[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wtem rozległ się dzwięczny odgłos młota, uderzającego o żelazo.Próbowano kajdany, czy dobrze zakute.W więzieniach teraz nie nakładają kajdan nikomu, chyba w charak-terze czasowej kary tym, którzy usiłowali uciec.Po izbach i koryta-rzach nie rozlegają się już te przewlekłe brzęki, w których wprawneucho z daleka rozróżnić umiało gatunek i wagę kajdan.Kiedy żelazowlokło się z głuchym łoskotem, mówiono: warowny idzie.Były tokajdany ważące ośm do dziesięciu funtów.Charakterystyczny brzęk,jakby okutego wozu, wydawał idąc ciężki , którego kajdany miały odczterech do ośmiu funtów.Zwyczajne wreszcie kajdany od dwu doczterech funtów, nakładane lżejszym przestępcom, dzwoniły jak sygna-turki w porównaniu do owych potężnych, jak wielki dzwon rozlegają-cych się brzęków.Wtedy to i kobiety nosiły żelazo.Teraz kują tylkoprzed samą zsyłką partię mężczyzn, każdego na obiedwie nogi, i podwóch za ręce! Kobiety wolne są od kajdan zupełnie.WyprowadzonoNASKIFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG172ich wreszcie.Mężczyzn było ze trzydziestu i cztery kobiety.Gromadkata uformowała prostokąt i stanęła na placyku otoczonym drzewami.Zanią wytoczył się wóz, na którym złożono węzełki; na węzełkach sie-działa jedna z kobiet, wycieńczona widocznie, tudzież młody jeszcze%7łydek, kiwający się rozpaczliwie w tył i naprzód; za wozem oddziałżołnierzy, których karabiny oślepiająco błyskały w słońcu bagnetami.Właśnie uderzył dzwonek na mszę ranną.Mężczyzni odkryli gło-wy, a kobieta, siedząca na wozie, zaczęła mocno płakać.Większośćmiała na twarzy jakąś martwotę i pognębienie; niektórzy uśmiechali sięz desperacką obojętnością na wszystko.Przybyłe z miasta kobiety rzu-ciły się żegnać, o potrzeby pytać, o zlecenia.Jeden zażądał szkaplerza,drugi tytoniu, jeszcze jeden o listy prosił.Niektórzy nie odpowiadaliwcale na pytania.Był i taki, który wieszającą mu się na szyi kobietęodepchnął tak silnie, że potoczyła się o kilka kroków i omal nie padła.Ośmnastoletni może wyrostek szlochał, stojąc za wszystkimi, jakżuraw na jednej nodze, i poprawiając wstrętne, brudne szmaty, którymidruga owinięta była.Ponieważ nikt go o nic nie pytał ani go żegnał,podeszłam ku niemu.Prosił, żeby go na wóz zabrano, a prowadzącyetap uwzględnił to skromne życzenie.Zakomenderowano tymczasem.Czterech podoficerów z obnażonymi pałaszami stanęło przy czterechbokach prostokąta, kobiety zaczęły szlochać, i cały pochód ruszył kukolei.Ulice były jeszcze zupełnie puste; bramy dopiero otwierały sięgdzieniegdzie, wśród pustki tej brzęk kajdan rozlegał się donośnie.Ko-biety z miasta rozproszyły się; każda usiłowała być jak najbliżej swego;straż nie broniła im tej ostatniej pociechy.Z punktu zbornego do dworca kolei droga dość daleka; nikt prze-cież nie przemówił i słowa przez cały czas jej trwania, ci nawet, co so-bie mieli najwięcej do powiedzenia.Wróble tylko świergotały wesoło, iż dzień był pogodny.Stanęliśmy nareszcie u celu.Natychmiast zaczęto umieszczać więzniów w zakratowanych wa-gonach, osobno mężczyzn, osobno kobiety, a kiedy otworzono drzwina peron, u krat tych gęsto błysnęły pogolone głowy i wyciągnięte ręce.Ktoś zakupił kosz chleba, oficer pozwolił go rozdać.Czas upływał,kobiety jedne stały tuż przy wagonach, inne posiadały pod murem ipatrzyły na odjeżdżających, tak jak się na umarłych patrzy.Nareszciedano sygnał, rozległ się ostry świst lokomotywy, a długi szereg zakra-towanych wozów zaczął się poruszać, z wolna zrazu, potem corazNASKIFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG173szybciej, aż zniknął w końcu, unosząc skazańców w daleką, dla wieluniepowrotną drogę.NASKIFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG174WIERSZE I OBRAZKINASKIFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG175WOLNY NAJMITAWąską ścieżyną, co wije się wstęgąMiędzy pólkami jęczmienia i żyta,Szedł blady, nędzną odziany siermięgą,Wolny najmita.I nigdy wyraz nie był dalszym treści,Jak w zestawieniu takim urągliwym!Nigdy nie było tak głuchej boleściW jestestwie żywym.Rok ten był ciężki: ulewa smagałaSrebrnym swym biczem wiosenne zasiewyI ziemia we łzach zaledwie wydałaSłomę a plewy.Z chaty, za którą zaległy podatki,Wygnany nędzarz nie żegnał nikogo.Tylko garść ziemi zawiązał do szmatkiI poszedł drogą.W powietrzu ciche zawisły błękity,Echo fujarki spod lasu wschód wita.Stanął i otarł łzę połą swej świty,Wolny najmita.Wolny, bo z więzów, jakimi go przykułRodzinny zagon, gdzie pot ronił krwawy,Już go rozwiązał bezduszny artykułTwardej ustawy.Wolny, bo nie miał dać już dzisiaj komuZwieżego siana pokosu u żłoba;Wolny, bo rzucić mógł dach swego domu,Gdy się podoba.NASKIFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG176Wolny, bo nic mu nie cięży na świecie Kosa ta chyba, co zwisła z ramienia,I nędzny łachman sukmany na grzbiecie,I ból istnienia.Wolny, bo jego ostatni sierota,Co z głodu opuchł na wiosnę, nie żyje.Pies nawet stary pozostał u płotaI z cicha wyje
[ Pobierz całość w formacie PDF ]