[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podszedł do okna i popatrzył na wierzchołki drzew.Chwiały się w lekkim wietrze, ich zieleń mieniła się srebrem.Obserwując swymi czarnymi oczami drzewa, pomyślał, że przywrócił sobie spokój.Nie znalazł rozwiązaniazagadki, dlaczego Viv go rzuciła, ale stało się coś nowego, poczuł w sercu ból, jakiego jeszcze nigdy nie doznawał.Musiał zobaczyć swojego syna.Zdusił cygaro w srebrnej popielniczce, dotychczas połyskującej wypolerowaną pustką.Wrócę tu, pomyślał.Tego miona nie może zabronić.Viv w sypialni siedziała na krześle do karmienia, niemowlę ssało i ugniatało piąstkami jej nabrzmiałą pierś.Usiłowała za-chować spokój.Spokój.Jak Carlos oddychała głęboko, czekała, żeby myśli przestały gnać jak szalone.Jak Carlospatrzyła na chwiejące się wierzchołki drzew za oknem.Nie wolno jej się denerwować, bo mogłaby zepsuć pokarm.Gdy usłyszała zamykanie drzwi frontowych i szczęknięcie drzwi windy, przymknęła oczy.Co za ulga!Z kapeluszem i laską w ręku Carlos wyszedł na King's Road między odrapane sklepy, w których sprzedawano antykiledwie widoczne przez brudne szyby wystawowe.Prawie nie wiedział, gdzie idzie.Przegapił kilka ładnych młodychkobiet spoglądających na niego z kokieteryjnym zainteresowaniem, gdy je mijał.Sporo stracił ten Hiszpan zBarcelony, gdzie dziewczyny spuszczają wzrok niczym zakonnice.Myślał i myślał, aż w końcu wymyślił następne posunięcie.W hotelu Royal Court" na Sloane Square zajął cichy pokój na pierwszym piętrze i zadzwonił do przyjaciela wBrighton.- Zwietnie - wykrzyknął od razu Francis Freeman.- Zwietnie, że telefonujesz.Jak poszło?- Widziałem się z nią.-I?- Dziecko widziałem tylko z daleka.- Chyba Viv nie stawiała przeszkód!- Nie.To nie tak.- Ale niezupełnie miło cię powitała.- Niestety, FRF.Krótkie milczenie.- Jak mogę ci pomóc, stary?-Zastanawiałem się: może ksiądz zna numer telefonu do Claire?- Znam, oczywiście.Ale ja na twoim miejscu byłbym bardzo ostrożny.-Nie rozumiem - powiedział Carlos, który lubił tę swoją szwagierkę.- To znaczy, ona jest dosyć entuzjastyczną katoliczką.-Drogi mój księże!-Zaraz, zaraz, Carlos, nie jest dobrze tak sobie poczynaćz Matką Kościołem.Nie powiesz mi, że często chodzisz na nabożeństwa.Kiedy ostatnio byłeś na mszy?- W Boże Narodzenie, jak zawsze.-Widziałem was, Hiszpanów, w tradycyjne święta.Wszystkie kobiety rozmodlone do utraty tchu, wszyscymężczyzni na kościelnych schodach rozprawiają o walkach byków.-No.- Rozumiem.- Freeman się roześmiał.- Ja jednak jestem wierzący.-Oczywiście.Dlatego ostrzegam cię przed Claire nieraz bardziej katolicką niż sam papież.Czy nie lepiej zwrócić sięo pomoc do Isobel?- Chyba nie. Carlos przypomniał sobie popielatą twarz najmłodszej panny Bryant.- Ona nie będzie po mojejstronie.%7ładen z nich nawet nie napomknął o Julie.-Tak - powiedział Freeman po chwili.- Może słusznie chcesz porozmawiać z Claire.Jeżeli Viv ciebie nie wysłucha,to może wysłucha siostrę, która jej przypomina matkę.To była pajęcza nadzieja i jeszcze mówiąc Freeman wiedział, jak łatwo tę cenną pajęczynę rozedrzeć.A przecieżCarlos mógłby ją wysnuć na nowo jak cierpliwy pająk.Tylko czy Viv ma odegrać rolę muchy?Kłopoty, choroby parafian i przed wieczorem gra w bilard wypełniły Freemanowi dzień.Ale nie zapominał oCarlosiei myślą towarzyszył mu w wyprawie do Lewes na spotkanie z Claire.A tymczasem Claire, gdy Carlos do niej zadzwonił, od razu powiedziała, że sama przyjedzie do Londynu.Będzie whotelu Royal Court" po południu.-Możesz mnie poczęstować herbatą.Tylko to musi być la-psang souchong.Jej blaszany głosik napawał otuchą.Te dziewczyny - pomyślał Carlos wstając, żeby powitać trzecią już Bryantównę w ciągu kilku godzin - bardzo sięzmieniły.Isobel wydoroślała i wyładniała - pamiętał ją, niezdarną nastolatkę, na weselu.Viv jest niepokojąco innaniż była.Noi Claire.Podeszła do niego, kołysząc się w biodrach w sposób jak najbardziej naturalny.Smukła jak dawniej, aleteraz nie tylko ładna.Claire miała styl.W białej sukience w rozrzucony gdzieniegdzie bladozielony deseń, w luznymbiałym letnim płaszczu i w uroczym kapeluszu, przybranym bukiecikami jedwabnych kwiatków, z rondem odgiętymnad czołem, uśmiechnęła się, wyciągnęła rękę w białej rękawiczce.- Jakże miło.Chociaż to nie pasowało, Carlos ujął tę rękę i szybko ucałował.Posadził szwagierkę w wygodnym fotelu, zamówiłherbatę.- Bez mleka - powiedziała bardzo smukła Claire kelnerowi.Jej głos, ciepły przed chwilą, stał się zimny, ostry jakskalpel.Kelner ukłonił się grzecznie i odszedł.Carlos, który odnosił się do bliskich przyjaciół, służby i żebrakówniezmiennie z pełną powagi kurtuazją, a w biednych dopatrywał się szczególnej szlachetności, postarał się tego niezauważyć.Inny kraj, inny sposób bycia.Ale Viv nigdy tak się nie zachowywała.-No, Carlosie? - zapytała Claire patrząc na niego trochę wytrzeszczonymi oczami.Były to oczy tak gwiazdziścieniebieskie, że Carlos, który o tym zapomniał, znów poczuł się zaskoczony.Ciągnęła spokojnie: - Bardzo się cieszę,że przyjechałeś do Londynu, żeby z tym wszystkim zrobić porządek.Co powiesz o maleństwie? Prawda, że jestsłodki?- Nie widziałem mojego dziecka.Zgorszyła się.- Nie widziałeś go? Mówiłeś przez telefon, że dziś rano byłeś w Roper Court".- Byłem.Zobaczyłem syna z daleka.Viv zaraz go gdzieś zaniosła.Rozmawiałem z nią.-1 nie była zanadto miła?- Raczej nie.- Tak mi przykro.Zadumał się ponuro.- Chyba próbowała wytłumaczyć, dlaczego uciekła - powiedział po chwili.Zawsze tak określał w duchu postępekswojej żony.To sprawiało, że wydawała się niemądrą pensjonarką
[ Pobierz całość w formacie PDF ]