[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ile razy się w kimś zakochiwałam, dostawałam po głowie.I nagle zjawiasię nieziemski przystojniak, który ani rusz nie chce się odczepić.W dodatkuprawnik.- Szczęście ci dopisało, i tyle.Tilly roześmiała się.Nie potwierdziła jednak, że miała szczęście, spotykającLogana.- Pamiętam, jak pierwszy raz zjawiłeś się U Marty - ciągnęła Tilly.- Ja też to pamiętam.- Wdali się wówczas w rozmowę; poczuł się z nią odrazu swobodnie.Od tego pierwszego wieczoru Logan zaczął ją obserwować;doszedł do wniosku, że pragnie lepiej poznać tę kobietę.- Następne pytanie.- Strzelaj.- Okazało się to całkiem miłe.Leżeli objęci; Tilly była taka ciepła ipogodna w jego ramionach.- Dokąd jezdzisz w każdy wtorek?Rozmowa nagle przestała być zabawna.Powinien był wcześniej opowiedziećTilly o tych wtorkach.Nie było to coś, czym mógłby się chwalić.A możejednak?.- Jeżdżę do Moser na terapię.- Do psychiatry?- Nie.Uczestniczę w spotkaniach.- W jakich spotkaniach?Logan odetchnął głęboko i zebrał myśli.Najlepiej wyznać wszystko i mieć toz głowy.Gdyby chciał jakoś upiększyć prawdę, miał właśnie po temu okazję.Stałsię jednak zbyt uczciwy na takie sztuczki.Szczerość splotła się w nimnierozerwalnie z trzezwością.- Jestem alkoholikiem, Tilly.Dziwię się, że dotychczas się tego niedomyśliłaś.- Alkoholikiem? - powtórzyła takim tonem, jakby to był głupi żart.- Ależwidziałam cię pijanego tylko raz, i to wiele miesięcy temu.- Wiem.To była moja jedyna wpadka od paru lat.Tilly znieruchomiała i w tym momencie Logan pojął, że popełnił błąd.- Nie miałam o tym pojęcia.- Chcesz, żebym sobie poszedł? - spytał takim tonem, jakby odpierał atak.-Pewnie wydaję ci się teraz odrażający?- Ależ skąd! Po prostu jestem zaskoczona.- Dlaczego? Alkoholizm zdarza się w najlepszych rodzinach.Spytaj mojegoojca.- Chciał wyzwolić się z uścisku Tilly, ale go powstrzymała.- Nie odchodz.- Chyba powinienem.- Czemu? Przed kilkoma minutami chciałeś zostać.- Jestem napiętnowany, Tilly.Choruję na coś, na co nie pomogą żadne zwykłeleki.Jeden kieliszek może mnie całkowicie zniszczyć.- Myślisz, że ja jestem bez skazy? - spytała Tilly cicho.- Każdy ma jakieśgrzechy na sumieniu.Ja też.Logan odprężył się.- A więc i ty masz jakieś mroczne sekrety?- Tak - przyznała niechętnie.- Mam swoje sekrety.Tak samo jak ty.- Zdradzisz mi je?Tilly milczała dłuższą chwilę.- Nie.- A ja wyjawiłem ci mój.- Może mam ich więcej niż ty?- To nie ma żadnego znaczenia, Tilly.Nic z twojej przeszłości nie zdołazniszczyć tego, co nas łączy.Tilly roześmiała się gorzko.- Jasne.- Mówię szczerze.- Ja też.Po prostu wolę na ten temat nie rozmawiać.Rozumiesz?Logan nie miał wyboru.Znowu czuł, że Tilly się od niego odsuwa.- Oczywiście.Nie musisz mówić mi o niczym, jeśli nie chcesz.- A poza tym - powiedziała Tilly, siląc się na lekki ton.- Tutaj ja stawiampytania, zrozumiano?Rozdział 7Pierwsze promienie świtu ukazywały się na horyzoncie, gdy Travis usiadł naskraju materaca, uśmiechając się do siebie.Rzadko budził się z uśmiechem.Bardzorzadko.Zupełnie się nie spodziewał, że będzie w takim dobrym humorze,zwłaszcza po kłótni z Mary.Pomyśleć tylko! Sądził, że jego żona jest łagodna ipłochliwa, a taka z niej złośnica! Miał wrażenie, że zmaga się z kuguarem!Po cichutku wymknął się z sypialni.Był zmęczony i wszystko go bolało, alenie mógł się cały dzień obijać! Robota czekała.Przystanął na progu i obejrzał się na Mary, spokojnie śpiącą w jego łóżku.Zwiatła i cienie poranka padały na jej twarz, a delikatne jak u dziecka włosyrozsypały się po poduszce.Raz jeszcze pożałował, że tak mało wie o kobietach.Jak zwykle włączył ekspres do kawy i odczekał, aż podstawiony kubek sięnapełni, wypił kilka łyków i skierował się ku stajni.Ranek był chłodny.Idąc przez zapylony dziedziniec do stajni, Traviszauważył, że w pierwszych promieniach słońca lśni cienka powłoka szronu.Koniepowitały go donośnym parskaniem.Wałach Wściekły Maks, okropny złośnik,niecierpliwie bił kopytem o ścianę boksu, starając się zwrócić na siebie uwagęswego pana.Travis sięgnął po widły i nabrał na nie wiązkę lucerny.Nakarmił konie, napoiłświeżą wodą, sypnął im owsa.Gdy wracał do domu, zauważył jakiś biały,jedwabisty puszek obok śladu drobnej stopy.Pochylił się i zobaczył, że było topiórko, lśniące i puszyste.A śladu nie zostawiły dziecięce nóżki.Kto to mógł, udiabła, być?W następnej chwili już wiedział: Mary.Zrozumiał, że poszła do stajni, bo myślała, że go tam zastanie.Serce zabiłomu niespokojnie.Była dziewczyną urodzoną i wychowaną w mieście.Nie miałapojęcia o życiu na ranczu.Czyhały tu na nią na każdym kroku setkiniebezpieczeństw i mogła natknąć się na nie w każdej chwili.Wcale by się niezdziwił, gdyby zachciało się jej ni stąd, ni zowąd zaprzyjaznić ze WściekłymMaksem!Mógł sobie bez trudu wyobrazić, jak Mary wchodzi do padoku, wabiąc dosiebie wałacha kostką cukru, nieświadoma, że naraża się na niebezpieczeństwo.Onbędzie pracował gdzieś na ranczu - a tu Mary i konie - i nieszczęście gotowe!Owładnięty tą myślą pospieszył do domu.Mary zdążyła już wstać i ubrać się.Związała włosy w luzny węzeł na karku;wydawała się dzięki temu delikatniejsza, bardziej kobieca.Całkiem inna od tamtejpruderyjnej bibliotekarki.Travis zapomniałby pewnie o swoich obawach, gdybynie zauważył stroju Mary.Włożyła eleganckie spodnie i gruby sweter robiony nadrutach, koloru ozimej pszenicy.Travis wątpił, Gzy miała jakieś porządne dżinsy;utwierdził się w przekonaniu, że Mary to nie znające świata niewiniątko.On musiałobjeżdżać codziennie tereny i był zbyt zajęty przy bydle, żeby móc się ustawiczniezamartwiać, czy coś jej się nie stało w pobliżu domu.- Dzień dobry! - odezwała się Mary, obdarzając męża nieśmiałym uśmiechem;zauważył, że unikała jego wzroku.Nie zapomniała o ich utarczce tak samo jak on.Podeszła do lodówki i wyjęła kawał boczku.- Dzieci już wstały.Ubierają się.Zniadanie będzie gotowe za parę minut.- Byłaś wczoraj wieczorem w stajni? - spytał bez ogródek Travis.Mary położyła boczek na stole i odwróciła się do męża.- Zajrzałam tam.Bo co?- To niebezpieczne.- Jak to? - spytała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]