[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Samawiedziałam jedynie, że taki schowek istnieje.Potem przyszła kolej na Iłłariona Iłłarionowicza Schamne z jego kra-mikiem ze starociami.Wiadomość o tym, że przekazał fałszywe klejnotydo innego antykwariatu, najpierw go rozweseliła.Ale kiedy powiedzia-łam mu, że to był ten sam komplet, z powodu którego Czarską wypędzo-no z wiolonczelowego raju, zanotował coś w swoim notesie.Wysłuchawszy wszystkiego do końca i uporządkowawszy sobie wia-domości o wszystkich i o wszystkim, jeszcze raz wypytał o każdą osobę.Żądał ode mnie rzeczy niemożliwych.Kazał mi nazywać marki win, któ-rymi poił mnie prosto z rąk Aurel Czorbu.Pytał o to, w jaki sposób prze-rwał obwód elektryczny i jak Kalu Kullemiae pomylił piętra i trafił dopokoju zmarłego Kiwi.Prosił, żebym z detalami powtórzyła mu roz-mowę z jubilerem Iłłarionem Iłłarionowiczem.A nawet zażądał, żebymnakreśliła schemat hotelu.I schemat domu Stasa Driemowa.Po dwóch godzinach byłam totalnie wyczerpana.Wycisnął mnie jakcytrynę.A po kolejnej półgodzinie bezczelnie wyprosił mnie z mieszkania.- Muszę to wszystko przemyśleć.Na osobności.- powiedział, tymsamym dając mi do zrozumienia, że mam zabierać swój zmęczony dłu-gim przesłuchaniem tyłek i wynieść się z jego pokoju.- Przeczytać wspokoju notatki, wyjaśnić kilka rzeczy.Wszystkie dowody zostają umnie.Czuję, że jeszcze niejedno ukrywają.- A.Co ja mam w tym czasie robić?- Co pani chce.Może sobie pani posiedzieć w kuchni.- Tam nie ma nawet krzesła.- Przykro mi.- A nie mógłby mi pan odstąpić łóżka polowego? Nie spałam już pra-wie całą dobę.- Ja też - Rejno był nieustępliwy.- Nie można mi teraz przeszkadzać.Muszę się przygotować do złożenia sprawozdania.Bo chyba chce paniotrzymać sprawozdanie? Czy nie?- Chcę.- No widzi pani.Niech pani zamknie za sobą drzwi.Koniec końców zostałam wyrzucona do kuchni.Jedyną rzeczą, którąudało mi się ze sobą zabrać, była książka ARM AND RITUAL.To właśniew jej towarzystwie spędziłam kolejnych kilka godzin.Dokładnie zapo-znałam się ze wszystkimi buddyjskimi przedmiotami rytualnymi, prze-różnymi sztyletami ze wzmocnioną bądź osłabioną gardą, modyfikacja-mi wadżry i sztuką władania białą bronią.Jednym z chwytów, przedsta-wionym przez sir Henry Willinga w dość poetycki sposób, byłam wprosturzeczona.Nosił nazwę „NÓŻ W OBŁOKACH”.Wytrwale ćwiczyłamodpowiednią pozycję, którą należało przyjąć przy zadawaniu ciosu.Ża-łowałam tylko jednego: że nie mam teraz przy sobie zuchwałego mor-dercy noża-wadżry.Wadżra była stworzona do tego chwytu, ponieważ istotnie sprawiaławrażenie nieziemskiej.Bujającej w obłokach.Nierealnej.I tak rozmyślając o nożu, chmurkach i Reino Uuskuli (robiącym zsiebie superdetektywa), zasnęłam.Z kolekcjonerskim wydaniem ARMAND RITUAL pod głową.Obudziłam się, czując, jak ktoś niemiłosiernie szarpie mnie za ramię.- Niechże pani wstanie! Też sobie pani wybrała czas na spanie! Muszęjechać w pilnej sprawie.Być może na długo.- Nic nie szkodzi.Zaczekam tu na pana.- Nic z tego.Nie pamięta pani? Dzisiaj o trzeciej, w Domu Naukowca,Teo Lhermitte.Dobrze byłoby, żeby tam pani była.O kurde, na śmierć o tym zapomniałam! Teo Lhermitte, szantażystaw profesorskiej todze! Specjalista od Azji Południowo-Wschodniej, któ-rego jakimś cudem do tej pory nie można było namierzyć.Mimo żewszędzie zostawiał po sobie ślady.Nieuchwytny Teo, którego nikt nigdynie widział.A jeśli nawet widział - to i tak tego nie pamiętał.- I co mamtam robić?- Nic.Po prostu siedzieć i słuchać.Podobno te jego referaty są cał-kiem niezłe.- A pan?- Już mówiłem.Muszę wyjechać w sprawach służbowych.Będę bar-dzo późno.Jeśli pani chce, może pani pójść do kina albo spotkać się zprzyjaciółką.Z tą pani.Moceułą.- Montezumą! - poprawiłam.- Bez różnicy.Świnia! Zadowolona z siebie, skończona estońska świnia! Nawet niepodwiózł mnie do metra!* * *Nie miałam żadnych kłopotów z dostaniem się do Domu Naukowca.Wystarczyło potrząsnąć przed nosem roztargnionego ochroniarza teczkąz referatem Teo Lhermittea („profesor czeka, proszę pana!”).Weszłamdo środka i znalazłam się w epicentrum tajfunu o nazwie „Azja Połu-dniowo-Wschodnia”.Do wystąpienia Teo Lhermitte'a zostało jeszcze pół godziny.Posta-nowiłam ten czas poświęcić na swoją metamorfozę.Chciałam choć wniewielkim stopniu upodobnić swoją prostacką gębę do tych, obciążo-nych szarymi komórkami, znawców sztuki.A poza tym doprowadzićjako tako do porządku swoje idiotyczne dżinsy! Dżinsy, w których pełza-łam po domu Kodrinów w Kukkariewie i zwiedzałam wiejski cmentarz.Przedzierałam się przez krzaki dzikiej róży i bezczelną wiejską trawę.Weszłam do nieskazitelnie czystej toalety i zamknęłam się w pierw-szej z brzegu kabinie.Usiadłam z westchnieniem na sedesie i zaczęłamsię gapić na zegarek, który wybłagałam od Rejno, zanim wyszłam z do-mu.Dał mi go z bólem serca, ale nie omieszkał zrobić mi przy okazjiwykładu na temat:„Dla was, Rosjan, czas nie ma żadnego znaczenia.Wszędzie się spóź-niacie”.Wskazówki przesuwały się powoli, zaczepiały się o siebie, zlepiały sięw jedno i zamieniały rolami: sekundowa stała się raptem minutową.A minutowa - godzinową.Na godzinową, którą rozpierały wygórowaneambicje, bałam się nawet spojrzeć.„Dzięki Bogu, że przynajmniej nie idą do tyłu”- pomyślałam i w tymsamym momencie usłyszałam ostrożne pukanie do drzwi.O mało co nie spadłam z muszli klozetowej.- Warwara, wiem, że tu jesteś - rozległ się znajomy władczy głos.- Monti! - wrzasnęłam i natychmiast otworzyłam drzwi.Wśliznęła się do kabiny i usiadła obok mnie.Wycałowałyśmy się imocno przytuliłyśmy do siebie, chociaż ubikacja nie była najlepszymmiejscem do okazywania przyjacielskich uczuć.- Jak mnie znalazłaś? - zapytałam.- Znam cię jak własną kieszeń.Zawsze czyścisz piórka przed waż-nymi zadaniami - zaczęła, po czym natychmiast urwała, spojrzawszy namoją wyświechtaną koszulkę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]