[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jeśli to policja - powiedział Eric - nie chcę żadnej strzelaniny.Charlie wygramolił się z łóżka.Robyn stoczyła się do zagłębienia na środku i to jąobudziło.Zamrugała, popatrzyła na nich i zapytała:- Która godzina?- Piąta - odpowiedział Eric.Charlie podszedł do okna i odsunął zasłonę, ale na dworze było za ciemno, żeby cośzobaczyć.Widział tylko własną twarz, bladą jak upiór na tle ciemnej szyby.- Jeśli to policja albo FBI, to dziwne, że zaparkowali miedzy drzewami.Wiedzą, że niejestem uzbrojony.- Więc kto to może być? - zapytał Eric.- Celestyni? - rzuciła Robyn.Charlie ubierał się.- Jedyny sposób, żeby się dowiedzieć, to pójść tam i sprawdzić.- Charlie - powiedziała Robyn - oni cię zabiją.- Chyba nie.Chyba nie chcieli nas zabić ostatnim razem.- Podziurawili kulami nasz samochód, a ty mówisz, że nie chcieli nas zabić?Eric wstał.Obwisły brzuch wypychał mu bieliznę, niczym wielki pomidor.- Mam lepszy pomysł.Wyślę mojego psa Gumbo, on ich wypłoszy.To jest w połowiedoberman, w połowie owczarek niemiecki i w połowie pies myśliwski.- W sumie półtora psa - zauważył Charlie.- Jasne, i taki właśnie jest Gumbo, półtora psa.Charlie zwrócił się do Robyn:- Lepiej się ubierz.Jeśli celestyni naprawdę są tutaj, będziemy mieli kłopoty.Eric wyszedł, żeby przebrać się w żółtą flanelową koszulę i błękitny spłowiałydrelichowy kombinezon.Robyn nałożyła tę samą spódnicę i bluzkę co wczoraj.Po wypraniubluzka była jeszcze trochę wilgotna.- Co zrobisz, jeśli to oni? - zapytała Robyn.Charlie wzruszył ramionami.- Spróbujemy się wymknąć.Może Eric zna inną drogę.- Na pewno nie ma innej drogi - oświadczyła Robyn.- Dom stoi nad samym zalewem.Charlie obdarzył ją kwaśnym uśmiechem.- Umiesz dobrze pływać?W tejże chwili wszedł Eric i oznajmił, że jest gotów spuścić Gumba z łańcucha.Razemzeszli po schodach nie zapalając światła i po omacku dotarli do kuchennych drzwi.Ericprzekręcił klucz w zamku, jak najciszej uchylił drzwi, wystawił głowę na zewnątrz i nasłuchiwałodgłosów nocy.- Słyszysz coś? - szepnął Charlie.- Nic, ale ktoś tam jest.Czuję to w kościach.- Gdzie trzymasz psa?- W budzie, za rogiem domu.No, Charlie, idz za mną.Panienko.pani zostanie tutaj.Niech pani zamknie drzwi na klucz i nie otwiera nikomu, tylko nam.Ale kiedy już zapukamy,niech pani nie marudzi z otwieraniem.Robyn złapała Charliego za rękaw w ciemnościach.- Na litość boską, Charlie, bądz ostrożny.- Możesz na mnie polegać - zapewnił Charlie.Razem z Ericem wyszli na werandę, aRobyn zamknęła za nimi drzwi na klucz.Nadchodził świt.Drzewa na brzegach zalewu szeleściłyniespokojnie i Charlie nie rozumiał, jakim cudem Eric odróżniał obce dzwięki w tym szumie, alekiedy doszli do schodów, Eric przystanął, nasłuchiwał chwilę i powiedział:- Chodz.Na razie w porządku.Trzymając się razem okrążyli północny narożnik domu i znalezli się obok skupiskanieporządnych przybudówek i zaimprowizowanych kurników.Gumbo, półtora psa, na ich widokwarknął gardłowo i zaczął tłuc ogonem o ściany budy.Charlie nigdy jeszcze nie widział takiejbudy.Przypominała miniaturowy fort.Eric zdjął kłódkę z drzwiczek budy i Gumbo rzucił się nanich niczym smoliście czarny, pokryty sierścią pocisk.Charlie instynktownie odskoczył, alełańcuch z brzękiem stalowych ogniw zahamował psa zaledwie stopę od jego łydek.Gumbowarczał, miotał się i szczerzył kły, ale Eric ostro gwizdnął przez zęby i powiedział:- Uważaj na maniery, Gumbo, to jest nasz gość.Pies trochę się uspokoił i dopuścił dosiebie Erica, ale Charlie wolał trzymać się z daleka od wywieszonego jęzora i obnażonych kłów.- No, bądz grzeczny, Gumbo - uspokajał psa Eric.- Bądz grzeczny i schowaj zęby.Eric odpiął łańcuch od budy i poprowadził uwiązanego psa, który ciągnął z całej siły icharczał przez ściśnięte gardło.Przeszli przez podwórze i zatrzymali się na skraju pól.- Widzisz te drzewa - powiedział Eric do Charliego, wskazując ciemne, żałobne kolumnycyprysów.- Oni tam są.Słyszałem, jak zjechali z drogi między te drzewa.Nie ruszają sięstamtąd, ale stary Gumbo ich wytropi, no nie, Gumbo? Gumbo to najlepszy tropiciel na świecie.Kurczaki, szczury, żółwie, zębacze, belony.Wytropi każdą zwierzynę na ziemi czy w wodzie, nonie, Gumbo?Jak na znak suflera Gumbo warknął grrrwrrr i poskrobał pazurami po trawie.Eric ukląkł i zdjął łańcuch psu.- Bierz ich, Gumbo.Dalej, bierz ich.Gumbo na oślep skoczył w lewo, przystanął nagle, potem głośno zaszczekał i pomknął wstronę zagajnika cyprysów.Widzieli, jak biegnie przez trawę niczym cień burzowej chmury iznika w ciemnościach.Eric powoli wstał, oparł ręce na biodrach i nasłuchiwał.- To dopiero pies - odezwał się Charlie, głównie ze zdenerwowania.- To jest półtora psa - zgodził się Eric.Charliemu podobała się jego cajuńska wymowa: puh-tora.Czekali.Powiał wiatr i cyprysy wykonały dworny ukłon, niczym tancerze na balu opółnocy.Eric pociągnął nosem, ale nic nie powiedział.Charlie ukradkiem zerknął na zegarek.Wolał nie mówić, że jak na takiego wspaniałego tropiciela Gumbo nie spieszy się z tropieniem.Widać było, że Eric uwielbia swojego półtora psa, toteż Charlie nie chciał go krytykować taksamo, jak nie krytykowałby żony Erica, gdyby jeszcze żyła.Po jakichś pięciu minutach Eric wsadził kciuk i palec wskazujący do ust i ostro,przenikliwie zagwizdał.- Pies za długo marudzi - powiedział tonem wyjaśnienia.Charlie wytężył wzrok, usiłując przeniknąć mroki przedświtu.- Daj szansę temu biedactwu.- Biedactwu? - powtórzył Eric.- To nie jest żadne biedactwo.To jest mój pies.- I żeby toudowodnić, gwizdnął przerazliwie po raz drugi.Powiał wiatr i noc nieznacznie pojaśniała.Mętne szare światło wydobywało kontury, alenie barwy przedmiotów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]