odejść, nie rozrywającmaterii własnej duszy?- Powiedz mi, Chang Anie Lo.- odezwała się do niego akurat wchwili, gdy do ceglanej skorupy wtargnęły światła przejeżdżającegoulicą samochodu, ukazując jej palce mocno zaciśnięte na monecie, któ-rą musiała podnieść z podłogi.- Powiedz mi to, czego nie wiem.Więc ukląkł przed nią i zaczął mówić.*Tej nocy do Changa przyszedł we śnie Yuesheng.Kula, która prze-biła jego żebra i rozerwała mu serce, zniknęła, ale otwarta dziura poniej pozostała.Miał pulchną twarz, taką samą, jaką Chang pamiętał zokresu przed złymi czasami.- Witaj, bracie mego serca - powiedział Yuesheng wargami, które sięnie poruszały.Ubrany był w piękną szatę, na głowie miał okrągłą ha-ftowaną czapkę, a na jego ramieniu siedział jastrząb z łbem przykrytymkapturem.- Uczyniłeś mi wielki honor, przychodząc do mnie dzisiaj, nim jesz-cze twoje kości spoczęły w ziemi.Opłakuję stratę przyjaciela i modlęsię o twój spokój.- Tak, spaceruję z przodkami po polach pełnych zboża.- To mnie cieszy.- Ale mój język jest gorzki od żrących słów.Nie będę mógł jeść anipić, nim nie opróżnię z nich ust.- Chcę usłyszeć te słowa.- Twoje uszy spłoną.RLT- Niech płoną.- Jesteś Chińczykiem, Chang Anie Lo.Pochodzisz z wielkiego i sta-rożytnego Pekinu.Nie przynoś hańby duchom swych rodziców i wsty-du szanowanemu imieniu twej rodziny.Ona jest fanqui.Ona jest złem.Każdy fanqui przynosi śmierć i smutek naszemu ludowi, a jednak za-czarowała twoje oczy.W tych niebezpiecznych czasach musisz widziećjasno.Nadchodzi śmierć.To musi być jej śmierć, nie twoja
[ Pobierz całość w formacie PDF ]