[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Tak, rzeczywiście.I coś się zmieniło.Mógłbym prawie polubić tendom, gdyby. przerwał i zamyślił się. Gdyby nie było tu takiego zamieszania dokończyłam.Spojrzał na mnie. Czujesz to.Obawiam się, \e moja matka jest w tym wypadku zbytwładcza.Uczepiła się tego domu tak, jak rozbitek tonącego statku.Nierozumiem jej.Rzecz nie w tym, \e ona kocha to miejsce lub \e nale\ałoono zawsze do jej rodziny.Jestem pewny, \e nigdy nie odda tego, couwa\a za swoje. Ciebie równie\?Zaczerwienił się. Ma tylko mnie powiedział sztywno. Chodz, przejdziemy się poogrodzie.Gdy schodziliśmy z tarasu, wziął mnie pod rękę, a jego oczy wesołozabłysły. Twierdziłaś, \e trudno utrzymać coś w sekrecie w tak małej izamkniętej społeczności jak wioska, ale ja przyznam ci się do czegoś.Mój ojciec przyje\d\ał odwiedzać te ogrody, gdy zawiadamiałem go, \ematki nie ma w domu.Informacja o tym małym sekrecie podniosła mnie na duchu.Zadowolona byłam, \e przez minione lata Chantal nie miała wszystkiegodla siebie i \e Mateusza łączyły z ojcem takie niewinne kłamstewka.Prowadził mnie wąskimi ście\kami, a\ doszliśmy do bramy wogrodzeniu, które stanowił rząd cisów.Za bramą znajdował sięprawdziwy ogród wodny.Był tu staw i fontanna, a woda ze strumieniaspływała kaskadą po naturalnie uło\onych skałach, po czym kierowałasię w stronę morza. To moje ulubione miejsce powiedział. Jak marzenie wyszeptałam i dodałam impulsywnie: Ruth musije uwielbiać. Czemu tak myślisz? Prawdę mówiąc nie.Uwa\a, \e jest zasłodkie i nie wierzy, \e ojciec je zaprojektował. A zrobił to? Roześmiał się, a jego oczy zaiskrzyły się jak u małego,mocno czymś podnieconego chłopca. Ja to zrobiłem.A teraz nie mów, \e dlatego tak ci się tu podoba.* * *Nic nie mogłoby bardziej mnie zaskoczyć.Mogłam przypuszczać, \epan Le Graley, słynny architekt ogrodów, uległ kaprysowi wyobrazni, alenigdy nie podejrzewałabym Mateusza o wymyślenie czegoś takromantycznego.I pomyślałam, \e pewnie jest to miejsce, w któreprzyprowadzał swoje dziewczyny.Kogó\ nie oczarowałby taki zakątek?Jakby odgadując moje myśli, powiedział w bardzo bezceremonialnysposób: Niewiele osób zna to miejsce, no i oczywiście nikomu nie mówię,\e ja je zaprojektowałem. Czuję się zaszczycona.Ale dlaczego ja? Serce mi zabiło, gdywziął mnie za rękę i mocno ją przytrzymał. Niektórzy ludzie są wyjątkowi.Chcąc jak najszybciej zmienić temat, zapytałam: Czy Ruth odgadła? Nie sądzę.Tworzenie takiego ogrodu nie pasuje do jej wyobra\eniao mojej osobie.Uwa\a, \e jestem mało wra\liwym mę\czyzną,interesującym się wyłącznie jazdą konną i sportem.Według niej, onasama jest jedyną osobą z temperamentem artysty.Aleja te\ mam takiechwile słabości.Spójrz na to, Bel. Podekscytowany, podskoczył i,zniknąwszy za ró\anymi krzewami, włączył coś.W sekundę pózniej zpaszczy delfina znajdującego się pośrodku stawu, trysnęła woda i opadłaniczym deszcz na szerokie liście lilii wodnych. Podoba ci się? Zamontowałem te\ światła.Musisz to zobaczyć pociemku. Wyciągnął ręce. Przyjdziesz, prawda? Tak bardzo chcę,byśmy byli przyjaciółmi. Zawieranie przyjazni jest zwykle częścią wakacyjnego programu. Nie to miałem na myśli. Spojrzał na mnie niewidzącymi oczyma.Ja równie\ nie to miałam na myśli, ale nie byłam przygotowana na\adne przyjaznie, które, jak się obawiałam, mogły doprowadzić dokatastrofy.Gdy wróciliśmy do domu, Chantal siedziała na tarasie.Witając się zemną, uniosła brwi. Pokazywałem Bel ogrody powiedział Mateusz. Dlaczego? Nie są przeznaczone dla turystów.Wiem, \e chętnie byświdział całą gromadę włóczęgów, chodzącą tu i rujnującą wszystkodookoła. Ojciec chciał, by ludzie oglądali ogrody. Nie \yczę tu sobie obcych. Spojrzała na mnie ze złością. Bel nie jest obca.Jesteśmy przyjaciółmi odrzekł twardo. Przyjaciółmi! Jesteś głupcem, Mateuszu! Nigdy nie widziałeś dalej,ni\ koniec swojego nosa.Wiesz, \e ona jest w dobrej komitywie zBarnetami, a oni przysporzyli nam ju\ dość du\o kłopotów.Natychmiast wystąpiłam w obronie moich przyjaciół. Gdyby wszyscy ludzie byli tak \yczliwi jak oni, świat byłby o wielelepszy. Tak! zadrwiła Chantal. Mają jakiś powód, nie wątpię w to.Mateusz otoczył mnie opiekuńczo ramieniem i zwracając się w stronęmatki, rzucił ostro: Chyba się wygłupiasz! Pozbądz się jej słowa zadzwięczały głośno. Inaczej po\ałujesz.Odwróciłam się do niej plecami i zeszłam wolno z tarasu, a potemruszyłam wzdłu\ ście\ki, zapominając, \e mój samochód stał napodwórzu stajni.Mateusz podą\ył za mną. Bel, zatrzymaj się, proszę. Poło\ył mi rękę na ramieniu. Ona niechciała być nieuprzejma. Zmusił mnie, bym się zatrzymała i spojrzałana niego. Jest zdenerwowana. To zupełnie tak jak ja. Wzdrygnęłam się mimo woli. Mateuszu,czy ona wszystkich nienawidzi? Nie trzeba się jej bać.Naprawdę. Bać się! powtórzyłam.W tej chwili stało się dla mnie jasne, comiała na myśli Ruth.Nie chodziło o nienawiść Chantal, ale onagromadzenie zła, które zdawało się przylegać do ścian pokoi iosnuwać cały dom.Czy to był powód, dla którego stąd uciekła? Czy bałasię czegoś, z czym nie potrafiłaby walczyć? Nie czujesz tego, Mateuszu? Ten dom cię przytłacza. Zabawne, \e to powiedziałaś.Ruth mówiła, \e nie ma od tegoucieczki.Nie wiem, co miała na myśli. Całe szczęście pomyślałam \e jest odporny na to zło.Alejamusiałam jakoś nazwać przyczynę ogarniającego mnie lęku.Gdybyjednak sytuacja się zmieniła, czy Mateusz mógłby stać się ofiarą?Prawdopodobnie teraz był odpowiedni moment, by spakować walizkii wyjechać.Czy świadomie dokonałam wyboru? A mo\e zdecydowałuśmiech Mateusza? Rozświetlił jego oczy, gdy mówił do mnie: Nic się nie zmieniło.Nadal chcę, byśmy byli przyjaciółmi.* * *Przypuszczam, \e jest wiele rodzajów przyjazni.Przyjazń z rodzinąBarnetów był łatwa, przyjemna i satysfakcjonująca; wiele od siebie niewymagaliśmy.Tred zaakceptował mnie od pierwszej chwili.Leila,zgodnie ze swoją filozofią \yciową, raczej nie dbała o stosunki z innymi.Lubiła ludzi, ale nie zabiegała o ich względy.A Gary? No có\, międzynami było coś szczególnego potrzebował mnie.Podtrzymywałam go naduchu.Ale z Mateuszem sprawa wyglądała inaczej.Jego wyobra\enie na temat przyjazni nie zgadzało się z moim.Wzachowaniu Mateusza było coś z chęci posiadania i to mnie odstraszało.Danny nigdy taki nie był.Wiedziałam, \e mogę wkroczyć naniebezpieczny grunt, a poniewa\ ciągle pragnęłam pewnej i pełnejzrozumienia przyjazni, musiałam się zabezpieczyć.Następnego dnia odwiedziliśmy zabudowania dla osłów i wtedyodkryłam nowego Mateusza. To jest Bruno. Przedstawił mi podstarzałe stworzenie osztywnych nogach i pytających, wilgotnych oczach. Miał cię\kie \ycie, ale teraz czuje się dobrze, prawda, bracie? Dotknął czule głowy osła, na co ten odpowiedział ufnym spojrzeniem.Miejsce było idealne, zadbano o wygodę zwierząt. Czy Steve się nimi zajmuje? zapytałam. Na Boga, nie! Pracuje tu jedna z licznych siostrzenic MartyTrefusis
[ Pobierz całość w formacie PDF ]