[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pan Andrzej zaraz domyślił się z ubioru, że to musi być ktośznaczny, gdyż i wszyscy obecni, nie wyłączając księdza odprawiają-cego wotywę, spoglądali nań ze czcią i uszanowaniem.Nieznajomyprzybrany był cały w czarny aksamit podbity sobolami, tylko naramionach miał odwinięty biały koronkowy kołnierz, spod któregoprzeglądały złote ogniwa łańcucha; czarny z takimiż piórami ka-pelusz leżał obok, jeden zaś z paziów, klęczących za kobierczykiem,trzymał rękawice i szmelcowaną na błękitno szpadę.Twarzy niezna-jomego nie mógł pan Kmicic widzieć, gdyż była ukryta w fałdachkobierczyka, a przy tym zasłaniały ją zupełnie rozproszone naokołogłowy loki nadzwyczaj obfitej peruki.Pan Andrzej przysunął się do samej stalli tak, aby gdy niezna-jomy się podniesie, mógł dojrzeć jego twarz.Tymczasem wotywamiała się ku końcowi.Ksiądz śpiewał już Pater noster.Ludzie, któ-rzy chcieli być na następnej mszy, napływali przez główne drzwiwchodowe.Kościół zapełnił się z wolna postaciami o podgolonychgłowach, przybranymi w delie, w żołnierskie burki, w szuby i altem-basowe kapoty.Uczyniło się dość ciasno.Wówczas Kmicic trąciłw łokieć stojącego obok szlachcica i szepnął:- Przebacz wasza mość, że go w nabożeństwie inkomoduję, aleciekawość mocniejsza.Kto też to jest?Tu wskazał oczyma na leżącego krzyżem pana.356Potop t.2- Chybaś waść z daleka przyjechał, że nie wiesz, kto to jest? -odparł szlachcic.- Pewnie, żem z daleka przyjechał, i dlatego pytam, w nadziei, żegdy na kogo politycznego trafię, to mi nie poskąpi odpowiedzi.- To jest król.- Na Boga żywego! - zawołał Kmicic.Lecz w tej chwili król się podniósł, bo ksiądz zaczynał właśnieczytać ewangelię.Pan Andrzej ujrzał twarz wymizerowaną, żółtą i przezroczystąjak wosk kościelny.Oczy królewskie były wilgotne, a powieki za-czerwienione.Rzekłbyś, całe losy kraju odbiły się na tej szlachetnejtwarzy, tyle w niej było bólu, cierpienia, troski.Noce bezsenne,rozdzielane między modlitwę a zmartwienie, zawody okrutne,tułactwo, opuszczenie, upokorzony majestat tego syna, wnukai prawnuka potężnych królów, gorycz, którą tak obficie napawaligo właśni poddani, niewdzięczność kraju, dla którego gotów byłkrew i życie poświęcić, wszystko to można było jak w księdzew tym obliczu wyczytać.A jednak biła z niego nie tylko rezygnacjazdobyta przez wiarę i modlitwę, nie tylko majestat króla i bożegopomazańca, ale taka dobroć wielka, niewyczerpana, iż widać było,że dość będzie największym odstępcom, najbardziej winnym wy-ciągnąć tylko ręce do tego ojca, a ten ojciec przyjmie, przebaczyi krzywd własnych zapomni.Kmicicowi na jego widok zdawało się, że ktoś mu żelazną dłoniąścisnął serce.%7łal zawrzał w gorącej duszy junaka.Skrucha, litośći cześć oddech zaparły mu w gardle, poczucie winy niezmiernejpodcięło mu kolana, aż drżeć począł na całym ciele, i nagle nowe,nieznane uczucie powstało mu w piersi.Oto w jednej chwili poko-chał tak ten bolesny majestat, że uczuł, iż nie ma nic droższego naziemi całej od tego ojca i pana, że gotów za niego poświęcić krew,życie, znieść torturę i wszystko w świecie.Chciałby się do tych nógrzucić, kolana objąć i prosić o odpuszczenie win.Szlachcic, zuchwały357Henryk Sienkiewiczwarchoł, zmarł w nim w jednej chwili, a urodził się regalista oddanyduszą całą swemu królowi.- To nasz pan! nasz pan nieszczęsny! - powtarzał sobie, jakbyustami chciał dać świadectwo temu, co widziały jego oczy, a czułoserce.Tymczasem Jan Kazimierz po ewangelii klęknął znowu, ręcerozłożył, oczy wzniósł ku górze i pogrążył się w modlitwie.Ksiądzwreszcie odszedł, począł się ruch w kościele, król klęczał ciągle.Aż ów szlachcic, którego Kmicic zaczepił, trącił teraz w bok panaAndrzeja.- A coś waćpan za jeden? - spytał.Kmicic nie od razu zrozumiał pytanie i nie zaraz odpowiedział,tak dalece serce jego i umysł były osobą królewską zajęte.- A coś waćpan za jeden? - powtórzył ów personat.- Szlachcic jako i waszmość! - odrzekł pan Andrzej zbudziwszysię jakby ze snu.- Jakże cię zowią?- Jak mnie zowią? Zwę się Babinicz, a jestem z Litwy, spodWitebska.- A jam jest Augowski, dworski królewski!.Proszę, to waćpan ażz Litwy, spod Witebska jedziesz?- Nie.Jadę z Częstochowy.Pan Augowski aż zaniemówił na chwilę ze zdziwienia.- A jeżeli tak, to bywajże waćpan, bywaj, bo nam nowin udzie-lisz! Mało już króla miłościwego nie umorzył frasunek, że przeztrzy dni żadnej pewnej wieści nie miał.Jakże to? Spod chorągwiZbrożka może albo Kalińskiego, albo Kuklinowskiego? SpodCzęstochowy?- Nie spod Częstochowy, ale z samego klasztoru, wprost!- Chyba waść żartujesz? Co tam? co słychać? Broniże się jeszczeJasna Góra?- I broni się, i będzie broniła.Szwedzi już na odstąpieniu!358Potop t.2- Dla Boga! Król ozłoci waszmości! Z samego klasztoru, powia-dasz, jedziesz?.Jakże cię to Szwedzi puścili?- Jam ich o permisję nie prosił, ale wybaczaj waćpan, że w koś-ciele obszerniejszej relacji dać nie mogę.- Słusznie, słusznie - odparł pan Augowski.- Bóg miłosierny!.Z nieba nam spadłeś!.W kościele nie przystoi.słusznie! Czekajżewaćpan.Zaraz się król podniesie, śniadać przed sumą pojedzie.Dziś niedziela.Chodz waść, staniesz wraz ze mną przy drzwiachi wraz u wejścia przedstawię waćpana królowi.Chodz, chodz, bonie ma czasu!To rzekłszy ruszył naprzód, a Kmicic za nim.Zaledwie ustawilisię przy drzwiach, gdy ukazało się naprzód dwóch paziów, a za nimiwyszedł z wolna Jan Kazimierz.- Miłościwy królu! - zakrzyknął pan Augowski - są wieściz Częstochowy!Woskowa twarz Jana Kazimierza ożywiła się nagle.- Co? gdzie? kto jest? - spytał.- Ten oto szlachcic! Powiada, że z samego klasztoru jedzie.- Zali klasztor już zdobyty? - zakrzyknął król.Wtem pan Andrzej rymnął jak długi do nóg pańskich.Jan Kazimierz pochylił się i począł podnosić go za ramiona.- Na potem - wołał - na potem!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]