[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przed chwilą lód był gładki i nienaruszony, teraz zaś pojawiła się w nimnieskończenie głęboka rozpadlina.Ellie patrzyła na to najpierw w niemym zachwycie, a potem z przeraże-niem, widząc co się dzieje.Marbuck starał się ich dogonić.Kiedy lód pę-kał, zamarł w bezruchu i zaskowyczał z przerażenia.Wtem lód pod jegołapami rozjechał się i pies zniknął w szczelinie.Ellie bez zastanowienia zrobiła krok do przodu, ale zatrzymał ją żela-zny chwyt Leetona.- Nie - powiedział ostro.- Zaczekaj.Lodowa rzeka nadal poruszała się, podnosząc i opadając, jakby ożyła.Stali bezradnie, czekając aż się uspokoi.W końcu wszystko uspokoiło się i powróciła cisza.I znowu nie byłonic, tylko lodowa rzeka, schodząca spokojnie do morza.- Mogą minąć lata, zanim to się znowu zdarzy - powiedział bez tchu.110SR- Marbuck.Spojrzał na nią, a pózniej na lód.Nie mogła nic wyczytać z jego twa-rzy.- Przepadł - powiedział cicho.Ellie widziała wyraznie, że jest równieprzejęty jak ona.- A może sprawdzimy? - Spojrzała na nowo powstałą szczelinę.- Spadł wiele metrów w dół - powiedział Leeton.- Taka szeroka rozpa-dlina.- Przerwał nagle.Spod lodu dobiegł ich przejmujący skowyt.Ellie chciała tam podejść, ale Leeton znowu ją zatrzymał.-Nie.- Przecież nie możemy go tam zostawić - krzyknęła Ellie.- Nie - powtórzył Leeton.Powoli zaczął odwijać resztę liny, dotąd wdużych pętlach wiszącej mu na ramieniu.Zaczął rozglądać się wokoło, ażznalazł to, czego szukał - duży, wystający głaz, na skraju lodowca.Miałon stosunkowo wąską podstawę i Leeton przywiązał w tym miejscu linę.Sprawdził, czy jest dobrze umocowana i wszedł z powrotem na lód.Ellie obserwowała go ze strachem.Leeton szedł powoli, badając drogęprzed sobą czekanem.W końcu dotarł do rozpadliny, wyciągnął się na śniegu i zajrzał w głąb.Pozostał w tej pozycji tak długo, że Ellie prawie zaczęła łkać z przera-żenia.W końcu odczołgał się od krawędzi.Ciągnąc za sobą linę, wróciłdo miejsca, w którym stała.-I co?- Nie jest dobrze - powiedział.Był blady i zrezygnowany.- Ale ja go wciąż słyszę.- W absolutnej ciszy nadal dobiegał ich sko-wyt psa.- Już niedługo.- Leeton usiadł na kamieniu i popatrzył na lód.- Za-trzymał się na występie, pięć metrów w dół.111SR- W takim razie możemy go wyciągnąć.Możemy pójść do bazy po po-moc.- Występ lodowy jest bardzo cienki i kruchy.Pies jest ranny i ciągle le-ży, jego własne ciepło roztopi lód, zanim zdążymy sprowadzić pomoc.- Ale nie możemy go tak po prostu zostawić - popatrzyła na niego roz-wścieczona.- Nie mamy wyboru - powiedział chłodno Leeton.- To i tak długo niepotrwa.Kiedy występ urwie się.Ellie wzięła głęboki oddech.- Przywiąż mi jeszcze raz linę - powiedziała pewniej, niż czuła się rze-czywiście.- Pójdę po niego.Leeton spojrzał na nią, jakby postradała zmysły.- Nie bądz głupia - powiedział.- Nigdy już się stamtąd nie wydosta-niesz.- Wyciągniesz mnie - oświadczyła desperacko.- Nie rozumiesz? Ja je-stem lekka, a ten pies to jeszcze szczeniak.Jeśli przywiążesz do czegoślinę, uda ci się nas wyciągnąć.- A jeśli mi się nie uda?- Uda - powiedziała z pasją.- Możesz przynajmniej spróbować.W naj-gorszym razie wyciągniesz tylko mnie.Jeśli będzie ci za ciężko, puszczępsa, ale przynajmniej postąpimy najlepiej jak można.- Najlepiej jak można.- Patrzył na nią jakby nigdy przedtem jej niewidział.- A co będzie, jeśli lód się zamknie? - spytał z nieprzeniknionymwyrazem twarzy.- Wtedy zostanę zmiażdżona - odpowiedziała Ellie bez żenady.- Niejestem Svenem, nie mam rodziny na utrzymaniu.Moje życie należy domnie, a zresztą i tak nikomu na mnie nie zależy.Nikomu nie złamię serca,jeśli zginę.Nie mam zamiaru stąd odejść.A teraz, pomożesz mi, czy nie?Uparcie wpatrywał się w jej twarz, a na jego wargach igrał uśmiech.- Bohaterska doktor Michaels.112SR- Zamknij się - powiedziała zdesperowana.Teraz, kiedy już podjęła de-cyzję, myśl o tym, jak występ topi się i spada w dół, wydawała się jej niedo zniesienia.- Tak jest, proszę pani - powiedział.Aatwo jest mówić, pomyślała Ellie, kiedy dotarła do krawędzi rozpadli-ny, jest jednak ogromna różnica między mówieniem i robieniem.Rozciągnięta na lodzie, patrzyła w dół.Widziała szczeniaka leżącegona występie lodowym, dokładnie pod nią.Niżej była już tylko nie kończącasię ciemność.Jeśli będzie myślała dłużej, nigdy tego nie zrobi.Lina była naprężona,Leeton przywiązał ją do głazu i co chwilę popuszczał odrobinę.Czuła siłę,z jaką ją trzymał, i zastanawiała się, czy miałaby odwagę zrobić cośpodobnego, gdyby na końcu liny znajdował się inny mężczyzna.Darzę go bezgranicznym zaufaniem, pomyślała z goryczą.On niestetynie odwzajemnia tego uczucia.Wszystko przez jeden głupi artykuł.Zwlekała przez chwilę.Wzięła głęboki oddech, odwróciła się i zsunęłana brzeg przepaści.Lina rozkołysała się.Nie brała tego pod uwagę i cał-kiem straciła orientację.Biało-niebieskie grudki lodu zawirowały przed jejoczami.Załkała ze strachu, zamknęła oczy i starała się zachować całkowi-ty spokój, dopóki kołysanie nie ustanie.W końcu lina uspokoiła się i Leeton zaczął ją pomału popuszczać.Po-dróż w dół rozpoczęła się.Pies leżał bez ruchu.Dla nich obojga świat za-marł w oczekiwaniu.W oczekiwaniu na co? Na katastrofę? Ellie poczuła przypływ paniki iznowu zamknęła oczy.Tylko jeden mężczyzna i jedna lina dzieliły ją odwieczności! Ta myśl wystarczyła, aby wpadła w histerię.Nie było jednak czasu na histeryzowanie.Jeszcze kilka centymetrów wdół i poczuła pod stopami występ.Odepchnęła się od niego.Marzyła ooparciu dla stóp,113SRale występ był zbyt kruchy, aby mogła na nim stanąć.Jej wyciągnięta rękazbliżała się coraz bardziej do Marbucka.Pies uniósł głowę i przywitał ją.Musiał coś sobie zrobić podczas upad-ku.Kiedy Ellie starała się odnalezć obrożę, aby za nią chwycić, pies z wy-siłkiem usiłował wstać.W końcu mu się to udało.W tym samym momen-cie odłamany występ poleciał w dół.Ellie w ostatniej chwili chwyciła ob-rożę, szarpnęła za nią i obiema rękami przygarnęła psa do siebie.Podciąganie do góry trwało wieczność.Nie wiedziała, jak Leeton sobiez tym poradzi, ale nie mogła nic zrobić.Zamknęła oczy i starała się za-chowywać spokojnie.Miała nadzieję, że mężczyznie na górze nie zabrak-nie siły.Po dodatkowym obciążeniu powinien zorientować się, że ma psa.Teraz już wszystko zależało od niego.Centymetr za centymetrem posuwali się do góry.Sparaliżowana stra-chem, ze wszystkich sił zaciskała powieki.Przez moment nawiedziła jąwizja liny przecierającej się na ostrej krawędzi rozpadliny.Pies w jej ra-mionach nie poruszał się, tak jakby i on wyczuwał, że spokój jest ich je-dyną nadzieją.Jak Leeton sobie radzi? W każdej chwili oczekiwała polecenia, żebywypuścić psa.Ale nic takiego nie następowało.Powoli unosili się w górę.Nagle poczuła szarpnięcie i lina stanęła.Ellie otworzyła oczy.Metr nad jej głową znajdowała się krawędz.Takblisko.Proszę, tylko nie karz mi go rzucić, modliła się bezgłośnie, tuląc dosiebie psa.- Ellie, na chwilę umocowałem linę - powiedział Leeton głosem ochry-płym z wysiłku.- Trzymaj się.Trzydzieści sekund, minuta.Wreszcie lina drgnęła i znowu zaczęli po-suwać się do góry
[ Pobierz całość w formacie PDF ]