[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy niekiedy wyciągał on dłoń zaciśniętą i klął niewyraznie.gospodynizachodziła się od płaczu, widocznie nawet pocieszać nie śmieli.służba stała przerażona iwryta.Ledwie kniaz ukazał się na progu, Metlica, który go spostrzegł, żywo podbiegł ku niemu. Na miłość Bożą, co wam jest? co tu się stało? zapytał chwytając go za rękę Konstanty.Twarz Grzegorza przybrała ironiczny wyraz, który tylko największa czasem rozpacz nadawaćumie. Co się stało! zawołał a! zaprawdę! rzecz bardzo naturalna, której ja, głupi,powinienem się był dawno spodziewać.Paniczowi któremuś, co ma prawo z łaski Bożejwybierać sobie dziesięcinę z chamów, podobała się ładna dzieweczka! My nie mamy prawabezkarnie rodzić pięknych dzieci.Chamska córka, zgodzona do ciężkiej pracy, brzydka ipoczwarna być powinna, inaczej wezmą ją na stół pański.Nie ma mojej Julki! nie ma córkimojej, mego jedynego dziecięcia. Jak to! Julka.porwana! cóż się stało? gdzie? kiedy? Porwana! ale nie! zakrzyczał Metlica to by jeszcze było nadto dla nas zaszczytne,ażeby ją pochwycono siłą.poszła sama, posłuszna, zwabiona kłamstwy i obietnicami.To mówiąc bił się olbrzym w piersi, a w ręku trzeszczał mu poręcz krzesła, za którepochwycił.- Mój Grzegorzu! mów jaśniej! - zawołał Konstanty - kiedy? jak się to stało? może coporadzić można, udać się do marszałka, do władzy?Metlica uśmiechnął się gorzko.- Poradzić! pójść! do kogo? do tych, co ją porwali! Wszyscy oni należą do jednej kliki itrzymają się za ręce.kruk krukowi oka nie wykolę.Władza to szlachta, sędziowieszlachta.a cóż w ich oczach znaczy biedne dziecko chamskie!.które wyrzucą potem nabruk zbezczeszczone, gdy przekwitnie! Gdzie tu jest sprawiedliwość, kiedy oni jedni sąludzmi, a my bydłem? Słyszałeś, kniaziu, aby się woły na rzez prowadzone skarżyły, że jezabijają! W najlepszym razie zapłacą.nie głową, ale pieniędzmi.bo my jesteśmyotaksowani jak chamy.Widząc, że się od niego nic nie dopyta, Konstanty poszedł do zapłakanej matki, ale i ta niemogła mu nic powiedzieć, łzy jej przerywały mowę i powtarzała tylko: Julki nie ma.Julkauciekła!Powoli reszta gości rozeszła się w milczeniu.Służba usunęła się, w pustej salce zostałMetlica, który biegał, jakby szukał, co zgnieść i połamać, rozpłakana matka i przerażonyKonstanty.Olbrzym, pił z cebra wodę, aby pożar trawiący go ugasić, i ciskał wiadro oposadzkę, tłukł,; co wziął w rękę; Konstanty ledwie powolnie skłonić go potrafił, ażeby usiadłi jaśniej mu przygodę opowiedział. Co ja ci mam mówić ryknął ojciec. Wszystko się zamyka w tych kilku słowach: niema Julki! a gdyby dziś wypadek ani ją powrócił, już nigdy Julki nie będzie.Przywlecze się dodomu istota obca, którą zwalało dotknięcie zbrodniarzy.której ja nie uznam za dzieckomoje.Po co mi dziś starać się o byt, o przyszłość, na co pracować? dla kogo?Cóż było odpowiedzieć ojcu rozżalonemu?.- Byliśmy ślepi - mówił Metlica - ale któż by się mógł spodziewać, ażeby niepoczciwyzłodziej porwał się na tę istotę niewinną, ufną, którą tak łatwo oszukać było?.Julka chodziłasama do kościoła.tu włóczyło się do tego obrzydłego traktieru, który jest przyczyną całegonieszczęścia, ludzi tylu.nie pilnowaliśmy dziecka.Któż zresztą od rabusia i zdrajcydopilnuje i kto tych paniczów przeniknie sztuki? Oni to mają we krwi i tradycji.Czymże byżyli, gdybyśmy im za pastwę nie służyli?.Westchnął i zapłakał stary. I dziś rzekł Julka się wybrała na nieszpory i przechadzkę, matka dla niezdrowiazostała w domu, nie domyślaliśmy się nic, tyle razy chodziła i powracała.Ale dziś i wieczórpózny nadszedł, i noc, a jej nie było z powrotem.pobiegłem ja, matka, słudzy, kto żył, nawszystkie strony, a nikt z nas nie dopatrzył, że w jej koszyczku od roboty leżała karteczka.Wytępić to wilków stado! zakrzyknął pięścią tłukąc w stół Metlica. Gdzie jest ta kartka? zerwał się Konstanty.Grzegorz wskazał mu pokój sąsiedni.W istocie znalazł pomięty świstek ręką biednejdziewczyny zapisany.Brzmiał on, jak następuje: Kochani rodzice! Przebaczcie mi, idę za głosem mojego przeznaczenia, kocham.muszę sięz ulubionym połączyć.Nie przeklinajcie mnie.On mi poprzysiągł miłość i jak tylko rodzinajego da się przebłagać, wezmiemy ślub.Zamiast wstydu przyniosę wam pociechę, gdyżprzyszły mój maż jest bogaty i rodzina jego do najświetniejszych należy.Zciskam nogi waszebłagając o przebaczenie.nie obawiajcie się, polegam na najszlachetniejszym sercu, jakie biłopod słońcem.Wasza na wieki przywiązana córkaJulia.List ten, jakby przepisany z francuskiego romansu, świadczył o staranności wychowaniapanny Julii i o dobrej wierze, z jaką nieszczęśliwa uwieść się dała.Oburzenie Konstantegorównało się rodzicielskiemu, ale więcej nad nich miał przytomności.- Słuchaj - rzekł do Metlicy - mów sobie, do chcesz, a córki szukać potrzeba.Wiesz samnajlepiej, że na policję naszą spuszczać się nie ma co.Jest doskonała policja pruska,moskiewska, ale my swojej nie mamy.Trzeba zawołać Hirsza i nie tracąc czasu.Metlica nie mówiąc słowa rzucił ręką, jakby w milczeniu odpowiedział: Rób sobie, cochcesz!Konstanty pobiegł i znalazł Hirsza, który będąc pewien, że się bez niego nie obejdzie, zeswym daszkiem zielonym i laską w ręku czekał dawno w kredensie.%7łyd był tak spokojny izimnej krwi, jakby szło o skradzionych łyżek parę.Wstał powoli, z powagą na widok, młodego kniazia, uchylił jarmułkę i czekał. Panie Hirsz zawołał Konstanty jeden ty na ślad tego złoczyńcy naprowadzićmożesz.widzisz rozpacz tych rodziców, jesteś sam ojcem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]