[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.-Uniosła brwi, a Connie pomyślała, że wszystko w gruncie rzeczy sprowadza siędo pieniędzy.- Moja babcia nie żyje od dwudziestu lat - odparła.- Jak pani sobie życzy.- Kobieta odłożyła książkę na półkę.- Ale proszępamiętać.To, że w coś się nie wierzy, nie oznacza, że to coś nie istnieje.Bąknąwszy dziękuję", Connie energicznie podeszła do drzwi i szarpnęła zanie właśnie w chwili, gdy niebo się rozstąpiło i lunął deszcz, bębniąc po ziemijak pałeczki dobosza.Kilka godzin pózniej, gdy deszcz minął, Connie siedziała wsłuchana w ciszębabcinego domu, przerywaną jedynie stukaniem pazurów Ario o drewnianą po-sadzkę i dochodzącym zza okna saloniku szumem liści poruszanych letnim wie-trzykiem.Powietrze wciąż było ciężkie i duszne.Connie złapała się na tym, żesłysząc najdrobniejszy szmer, drętwieje albo nagle podczas pracy zerka przezRLTramię, żeby sprawdzić, czy nikt za nią nie stoi.Policjant powiedział, że nie masię czego bać, tłumaczyła sobie, choć bicie serca dudniło jej w uszach.Nie ma tunikogo.A nawet gdyby ktoś wszedł, spłoszyłby go Ario.I chociaż logika takiegorozumowania wydawała jej się oczywista, to po kolejnych pięciu minutach abso-lutnej ciszy znowu obróciła głowę i nadstawiła uszu.Ario pojawił się pod jej krzesłem przy biurku, szeroko ziewając.Przerwałastudiowanie notatek i wyciągnęła rękę, żeby podrapać się między łopatkami.- Naprawdę nie rozumiem, skąd się bierze twój spokój - zwróciła się dopsa.- Nie spanikowałeś nawet tamtego wieczoru, kiedy wróciliśmy po pokazieogni sztucznych i znalezliśmy ten wypalony znak.Dopiero ten gliniarz z latarkącię zdenerwował.Pies nadstawił bok do drapania, a na jego włochatym pysku pojawił się jak-by senny uśmiech.Connie tymczasem zaczęła łączyć różne wątki z nadzieją, żesplecie je w spójną całość.Księga Deliverance znikła z dokumentów po śmierciPrudence, ale Grace uważa, że mogła zmienić się jej nazwa lub opis.Chilton jestwściekły z powodu opóznienia w jej badaniach, ale Janine wspomniała, że możechodzić o jego własne kłopoty w pracy.Wiccanka ze sklepu, ze swymi amuleta-mi i otwartością, nie wie nic konkretnego o kręgu na drzwiach domu.Przyjacielemartwią się o nią, bo mieszka w tym domu sama, tymczasem jej zwykle nerwo-wy pies śpi tu spokojnie, całkiem zadowolony.Położyła bosą stopę na krześle,opierając kolano na krawędzi biurka chippendale.Notatki leżały porozrzucane nacałej powierzchni blatu, a że było ich mnóstwo, w oko wpadały jej tylko poje-dyncze słowa. Dom" - brzmiało jedno. Ogród". Almanach". Siedziałam wdomu".- Ona próbowała sprzedać mi zaklęcie - odezwała się do psa.- Nie do wia-ry, co?Ario oddychał płytko, ale równo, przednia łapa drgała mu we śnie.Connieznów pochyliła się nad notatkami, a jej palce szukały dla siebie zajęcia.WkrótceRLTskupiły się na niewielkim, ostrym metalowym przedmiocie i zaczęły go przyci-skać, przetaczając to w jedną, to w drugą stronę, podczas gdy wędrowała oczamipo wypisach z dziennika Prudence.Niekończące się dni zajęć w ogrodzie, zmia-ny pogody, mijające choroby, odbieranie porodów obcych dzieci i otrzymywaniezapłaty za pracę.Umiera ojciec Prudence.Wprowadza się do niej Mercy.Josiah,mąż Prudence, jezdzi tam i z powrotem do miasta.Córka Prudence rośnie iprzejmuje część obowiązków domowych.Mercy umiera.Patty się wyprowadza.Josiah umiera na skutek wypadku w porcie.A potem nagle w tysiąc siedemsetdziewięćdziesiątym ósmym roku dziennik się urywa.Palce Connie przesunęłymetalowy przedmiot po cyfrach daty.Mrużąc oczy, przewróciła kartki w notat-niku bliżej początku.- Trzeciego grudnia tysiąc siedemset sześćdziesiątego - przeczytała na głos.- Bardzo zimno.Patty chora.Matka szuka swojego almanachu.Bardzo zła, gdysłyszy, że wyniesiony do Bib.Pub.Przykłada swój kataplazm.Patty czuje się le-piej".Ciekawe.- Connie podzieliła się wrażeniem z pustym domem.- A może Bib.Pub." to skrót od Biblioteka Publiczna"? Jak myślisz, Ario?Spod krzesła nie dobiegła jej żadna odpowiedz.Zajrzała tam i przekonałasię, że pies znikł.- Niewdzięcznik - powiedziała i zapisała w notatniku wielkimi literami: BI-BLIOTEKA PUBLICZNA W SALEM CZY W MARBLEHEAD? Całość otoczyła wia-nuszkiem z gwiazdek i usiadła wygodniej, żeby przemyśleć problem.- Almanach - powtórzyła, żeby sprawdzić, czy pomysł, który jej przyszedł dogłowy, brzmi prawdopodobnie.Brzmiał, i to bardzo.Na jej wargach pojawił sięuśmiech, który stopniowo obejmował całą twarz, aż wreszcie rozświetlił równieżoczy.Popatrzyła na swoją dłoń, nagle uświadomiwszy sobie, że od dłuższegoczasu znęca się nad jakimś przedmiotem.Był to mały, zardzewiały gwózdz o nieregularnym, czworokątnym przekro-ju.Wydawał się mocno zużyty, jakby niezmiernie długo służył swojemu celowi.RLTPrzypomniała sobie, że wypadł pierwszego dnia z gnijącego nadproża drzwiwejściowych.Zamknąwszy gwózdz w pięści, wyszła na podwórze przed domem.Pod liśćmi pnączy gęstniał wieczór.Wspięła się na palce, czując pod bosymistopami mech porastający gdzieniegdzie kamienny podest.Odsunęła znad drzwiłodygi glicynii, której kwiaty w letnim żarze wyschły na papier i wyblakły.Za-uważyła, że wisząca podkowa jest przekrzywiona.Wlepiła wzrok w duży wypa-lony symbol na drzwiach wejściowych.Dominus adjutor meus.Alpha.Omega.AGLA.Zacisnęła pięść wokół gwoz-dzia, a na jej twarzy pojawił się wyraz determinacji.- A w zasadzie czemu nie? - powiedziała na głos.Ustawiła podkowę zgodniez zardzewiałym śladem, jaki pozostawiła, i kciukiem wcisnęła gwózdz w roz-miękłe drewno.Potem cofnęła się o krok i splatając ręce, popatrzyła na dom,który z aprobatą odwzajemnił jej spojrzenie.- Bądz błogosławiony - powiedziała kpiąco do Ario, który przywarł do jejstóp.RLTROZDZIAA CZTERNASTYMarbkhead, Massachusettspołowa lipca 1991 rokuMimo wszelkich wysiłków, by czuć się w babcinym domu swobodnie, Con-nie często miała wrażenie, że jest uwięziona czy raczej ukryta w kuchni.Za tenstan rzeczy należało obwiniać staroświecką lodownię, stanowiącą jedyne zródłochłodu w dusznym upale środka lata.Notatki trzymała na babcinym biurku wsaloniku, kładła się spać pózno, do wielkiego łoża z baldachimem na poddaszu, aprzez pozostałą część domu starała się przemykać jak najszybciej.Za to chętnieprzebywała w kuchni, puszczała wodę w zlewie i szatkowała warzywa na blacie.Tam miała poczucie, że panuje nad sytuacją - mała przestrzeń wyznaczała moż-liwe do wykonania zadanie w kwestii przywracania do stanu używalności nie-sprzedawal- nego domu babci, a wyposażenie kuchni, choć staroświeckie, przy-najmniej pochodziło z dwudziestego wieku, czyli epoki, do której Connie przy-należała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]