[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zjedli kolację w dużej, eleganckiej jadalni, której nie używano na codzień, jak wyjaśniła Samancie Isabelle.Ona i Ross jadali w kuchni, zresztą teżogromnej.Samanta ciągle nie mogła wyjść z podziwu, jaki odczuła na widokwielkiego jednopiętrowego domu z drewnianych bali, pomalowanych na biało.Parter i piętro obiegały werandy.Pochodząca jeszcze z pionierskich czasówrezydencja Sunderlandów była położona w rozległym ogrodzie, całość zaśwyglądała niezwykle malowniczo.Samantę aż świerzbiły palce, by wyciągnąćszkicownik i przenieść na papier dom, otaczające go wysokie drzewa, z którychzwieszały się kwitnące pnącza, i storczyki w tysiącu chyba odmian.Potężnemonstery rozpościerały lśniące dziurawe liście, bugenwille płonęły szkarłatem.Stała bez ruchu na podjezdzie wysypanym żwirem i dosłownie pożeraławszystko wzrokiem.- Ross, to jest niesamowite! Zupełnie jakbym trafiła na plan filmowy, aakcja działa się w jakimś egzotycznym kraju.- Miło mi, że ci się podoba.Mało brakowało, a pocałowałby ją.Wyglądała prześlicznie, chociaż niekażdemu służył gorący i bardzo wilgotny klimat.Skóra jej się zaróżowiła, oczylśniły, miedziane włosy związane w koński ogon połyskiwały w słońcu.A prze-de wszystkim zachwycała się jego domem.Kiedy weszli do środka przez bogato zdobione drewniane drzwi, nieposiadała się ze zdumienia.- 51 -SR- Ten hol jest większy niż całe moje mieszkanie! Jak to jest żyć w takiejrezydencji?- Nie odpowiem ci, bo nie mam porównania.Masz własne mieszkanie?- A co, myślałeś, że śpię pod mostem?- Mogłaś mieszkać z matką.- Nigdy mi tego nie proponowała, zresztą nie przepadam za jej drugimmężem.Prawdę powiedziawszy, nienawidziła go, gdyż za bardzo lubiłobściskiwać swoją pasierbicę.Samanta starała się unikać go jak ognia.- Taak, miłość to skomplikowana sprawa.- mruknął.- Czym onawłaściwie jest?- Tym, co czuję do swojego brata, a ty do swojej siostry.- A miłość romantyczna?- To szalone pragnienie, zazwyczaj żywione wobec niewłaściwej osoby.- Przynajmniej w jednym się zgadzamy.Kiedy ostatni raz czułaś owoszalone pragnienie? - zagadnął, obserwując ją uważnie, gdy chodziła po całymholu, najpierw oglądając ozdobne tkaniny na ścianach, a potem okrągły stolik,na którym stały bajecznie kolorowe kwiaty przyniesione z ogrodu oraz wielkaklatka z rajskim ptakiem, jeszcze bardziej kolorowym niż kwiaty.- Kiedy urządziliśmy zawody pływackie.- O!- Czułam szalone pragnienie, żeby cię pokonać.- Postanowiła zmienićtemat na bezpieczniejszy, dlatego weszła na schody, gdyż na podeścieznajdowało się okno z przepięknym witrażem, przedstawiającym lilie wodne wniewielkiej zatoce obrzeżonej trzcinami.Właśnie świeciło przez nie słońce.Gdywielobarwne promienie padły na Samantę, jej włosy jakby zapłonęły żywymogniem.- To secesja? - spytała zaskoczona, że Ross stoi tuż za nią.- Nie znam się na sztuce tak dobrze jak ty - rzekł z roztargnieniem, zajętypodziwianiem gry świateł na jej pięknych włosach.Przemknęło mu przez głowę,- 52 -SRże pewnie przynajmniej jedno z dzieci Samanty odziedziczy po mamie tenwspaniały miedziany kolor.- To dzieło pewnego japońskiego artysty.- W sztuce secesyjnej są bardzo silne wpływy japońskie.Jak to się stało,że ten witraż przetrwał tyle lat? Przecież zdarzają się tu potężne burze, a nawethuragany.- Na zewnątrz są mocne okiennice.Chodz, pokażę ci twoją sypialnię.Pokój okazał się równie malowniczy, jak reszta domu.- Jak tu pięknie!- Nie musisz się tak wszystkim zachwycać - wycedził, wbijając ręce wkieszenie.- Kiedy ja nie potrafię inaczej! - Zrobiła taneczny piruet, usiadła naogromnym łożu i zaczęła na nim podskakiwać, a potem położyła się na wznak iz lubością przesunęła dłońmi po przyjemnie śliskiej turkusowej narzucie wtropikalnej kwiaty.Nad łóżkiem wisiały żółte moskitiery, żółte były także zasłony przyoknach i drzwiach.Wszystkie meble były stare, drewniane, bogato rzezbione -szafa, krzesła, skrzynia na pościel.W jednym kącie stał chiński parawan, w dru-gim malowany porcelanowy żuraw.- Naprawdę prześliczny pokój.Co za szkoda, że spędzę w nim tylko jednąnoc.Ross powinien być zadowolony, że tylko jedną, ale jakoś mu się nieudawało.- No to faktycznie się nim naciesz, bo nie wiadomo, ile przyjdzie cispędzić pod namiotem deszczowych nocy - rzucił nieco szorstko, gdyż widokSamanty leżącej na łóżku z rozrzuconymi ramionami działał na niego.No, poprostu działał na niego.Wstała, jakby wyczuła zmianę jego nastroju.- Czy ty w ogóle nie potrafisz się bawić?- Nie, jestem cholernie poważnym facetem - odparł kpiąco.- 53 -SR- W takim razie przykro mi, jeśli irytuję cię moim pogodnymusposobieniem.Mogę obejrzeć resztę domu i park? Tu jest naprawdę cudownie!- A oglądaj sobie, co chcesz.- Nagle dodał, zaskakując nie tylko ją, ale isamego siebie: - Za jakieś pół godziny robię mały objazd, żeby ostatni razsprawdzić, czy wszystko w porządku.Mogę cię zabrać z sobą, jeśli masz ochotę.- Fantastycznie! - rozpromieniła się.- Czyli jednak masz i miłą stronęcharakteru.- Cały czas ci ją pokazuję, tej niemiłej to ty jeszcze nie znasz.Aha, tylkosię przebierz, nie życzę sobie żadnych szortów.- Dlaczego ciągle masz jakieś uwagi do moich ubrań?- Po prostu apeluję o zdrowy rozsądek.Nie kłębią się tu tabuny pięknychdługonogich dziewczyn.Nie chcę, żeby moi ludzie napalali się na ciebie.- Rozumiem, że o siebie się nie boisz? - rzuciła prowokacyjnie.- Mam pewien dobry zwyczaj, a mianowicie trzymam się z dala odkłopotów.Mnie zajmuje tylko North Star, nic ponadto.- Ruszył ku drzwiom.- Przynajmniej do czasu, aż nie uporasz się sam z sobą - mruknęła.Zatrzymał się gwałtownie.- Słucham?- Nic, nic.Czasem zdarza mi się powiedzieć coś bez zastanowienia.- Zauważyłem.Zaraz przyślę tu kogoś z twoimi bagażami Czekaj na doleza dwadzieścia minut.- Tak jest, sierżancie.- Próbujesz ze mną zadzierać?- Gdzieżbym śmiała.- To dobrze.Aha, jeszcze jedno.- Zamieniam się w słuch.- Zwinęła dłoń w trąbkę i przyłożyła do ucha.- Trzymaj się z dala od Matta.- Co takiego? Może jeszcze mam z nim nie rozmawiać? - oburzyła się.-To mój przyjaciel.- 54 -SR- Nie obchodzi mnie to.Słyszałaś, co powiedziałem.%7ładnych flirtówpodczas wyprawy.%7ładnego obejmowania się i innych rzeczy w tym guście,jasne?- Aleś ty jesteś świętoszkowaty! Ross wybuchnął śmiechem.- Rzeczywiście, jestem powszechnie znany z niezłomnego przestrzeganiacnoty czystości.Następnego dnia Samanta jechała w dżipie razem z Rossem i JoemGoolattą, do którego poczuła ogromną sympatię.Wszystko jej objaśniali,opowiadali o osobliwościach parku Kakadu, różnych rodzajach krokodyli,kilkunastu wodospadach, które nie wysychały nawet w czasie suszy,wodospadzie Jim Jim, który spadał jednym nieprzerwanym strumieniem przezdwieście metrów, liczących ponad dwadzieścia tysięcy lat aborygeńskichmalowidłach na skałach, a także o tym, że Joe pochodzi z Kakadu i należy dostarszyzny plemienia żyjącego na tych terenach od pięćdziesięciu tysięcy lat
[ Pobierz całość w formacie PDF ]