[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Propozycja profesora Sommersa była również takim dyskretnym przypomnieniem.Ostatecznie swoje powołanie do świątyni Emet Michael zawdzięczał głównie artykułowi,dzięki któremu dał się poznać jako rabin budowniczy.A teraz komitetowi potrzebna byłajego pomoc w realizacji tych budowlanych zamysłów.Michael zatrzymał listę.Pierwszą na niej pozycję zajmował Samuel A.Abelson.Michael odwiedził państwaAbelsonów.W nędznej klitce pozbawionej mebli gniezdziła się czwórka małych dzieci, zktórych dwoje było ciężko przeziębionych.Panią Abelson, dwudziestodwuletnią dziewczynęo zrozpaczonych oczach, przed trzema tygodniami porzucił mąż.W mieszkaniu panowałokropny zaduch i nie było prawie nic do jedzenia.Rabin Kind zgłosił jej nazwisko i adres w Agencji Pomocy Rodzinom %7łydowskim,gdzie mu obiecano, że jeszcze tego samego popołudnia wyślą tam pracownika opiekispołecznej.Następny na liście figurował Melvin Burack, hurtownik handlu odzieżą.Nie było go wdomu, wyjechał w interesach jednym z trzech należących do rodziny samochodów.MoiraBurack podjęła rabina herbatą w urządzonym w stylu hiszpańskim salonie i przyrzekła, żedopilnuje wysłania czeku dla świątyni.Zadanie Michaela nie okazało się wcale tak trudne, jak się obawiał.Nawet gdy doszedłdo siódmego nazwiska na liście: Sanford Berman.June poczęstowała go kawą i ciastemmarmurkowym, a Sandy Berman wysłuchał spokojnie, po czym poprosił o spotkanie zkomitetem pomocy społecznej w celu ustalenia warunków, które umożliwiłyby mu zapisaniedzieci do szkoły hebrajskiej.Dobre samopoczucie Michaela zburzyła przygoda, jaka go spotkała w kilka dni pózniej:dojrzawszy rabina z daleka, June i Sand Berman przeszli na drugą stronę ulicy, żeby uniknąćspotkania.Nie był to na domiar złego przypadek odosobniony.Inni nie przechodzili co prawda nadrugą stronę ulicy, kiedy w polu widzenia pojawiał się ich rabin, ale też nie biegli munaprzeciwko z okrzykami radości.Zauważył również, że członkowie jego gminy coraz rzadziej wzywają go do siebie wtrudnych momentach życiowych.Michael siadywał popołudniami w nie wykończonej świątyni i pytał Boga o radę.Modlił się oddychając zapachem gaszonego wapna i świeżego cementu, podczas gdy nad jegogłową robotnicy pokrzykiwali, odbijali butelki z winem, klęli i opowiadali sobie pieprznedowcipy, sądząc że są na budowie sami.Dwudziestego maja, w dwa dni po poświęceniu świątyni Emet, Felix Sommerszasugerował Michaelowi przygotowanie przemówienia na przyjęcie z szampanem, jakiekomitet zamierzał wydać przed rozpoczęciem letnich wakacji.Celem tego spotkania miałobyć jak najwcześniejsze zebranie zobowiązań przed coroczną zbiórką datków na Kol nidrej wjesieni.Zwiątynia potrzebuje składek z Kol nidrej na wniesienie opłat hipotecznych do banku,wyjaśnił profesor Sommers.Kiedy rabin zastanawiał się nad jego propozycją, zadzwonił telefon.- Michael? - usłyszał głos Leslie.- Już, zaczęło się!Michael rzucił Felixowi niewyrazne do widzenia , popędził do samochodu i pojechałdo domu.U wylotu drogi z kampusu utknęli w niewielkim korku, ale na ulicach dojazdowychdo szpitala ruch panował umiarkowany, jak zwykle we wczesnych godzinachpopołudniowych.Leslie była blada, ale uśmiechnięta, gdy zajechali na miejsce.Malutka dziewczynka urodziła się niemal równie szybko jak jej braciszek przedośmioma laty.Przyszła na świat w niecałe trzy godziny po wystąpieniu pierwszych ostrychbólów.Poczekalnia znajdowała się zbyt blisko sali porodowej, więc gdy od czasu do czasuprzez wahadłowe drzwi przechodziła pielęgniarka, do rabina docierały jęki i krzykirodzących, wśród których rozpoznawał krzyki Leslie.O siedemnastej dwadzieścia osiem do poczekalni wszedł lekarz i oznajmił mu, że jegożona powiła córeczkę ważącą trzy kilogramy i trzydzieści deka.Zaprosił następnie Michaelado szpitalnej kawiarenki, gdzie poinformował go przy kawie, że główka dziecka przechodziłaprzez szyjkę macicy akurat w momencie jej maksymalnego porodowego skurczu, cospowodowało rozerwanie ścianki, w tym pęknięcie tętnic, toteż gdy tylko dziecko wyszło iopanowano krwotok, zmuszeni byli dokonać histerektomii.Po jakimś czasie Michael wszedł na górę i usiadł w nogach łóżka Leslie.Oczy miałazamknięte, powieki sine, jak gdyby podbite, zaraz je jednak podniosła.- Czy jest ładna? - zapytała szeptem.- Bardzo - przytaknął, choć zatroskany o żonę nie widział jeszcze dziecka, uwierzywszyna słowo lekarzowi, że jest zdrowe.- Nie będziemy mogli mieć więcej dzieci.- Bo i nie trzeba.Mamy już syna i córkę.I siebie.Pocałował palce Leslie, a potem trzymał ją za rękę, gdy zaś po jakimś czasie zasnęłauspokojona, poszedł obejrzeć córeczkę.Była o wiele ładniejsza od Maxa, kiedy się urodził, imiała kędzierzawe włoski.Po drodze do domu kupił pudełko czekoladek dla opiekunki do dziecka, pocałował nadobranoc syna i w strugach wiosennej ulewy pojechał do świątyni, gdzie przesiedział do ranaw jednym z wygodnych, obitych gumą piankową nowych krzeseł w trzecim rzędzie.Rozmyślał o tym, co niegdyś zamierzał i co udało mu się w życiu zrealizować.Myślał teżdużo o Leslie, o sobie samym, o Maksie i o nowo narodzonej córeczce.Między jedną a drugąrozmową z Bogiem spostrzegł, że choć świątynia liczyła dopiero kilka tygodni, na bimie wnocy, gdy zapadała cisza, zaczęła skrobać mysz.O wpół do szóstej rano wyszedł ze świątyni, pojechał do domu, wziął prysznic, ogoliłsię i przebrał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]