[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Za te kopie spodziewał się trochę grosza, którynie był do pogardzenia; uśmiechało mu się kawał kraju zobaczyć stawił sięwięc na rozkazy pani marszałkowej.Dziwne naówczas było położenie takiego artysty w kraju.Mógł on mieć talentniepośledni pierwszy z zagranicy przybyły z imieniem włoskim, francuskimlub niemieckim, otrzymał przed nim pierwszeństwo.A jeśli miał kawalerskąpostawę, wymowę, po francusku szczebiotał i w salonie znalezć się umiał, mógłbyć pewnym sławy, grosza i wziętości.Domowy artysta, na którym coś zawszełykowatego ciężyło, był używanym, ale żyć musiał w niższych kółkach, a dowyższych nie znajdował przystępu.Sądzono go ostro.Król miał ten przesąd coinni; wolał cudzoziemców.Plerschowi się dostawały kopie, jakie takiewynagrodzenie i ledwie znośna grzeczność, dumna, jakby względem sługi.Plersch niewiele wymagał, ale z ubogiego chłopięcia wyszedłszy na artystę,skazanym był na Tantalowe cierpienia.Stykał się z wytwornym, wesołym,zalotnym, płochym i ponętnym światem, do którego dobić się nie mógł.Było to niepodobieństwem.Plersch nie miał powierzchowności, mówił mało inieśmiało, był blady, ospowaty, a myślał i marzył tylko o sztuce.Pomimo to,były chwile w jego życiu, w których go ogarniała tęsknota; on nie pokosztowałnigdy nic, ani tych piękności, które malował, ani tego wesela, na które patrzał,ani tego szmeru a pieśni słowa, które dochodziły do jego uszów, jak zapachkwiatów wiosenny, przepojone miłością i gorączką pragnień.Nieraz, gdyśliczną a strojną malował panią, w całym blasku wdzięków dziewiczych, a wpracowni jego, w oczach jego, adoratorowie otaczali ją kołem i szeptali słodkodo uszka i z oczów miód pili jak pszczoły; gdy biała pierś wygorsowaną,spoczywająca w koronek puchu, podnosiła się, miłosnymi szepty poruszona,gdy się potajemnie ręce ściskały biedny artysta spuszczał oczy, aby niewidzieć, uszy by był zatkał, aby nie słyszeć, myśleć by chciał zapomnieć, abysię nie domyślać.Na próżno, szmer, śmiech, słowa, barwy prześladowały go najawie i we śnie.Wszyscy mieli chwilki szczęścia, błyskanie rozkoszy tylkoon nie.Nikt by po nim nie poznał z powierzchowności, że śmiał pragnieniem sięgnąćpo owoc zakazany.Na pozór oczy jego nic nie mówiły, przysiągłbyś, że nic niesłyszał i nie rozumiał, tak był zajęty swymi farbami i paletą; lecz co się w nimdziało, on jeden wiedział tylko.Smutne to życie było, nawet w Warszawie.Cały dzień, póki jasno, przysztaludze, zamknąwszy pracownię, musiał iść do kawiarni lub garkuchni i tamsłuchać niedorzeczności.Niekiedy trafiły się dobrotliwe do szlachty uboższejalbo mieszczan zaproszenia z litości.Naówczas myśleć trzeba było o fraku, osprzączkach do trzewików, o świeżych żabotach i mankietach karbowanych, októre nie zawsze bywało łatwo, a potem, przyszedłszy do łaskawychgospodarstwa, w kątku cicho przesiedzieć wieczór samemu.Plersch był młody iczuł tę nieszczęsną potrzebę kochania, która jest młodości darem i plagą alekochać kogo nie było.kto by chciał malarza? chyba subretka-emerytkawielkiej pani, z rozpaczy po ostatniej jakiej zdradzie kasztelanica.Plersch nie mając rodziny, nie mogąc się przywiązać do nikogo, bo nikt go niechciał, bawił się pudlem, którego wziął za przyjaciela.Pudel się Ami nazywał patrzał mu w oczy, roztropny był bardzo, niekiedyszkodę robił w farbach, ale zmyślny i posłuszny, płacił za nię zabawnymifiglami i przywiązaniem namiętnym do pana.Po całych dniach pudel patrzał w oczy Plerschowi, a malarz się do niegouśmiechał; niekiedy rozmawiali na migi i rozumieli się bardzo dobrze.Gdy pani marszałkowa kazała do siebie przywołać Plerscha, zapinała właśniebransoletkę ze szmaragdem na białej rączce. Mój panie Plersch odezwała się do niego, nie spoglądając nań nawet proszęż cię, bądz tak dobry, wybierz się zaraz do Wiszniowca.Trochę daleko,ale mieć tam będziesz wszelkie wygody.Cesarzowa chce mieć kopie tychobrazów Maryny.pan pewnie słyszałeś o nich.Nie są to arcydzieła, tylkorzeczy ciekawe; trzeba je w tej samej wielkości przekopiować, to dla panabędzie zabawką.O cenę się ułożymy.Król, mój wuj, życzy sobie tego.Proszętylko pana, żeby to było pięknie zrobione, choćby nawet piękniej od oryginału,to nic nie szkodzi.Na drogę panu damy pieniądze i furmankę do Wiszniowca.Trzeba wszystko wziąć, płótno, farby, bo tam nic nie dostanie, często nawetpoczciwego ćwieczka.Ale znowu Wiszniowca niech się pan nie obawia.Rządcabardzo uczciwy i porządny człowiek, u niego się pan będzie stołował; usługępanu dadzą i pokój na mieszkanie i do roboty salę na górze.Potok ten słów nieprzerwany wybiegł z ust pani marszałkowej, która dopierowypowiedziawszy wszystko, na Plerscha spojrzała.Malarz stał nieopodal od progu i słuchał. Rozumie mnie pan Plersch? Tak jest, pani marszałkowo, tak.ale. Ach, kochany panie Plersch, żadnego ale.ja tego nie lubię, pan wie,żadnego ale.Ja to muszę mieć koniecznie i prędko. Ale rzekł mimo zakazu Plersch takich wielkich płócien gotowych nieznajdę, gruntować je muszę, a nim wyschną.na mokrych malowaćniepodobna.więc to przy najlepszej chęci potrwa. Ale ja słuchać tego nie chcę ! Maluj pan sobie na mokrych, niech co chcebędzie, cesarzowa czekać nie może, ani ja.Co się tyczy wynagrodzenia.widzipan, to są kopie.więc czy od wielkości, czy od czasu, czy jak tam pan zechcesię ułożyć, ale bardzo drogo ja nie mogę zapłacić; kopie. Spuszczam się na cenę, jaką N.Pan, który jest znawcą, oznaczy. Bardzo dobrze.Na drogę dwadzieścia czerwonych złotych.Kiedy panwyjedzie? Muszę się wybrać. Po co się wybierać? artysta! żeby artysta się potrzebował przygotowywać dodrogi, jak my nieszczęśliwe kobiety! Węzełek, tłumoczek, skrzyneczka zfarbami i po wszystkim.Plersch się uśmiechnął; marszałkowa nań spojrzała. Ale już mi się pan nie sprzeciwiaj, proszę, bardzo proszę.Była to godzina, gdy pani marszałkowa miała do zamku jechać na obiad.Król,który wracał od prymasa, wstąpił, aby ją zabrać z sobą.Wszedł i zastał Plerscha.Zaraz mu na myśl przyszły obrazy. A cóż, jedziesz, mój Plersch?Artysta się skłonił. Do usług, N.Panie. Bardzo się cieszę; z jego talentem rzekł zawsze grzeczny pan z jegotalentem będzie to wykonanym znakomicie.Obrazy nieszczególne, ale historia.Kto wie, może współczesne. Pan Plersch z oznaczeniem ceny przystał na to, co N.Pan osądzi rzekłapani Mniszchowa.Król się uśmiechnął; pochlebiło mu to. Tak, dobrze, cenę postanowię, a niech marszałkowa będzie pewną, wysoką, ido niej dodam sto czerwonych złotych od siebie.Wyciągnął rękę białą, w mankietkach świeżych Plersch ją pocałował; miękkąbyła jak erdredonowa poduszeczka, usta w niej tonęły.I w dni pięć furmanka z pałacu Mniszchów, która przywiozła do Warszawyjakieś apteczkowe zapasy, zasłana kilimkiem, zaprzężona trzema konikami, zwoznicą w siermiędze z kapturem na kozle i z pisarzem prowentowym, panemMarcelim Strzałką, zajechała po artystę do jego mieszkania na Nowy świat.Nadzwyczaj było trudno wpakować na wózek wszystkie przybory; siedzeniewypchane, na którym się trzymać musieli obok siebie Plersch i Strzałka, stałosię przez to straszliwie niewygodne, lecz tak pani zadysponowała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]