[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Czy ma pani już dość atrakcji? - spytał.RLT- Tak sądzę.- Ja jeszcze nie - wtrąciła Betty.- A wieczorem na błoniach mają być tańce.Chce-my iść, prawda, Joe?- Wrócimy na tańce - obiecał Jonathan i podał ramię swojej towarzyszce.-Chodzmy, Louise, na małą przechadzkę.RLTRozdział dziewiąty- Dokąd idziemy? - spytała.- Na to wzgórze.- Wskazał pobliskie wzniesienie.- Chcę zobaczyć, jaki stamtądjest widok.Początkowo stok wznosił się łagodnie, stopniowo jednak stawał się coraz bardziejstromy.Jonathan trzymał Louise za rękę, pilnując, żeby nie omsknęła jej się noga, cho-ciaż przy jej sprawności taka wspinaczka nie była trudnym zadaniem.W trzy czwartedrogi na szczyt przystanął i obrócił się.- Niech pani zobaczy - powiedział.Spojrzała w dół, na wieś, ukrytą w zagłębieniu terenu, i zobaczyła tłumy ludzi, ko-lorowe dekoracje i zagrody dla owiec, które szybko pustoszały, w miarę jak zwierzętasprzedawano i zabierano.Jonathanowi nie chodziło jednak o wieś.Wskazywał niecobardziej w prawo.Gdy to zrozumiała, zauważyła dach dużego domu.- Moresdale Hall - powiedziała.- Też tak myślę.Miałem nadzieję, że zobaczymy więcej, ale zasłaniają drzewa.- Dwór wydaje się bardzo duży.- I pewnie taki jest.Nie wątpię, że kiedy go wzniesiono, dominował nad całą wsią.Musiał być stamtąd dobry widok we wszystkie strony, bo dwór był świadectwem pozycjii bogactwa hrabiego.Dziwię się, że pozwolono drzewom urosnąć tak, by prawie całkiemzasłoniły domostwo.Nie tylko świat nie widzi dworu, lecz również z dworu nie widaćświata.- Ten widok niewiele mówi, prawda?- Rzeczywiście.Chyba tylko tyle, że właściciel ceni sobie prywatność - powiedziałzadumany.- To znaczy, że trudno będzie dostać się do środka.- A chce pani tam wejść?- Tak.Muszę porozmawiać z hrabiną, choć obawiam się, że ona nie zechce mnieprzyjąć.- Wobec tego musimy obmyślić strategię.RLT- Jonathanie - zaczęła ostrożnie.- Jestem panu naprawdę wdzięczna za wsparcie,ale muszę to zrobić sama.- Naturalnie, moja droga.Rozumiem.Wiatr zwiał jej włosy na twarz.Jonathan wyciągnął rękę i wsunął niesforne ko-smyki za ucho.Dotyk jego dłoni wywołał u niej przyjemny dreszczyk.Nie chciała, żebyto zauważył, więc odwróciła się.- Wejdzmy jeszcze trochę wyżej - zaproponowała.Westchnął i ruszył za nią.Nie powinien był dotykać Louise.Honorowy mężczyznanie uwodzi niewinnych panien.Miał nadzieję, że wspinaczka wybije mu z głowy nie-przystojne myśli, które mimowolnie osaczyły go.Wyżej zbocze stawało się bardziej ska-liste.Szukali drogi wśród sterczących z ziemi ostrych, wielkich głazów, jakby rzuconychtutaj przez samych gigantów.Przed szczytem musieli pokonać miejsce, gdzie po jednejstronie ścieżki było urwisko, a po drugiej ściana klifu.Choć przejście nie było wąskie,dwie osoby obok siebie nie mieściły się.Jonathan przeszedł pierwszy i przystanął woczekiwaniu na Louise.W połowie przewężenia stanęła jak skamieniała.Jonathan zdziwił się.Nigdy dotąd Louise nie okazała przy nim strachu.Powoliwyciągnął do niej rękę.- Można przejść - zachęcił łagodnie.- Proszę trzymać się blisko ściany a daleko odkrawędzi.Nie poruszyła się.Stała oparta plecami o skałę, zmartwiała jak przerażony królik.- Obróć się do mnie, miła - powiedział, zbliżając się jeszcze o krok.- Tędy.Nie mógł pozwolić, by zawróciła.Musiałby wtedy przejść obok niej, a nie był pe-wien, czy przerażona Louise nie wykona jakiegoś gwałtownego ruchu.- Nie patrz w dół, tylko na mnie.Wolno obróciła ku niemu głowę.Zachowywał niewzruszony spokój, jego wycią-gnięte ramię prawie jej dotykało.Ze strachu nie mogła wydobyć z siebie głosu, poza tymi tak nie znała słów mogących oddać przerażenie, jakie czuła.Tymczasem Jonathanprzesunął się jeszcze trochę i ujął ją za rękę.- Obróć się cała w moją stronę i podaj mi drugą dłoń.RLTSpokój w jego głosie był krzepiący.Posłusznie spełniła żądanie i obie jej ręce zna-lazły się w dłoniach Jonathana.Wtedy mężczyzna zrobił krok do tyłu i pociągnął ją zasobą.Potem jeszcze jeden, tak że wkrótce znalezli się na trawiastej polance, gdzie Louisepadła mu w ramiona.- Już dobrze, miła, jesteś całkiem bezpieczna - uspokajał ją cicho, tuląc do siebie.Serce biło mu jak szalone.Nie miał pojęcia, co zrobiłby, gdyby Louise mu nie za-ufała, gdyby nie ujęła jego ręki i spadła.Była dla niego prawdziwym skarbem.Niezniósłby takiej straty.Kochał ją.Pragnął ją chronić, otaczać czułością, razem iść przezżycie i stawiać czoło światu.Jonathan uznał z radością, że właśnie przeżył chwilę olśnienia! Pamiętał jednak, żecórka proboszcza nie byłaby uważana w wielkim świecie za stosowną kandydatkę nażonę dziedzica tytułu hrabiowskiego.Gdyby w dodatku okazało się, że przyszła na światw zakazanym związku, wszystkie drzwi w eleganckim towarzystwie byłyby dla niej za-mknięte.Czy miłość przezwycięży takie przeszkody? - zastanowił się.Wiatr na szczycie wzgórza wiał mocniej niż na mniejszych wysokościach.Louisezadrżała.Jonathan otoczył ją ramieniem i posadził w zacisznym miejscu, osłoniętymwielkim głazem.- Czuje się pani lepiej? - spytał, wciąż ją obejmując.- Tak, dziękuję - szepnęła niepewnie.Wicehrabia dwa razy nazwał ją miłą", pomyślała.Dla niego niewiele to znaczyło, ale jej zaparło dech w piersiach.Kochała go! Wie-działa to już od kilku dni, choć oczywiście rozumiała, że nic z tego nie wyjdzie.Wiceh-rabiowie nie żenią się z takimi kobietami jak ona
[ Pobierz całość w formacie PDF ]