[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jakże bym mogła nierozumieć?- A więc.Zwilżyła wargi, wzięła głęboki oddech - i wtemw oczach syna zobaczyła taki sam wyraz błagania jakw oczach Zacha.- Dobrze - zgodziła się.- Możesz zostać.Tak długo,jak będziesz potrzebował.- Dziękuję.Ja.- Potrząsnął głową.- Nawet niewiesz, jak bardzo jestem ci wdzięczny.Podniosła się z podłogi.- Mam nadzieję, że ci się uda - rzekła, oddając mudziennik.- To znaczy, wrócić do czasu sprzed chorobysyna.Zamknął oczy; na samą myśl o porażce zrobiło musię słabo.- Musi się udać.Bo inaczej.- Niekoniecznie - wtrącił nagle Cody.- Jak się nazywa ta choroba, na którą umiera twój syn?- Kwinaria - odparł cicho Zach.Cody wyszczerzył w uśmiechu zęby, a Jane poczuła,jak serce jej zamiera.Boże, zapomniała.A przecież szeryf mówił.Jak mogło jej to wylecieć z głowy? ChwyciłaCody'ego za łokieć.- Synku, nie.NIEZNAJOMY 65Ale było za pózno.- W dzisiejszych czasach to można wyleczyć - ciągnął chłopiec.- Nie musisz się cofać do przeszłości, Zach,i wywozić Bena z miasta, żeby się nie zaraził.Wystarczy,że zdobędziemy lekarstwo.Podasz je i Ben wyzdrowieje.Przez moment Zach patrzył na Cody'ego z niedowierzaniem, po czym zgarnął go w ramiona i z całej siłyprzytulił do piersi.Jane bez słowa obserwowała tę scenę.Wiedziała, żenie może dopuścić do tego, aby Zach zdobył potrzebnymu lek.Musi powstrzymać go przed uratowaniem chorego syna.Bo jeśli on uratuje Bena, istnieje niebezpieczeństwo,że ona straci Cody'ego.ROZDZIAA CZWARTYWyszła, zostawiając ich samych.Nie mogła nic mówićprzy Codym.Ma dwa, góra trzy dni.Trzy dni na znalezienie sposobu, aby Zachariah Bolton nie wrócił tam,skąd przybył, i nie wyrwał ze szponów śmierci swojegobiednego syna.Była przerażona sama sobą.Jak można być takim potworem? Ale Cody.Miała tylko jego! Był całym jejświatem.Gdyby go straciła.Ocierając łzy, przekonywała się w duchu, że chce postąpić słusznie.Zmierć Benjamina Boltona uratowała życie wielu osobom.Syn Zacha nie umarł na marne.Widocznie tak mu było pisane.I tak musi zostać.Nie możnazmieniać biegu wydarzeń.Zdenerwowana, przygryzła wargi.A może istnieje jakieś inne wyjście?Od myślenia rozbolała ją głowa.Skala problemu, konsekwencje, jakie mogą wyniknąć - na razie to wszystkoją przerastało.Postanowiła skupić się na śniadaniu: wyjęła z piekarnika babeczki, nakryła do stołu.Pózniej sięzastanowi, co dalej.Ma na to trzy dni.Po kilku minutach w kuchni zrobiło się tłoczno.Janez zadowoleniem zobaczyła, że syn umył się i ubrał.Oprócz babeczek z jagodami podała na śniadanie jaje-NIEZNAJOMY 67cznicę.Potem sięgnęła po witaminy.Jak zwykle położyłajedną przed Codym, a po chwili wahania uznała, że Zachowi też się przyda.Popatrzył zdziwiony na małą tabletkę, którą trzymała w dłoni.- Wez.To multiwitamina.Dobrze ci zrobi.Wzruszył ramionami, po czym popił tabletkę sokiempomarańczowym.Podczas śniadania rozglądał się z zaciekawieniem pokuchni; fascynowały go różne sprzęty, lodówka, kuchenka mikrofalowa, lampy, kontakty w ścianie.Setki pytańcisnęły mu się na usta, ale na razie o nic nie pytał.Odczasu do czasu zerkał na Jane.Ona zaś, widząc jego sondujący wzrok, próbowała ukryć swój lęk i niepokój.Krzątała się po kuchni - a to wyjęła masło, a to sięgnęłapo dzbanek i dolała kawy, mimo że kubki były jeszczedo połowy pełne, a to przeniosła z szafki na stół kartonz sokiem, chociaż nikt nie prosił o dolewkę.Wreszcie, gdy już nie miała czym się zająć, usiadłai zaczęła jeść.- Jane.- Zach przyjrzał się jej uważnie.- Co sięstało? Czyżbyś zmieniła zdanie? %7łałujesz swojej decyzji?Akurat w tym momencie na podjazd przed domemwjechał samochód i zatrzymał się przed sklepikiemz antykami.Jane odetchnęła z ulgą - nie musi odpowiadać na pytania Zacha.Może odłożyć rozmowę na pózniej.Zresztą nie była pewna, jak go poinformować o swoichobawach i przekonać, by zrezygnował z pomysłu ratowania syna.Oczywiście, nie może tego zrobić w obecności Cody'ego.Muszą być sami.Boże!- Przepraszam, ale.MAGGIE SHAYNE68Nie dokończyła, bo Zach odepchnął krzesło od stołui rzucił się do drzwi z moskitierą; z wyrazem najwyższego zdumienia na twarzy wpatrywał się w pojazd.Nie potrafiła powstrzymać uśmiechu.- To samochód - wyjaśniła.- Automobil.Rozległ się dzwięk klaksonu.- Ojej, jakiś niecierpliwy klient.Pózniej porozmawiamy, a na razie.- Idz, mamusiu.Zach i ja tu zostaniemy.- Nagłe Cody popatrzył na swojego nowego przyjaciela.- Hej,Zach, czy w twoim świecie były już samochody?Nie odrywając oczu od najnowszego modelu cadillaca,mężczyzna skinął głową.- Ale nie takie, chłopcze.Nie takie.Jane wyszła na zewnątrz i ruszyła pośpiesznie w stronę małego sklepu na końcu podjazdu.Kiedy zobaczyła,kto siedzi za kierownicą, zrozumiała, że do domu wrócinajwcześniej za godzinę.Isabelle Curry, miejscowa bibliotekarka, była największą plotkarą w miasteczku.Naszczęście była również zapaloną kolekcjonerką staroci.Innymi słowy - dobra, choć męcząca klientka.- Boże, daj mi siłę.- szepnęła Jane i przywołałauśmiech na wargi.- Niesamowite - powiedział Zach.Gładząc lśniącączerwoną karoserię, usiłował zajrzeć do środka.- Szybajest przyciemniona.- %7łeby słońce nie raziło w oczy - wyjaśnił Cody.-Jak chcesz, możesz wsiąść.Pani Curry to miła osoba.Na pewno nie będzie miała nic przeciwko temu.NIEZNAJOMY 69- Chyba lepiej nie.- zaczął, ale umilkł, kiedy chłopiec otworzył drzwi.Ciekawość zwyciężyła.Zach wsunął do środka głowę,przejechał dłonią po atłasowej tapicerce.Raptem otworzyły się drzwi od drugiej strony i na siedzenie wsunąłsię Cody.- Wsiadaj, Zach.Pokażę ci, jak to działa.- Cody, nie wydaje mi się.- Zobacz.Tu jest radio, a tu odtwarzacz płyt kompaktowych.Jedziesz i słuchasz muzyki.Chłopiec przekręcił kluczyk, który tkwił w stacyjce,po czym wcisnął przycisk.Głośna muzyka, jeśli te dudniące odgłosy można było nazwać muzyką, wypełniławnętrze auta.Nie potrafiąc oprzeć się pokusie, Zach usiadł za kierownicą.- Dzisiejsze samochody łatwo się prowadzi - oznajmił Cody.- Nawet ja to umiem.- Ty?- No pewnie.Tyle czasu obserwuję mamę, że.- Twoja mama ma automobil?- Też pytanie! A jakże byśmy inaczej poruszali siępo okolicy? Stoi w garażu.Zach popatrzył we wskazanym kierunku.Tam, gdziekiedyś była stajnia, w której Ben trzymał swego kuca,teraz stał mały, niski budynek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]