[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Trzeciego dnia, spaliśmy jeszcze pod maglą w sionce, gdzie namojciec siennik zaciągnąć kazał, kiedy we śnie usłyszałem jak gdybyznajome rżenie.Zerwałem się; serce mi biło, jak młotem.Rżenie odezwało się znowu. Felek! Szkapa rży! krzyknąłem, chwyciwszy go za ramię.Szarpnął się i na drugi bok przewrócił, ale, gdy znów słyszeć się dało,porwał się on także, na sienniku siadł i, szeroko otworzywszy oczy, słuchał.Przeciągłe ciche rżenie odezwało się raz jeszcze. Szkapa! wrzasnął Felek i, porwawszy na siebie katankę, kuschodom suteryny się rzucił.Zacząłem się na gwałt odziewać, a tak mi ręce latały, żem do żad-nego guzika trafić nie mógł. Wstawaj, Piotruś wołałem wstawaj! Szkapa przyszła!I trząsłem nim, jak wiązką słomy, bo się niełatwo budził.Istotnie, przed bramą, zaprzężona do prostego, zasłanego kilim-kiem woza, stała nasza szkapa.U karku jej wisiał już Felek, objąw-szy ją oburącz, o ile dostać mógł; przy wozie stał pan Aukasz Smoliki częstował stróża tabaką.Podnieśliśmy zaraz wrzask nie do opisania. Szkapa! Nasza szkapa! Nasza droga, kochana, stara! woła-liśmy na przemian, głaszcząc ją, klepiąc, tuląc się do niej, gdzie ktomógł.Piotruś gwałtem gramolić się chciał na nią. Stęskniła się bez nas szkapa, co?.Przyszła do nas szkapa?.Przyszła?.Poczciwa, dobra, stara szkapa nasza.I nuż jej zaglądać w zęby, nuż jej obmacywać nogi, nuż jej grzywępalcami czesać.Ani nam w myśli powstało, po co ta szkapa do nasprzyszła, na co to wóz ten czekał.80NoweleAle i ona poznała nas także, i ona cieszyła się nami: przednią nogą,którą szpat znacznie pogrubiał, uderzała po bruku wesoło, ochoczo,jakoby krzesząc dla nas iskierki radości; łeb jej to podnosił się, toschylał, nozdrza parskały razno; to znów na głosy nasze i śmiechystrzygła uszami, wyciągała szyję, a donośne jej rżenie przenikałonas niewymowną rozkoszą.Rżenie to zlewało się w jedno z trynitarskim dzwonem, któryw tej chwili posępnie bić zaczął.Jednocześnie rozległ się z suterynygłuchy odgłos młotka.Aniśmy się spostrzegli, kiedy na wozie usta-wiono trumnę. Wio! zawołał pan Aukasz.Szkapa ruszyła, a my przy niejkłusem.Na rogu ulicy obejrzałem się: gromadka sąsiadek i przechodniówjuż się rozproszyła, a za wozem, na którym pan Aukasz siedząc po-woził, szedł ojciec sam, z czapką w ręku i zwieszoną głową.Co do nas, biegliśmy tuż przy szkapie wesoło, ochoczo, ani nachwilę nie przerywając rozmów i pieszczoty.Poranek był majowy,promienie słońca zalewały blaskiem ulice, most, Wisłę; z każdegogzymsu świerkały wróble.Głośniej wszakże, niż wróble, szczebio-tała nasza gromadka. Dzisz, Wicek wołał Felek jak ci to zgrubiała! Jakie ci toboki wyłożone ma?.Dzisz, jakie ci nowe naszelniki.jaki ci kan-tar.I my znów dalej chórem: Szkapa! Nasza szkapa! Nasza droga, stara szkapa!Ludzie oglądali się za nami.Dziwnym się wydawał ten pogrzeb,z trójką tak dobrze bawiących się dzieci na czele.Zwłaszcza namoście, gdzie wolniej w tłoku trzeba było jechać, robił nasz orszakpogrzebowy szczególne wrażenie.Przechodnie stawali i wzruszali ramionami.Parę razy nawetkrzyknął na nas pan Aukasz, żeby za wozem iść, aleśmy ani na krokszkapy odstąpić nie chcieli.81Maria KonopnickaSłońce przygrzewało coraz silniej, droga stała się piaszczysta,żmudna; szkapa ciągnęła swój ciężar z pewnym wysileniem: zdro-we jej oko mrużyło się od blasku, na ślepym, osłupiałem, siadałyrozdrażnione gorącem muchy.Natychmiast ułamaliśmy kilkawierzbowych witek i zaczęli ją skwapliwie oganiać.Sami nie czuli-śmy zmęczenia.Boso, w lichych szarawarkach i kurtkach łatanychdreptaliśmy obok szkapy wesoło, ochoczo, a krzyże cmentarnewciąż rosły a rosły przed nami.%7łe trumny nie miał kto nieść, puszczono nas z wozem za bra-mę.Ale tu czekać trzeba, gdyż grabarz dołka nie skończył kopaći dopiero teraz pośpiesznie wyrzucać zaczął z niego żółty piasek.Natychmiast zaczęliśmy rwać dla szkapy szczaw zajęczy i soczystąbabkę, której pełno było na drożynie.Tymczasem ojciec z panemAukaszem zdjęli z wozu trumnę i postawili ją nad brzegiem dołka.Nie musiała być ciężką, bo kumoter, choć stary, prosto pod nią stał;a jednak ojca tak zgięła do ziemi, jak ten krzyż padającego Chrystu-sa, com go na stacjach bernardyńskich widział.Zaraz też brzęknął cienkim głosem dzwonek, a w chwilę potemprzyszedł ksiądz w komeżce i kościelny z krzyżem i kropidłem.Spojrzał na nas ojciec surowo, więc my poklękli z Felkiem, trzy-mając w pięściach pęki świeżej trawy.Pan Aukasz i ojciec poklęklitakże, grabarz kończył robotę.Raz, dwa, trzy, odprawił ksiądz swojąłacińską modlitwę, wspomniał imię i nazwisko matki, Ojcze naszmówić kazał, sam zacząwszy głośno.Podniósł ojciec twarz i obie ręce w niebo; z jego oczu padały łzyciężkie, grube.Felek, tuż przy mnie klęcząc, trzepał pacierz z wzro-kiem utkwionym w szkapę.Zrobiła się cisza taka, że słychać było leciuchne szmery wierzbyi cykanie świerszcza. O, je!.je!. rozległ się nagle wśród tej ciszy cienki głosPiotrusia, który pełne rączyny trawy i wiosennego kwiecia szkapieprzed pyskiem trzymał, rozsypując bratki polne i białe stokrocie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]