[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zadora, jak był chłop gorącego serca, niespokojny, który rad ogień podpalał,aby miał co gasić, kręcił się jak oparzony, wciskając, gdzie tylko mógł.Niezawsze przynosił co ważnego, często puste plotki, ale nigdy z próżnymi rękaminie wracał.Król ucha nie dawał tym gwarom, bo lada komu z nimi do siebieprzystępu nie dopuszczał, ale przez starszyznę dochodziło do niego wiele.W parę dni po moim spotkaniu ze Sliziakiem, gdy we dworze Tęczyńskichwłaśnie się gotowało najmocniej, wpadł jednego wieczora zdyszany Zadora, zoczami błyszczącymi, uradowany, głosząc, że osobliwą historię ułowił, któraalbo niepoczciwą potwarzą jest lub Bóg wie z czego wyssaną wieścią, od którejwłosy na głowie z podziwu wstać mogły, bo nigdy nic podobnego na króla niktsię nie ważył wymyśleć.Skąd to wziął, mówić nie chciał, lecz zaręczał, że zródło było nie lada.- Coś w tym tkwić musi - wołał - bo to pewna, że tam baba Nawojowa uTęczyńskich rej wodzi i na króla najwięcej szczuje.Opowiadał tedy Zadora, że gdy Kazmirza młodziusieńkim na Litwę panowaćwysłano, podczas gdy sławnej pamięci Warneńczyk na Węgry zostałwyprawiony, aby kardynał Zbigniew sam mógł w Krakowie panować - jedniprzeciw niemu spiskować zaczęli, drudzy go opanować usiłowali.Na życienawet jego nastawano.Na wileńskim wielkorządztwie siedział naówczas wojewoda Gastold, człekprzebiegły, skryty i zręczny.Ten królewicza zaraz w początkach w opiekę swąwziął i pilno około niego chodzić zaczął, zabawy mu wymyślając, polowaniasporządzając, ugaszczając go w domu swoim.Tu, choć sam wdowcem był,mając tylko syna i córkę, znajdowało się zawsze na zawołanie towarzystwowesołe, śpiewy i wszelka rozrywka, jaka młodego przyciągnąć mogła, choćKazmirz płochym nie był nawet za młodych lat swoich.Naówczas ledwie wyrostkiem rządy na Litwie rozpoczynał.W domu Gastoldowym poznał wielki książę córkę wojewody, młodszą jeszczeod niego a urody nadzwyczajnej.Dziewczę było nad swój wiek rozbudzone,żywe i śmiałe.Gastold zbliżania się do córki nie tylko nie wzbraniał, alenastręczał zręczność do niego, a kobiety przy pannie będące przez szparypatrzały na obojga zaloty dziecinne.Ale w rok czy dwa królowej matce doniesiono, na co się zanosiło, że Gastoldcórkę bodaj myślał księciu wielkiemu za żonę narzucić.Pobiegła więc gniewnado Wilna, a co się tam stało, Bóg jeden wie; ale Gastoldówna na czas jakiśznikła, wojewoda gniewny wyjechał, Kazmirz chodził bardzo frasobliwy imarkotny, a ludzie.ludzie rozpowiadali, że Sonka się opózniła z przybyciem,bo jej wprzódy Pan Bóg dał wnuka.Był ślub czy nie, ale małżeństwo i miłość rozerwane zostały.Kazmirz z rozkazumatki wyjechał do Grodna, potem na Ruś i nieprędko do Wilna powrócił.Gastold zaś, który był ciałem i duszą Kazmirzowi oddanym, zajadłym się stałjego nieprzyjacielem.Córka jego, bogata wianem i dobrami po matce, piękna i młoda, wkrótce potemza jednego z Tęczyńskich została wydaną, gdy nadziei już nie było, aby królpolski do niej powrócił.Stąd podżegana przez mściwą niewiastę większa jeszcze Tęczyńskich przeciwkrólowi nienawiść.Zadora opowiadał, że spisków wszelkich ona była duszą isprężyną.Baśń to była czy prawda, bo drudzy ją za zmyślenie mieli, utkwiła mi w umyślemocno.Spytałem naówczas Zadorę, co się z owym wnuczątkiem stało, o którymwspominał, boć zawsze dziecko było królewskie.Ruszył na to ramionami irzekł, że o tym nikt nie wiedział, bo je czy królowa matka, czy król młody, czymoże Tęczyńska sprzątnęła, aby świat go nie znał i oczu nim potem niewykalano.Dalej tedy ciągnę o losach moich.W Rynku Pod Królami kamienicę miał naówczas bogaty kupiec i mieszczaninkrakowski Mikołaj Kridlar.Stały na niej wizerunki wszystkich dawnychmonarchów, bardzo pięknie wyciosane, wyrzezbione, pomalowane i złocone.Ludzie się im nadziwować nie mogli.Przyjaciel mój, malarz Wielki, robotą około nich kierował, ale do rzezbieniasobie wziął młodziuchnego pomocnika, o którym powiadał, że kiedyś po całymświecie zasłynie.Oni to we dwu dzieła tego dokonali.Wielki rysował, WitStwoszyk dłutował, a potem we dwu malowali i pozłacali; a gdy odsłoniętościanę, zdało się, że z niej żywi patrzą królowie.Kamienica przez to stała się najpiękniejszą i najsławniejszą w mieście całym.Było naówczas i jest jeszcze obyczajem do dziś dnia, że każdy dompokazniejszy znak jakiś, godło przybiera i od niego się zowie.Na jednychkamienicach stoją patronowie święci, Chrystus, Matka Boska, Krzysztof święty,a na innych stworzenia różne, lew, baran o dwu głowach, jeleń, okręt, aleKridlar swoimi królami wszystkich innych w kąt zapędził.W pierwszych dniach, gdy mur odsłonili, gawiedz przed nim, gapiąc się pocałych dniach, stała, ukazując sobie palcami i sprzeczając się, który Mieszko była Bolek.Z tej to próby zachwalony, począł młody Stwosz w Krakowie do kościołów i podworach pracować.Kridlar, możny pan, miał tylko dwie córki, dziewczęta urodziwe bardzo a takwypielęgnowane, wyuczone, że i szlacheckiemu dworowi zakały by nieuczyniły.A że za nimi wiana się znacznego spodziewać było można, a szlachtajuż wówczas bogatymi mieszczankami krakowskimi nie przebierała, oni też sięnie mieli za gorszych od niej - do Kridlara nacisk był wielki z królewskiegodworu młodzieży i rycerstwa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]