[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Rachael większość czasu spędza w Connecticut.Tam mają dom.Tutejszaposiadłość należy do jej rodziców.- Wiem.Ale mówiła przecież, że przyjeżdżają na weekend Czwartego Lipca.To prawda.Niedługo po rozmowie w windzie, jeszcze w kwietniu, przysłała ime-maila.Oczywiście dobrze to zapamiętał.Napisała, że przyjadą wszyscy.Rodzina100RSi przyjaciele.Zawsze w tym dniu urządzają wielkie przyjęcie i Kramerowie ko-niecznie powinni ich odwiedzić, jeśli będą w tym czasie w Hamptons.Niech Kimdo niej zadzwoni, to ustalą szczegóły.Wytłumaczy jej, jak dojechać.Jason nie mógł się przyznać, że ta informacja nie jest mu potrzebna.Znał ad-res.Mniej więcej przed rokiem listonosz omyłkowo włożył do ich skrzynki listySchulmanów.Jason wyjął je i zanim zorientował się, że zaszła pomyłka, otworzyłjeden.Był tam liścik do Rachael od jej matki, ze zdjęciami chłopców, pewnie przeznią zrobionymi.Jason nie przeczytał go (widocznie pozostały mu jeszcze jakieśzasady), ale zapamiętał adres wytłoczony na górze kartki obok maleńkiej, delikat-nej rozgwiazdy.Oddał listy portierowi, przylepiwszy do nich karteczkę, na którejnapisał: Przepraszam! Myślałem, że to nasze! z mnóstwem zawadiackich wykrzykni-ków.A w następny weekend powiedział Kim, że wcześnie rano chce się wybrać naprzejażdżkę.Pojechał aż do Southampton i znalazł dom.Nie wiedział właściwie,dlaczego to robi.Była to jedna z tych wielkich rezydencji tuż przy plaży, z prywat-nym dostępem do morza.Pięknie utrzymany klasyczny, szaro-biały kolonialnydom z wielkim wypielęgnowanym trawnikiem i długim podjazdem.Z lewej stronywidać było skrawek basenu z turkusową wodą, a za nim siatkę kortu tenisowego.Powoli przejechał obok dwa razy.Więcej się nie ośmielił.Wyobrażał sobie Ra-chael dorastającą w tym domu, kręcącą hula-hoop przed garażem i opalającą dłu-gie nogi nad chłodną, przezroczystą wodą.Wiedział, że jest w tej chwili bliski sza-leństwa, ale nie dbał o to.A teraz niczego więcej nie pragnął, jak tylko pójść tam na przyjęcie z okazjiCzwartego Lipca.Kim nie odpowiedziała.Wbił palce w piasek i starał się mówić spokojnie.- Może byśmy się wybrali? Zapowiada się dobra zabawa.- Korki na drodze to nic zabawnego.Możemy jechać pół dnia. Pojedzmy naokoło, przez Shelter Island.Avery spodoba się prom.Możemysobie zrobić całodniową wycieczkę.Posłużenie się Avery w takim celu było ciosem poniżej pasa.Ale chyba pomo-gło.Kim wzruszyła ramionami.Ten gest budził więcej nadziei niż kręcenie głową.- Zadzwonisz do niej? Brak odpowiedzi.- Jak chcesz, to ja zadzwonię.- Sama to zrobię.101RSLipiecEveCzwarty lipcaEve zastanawiała się, czy nadeszła już pora, by zacząć jeść za dwoje.Skończy-ła właśnie najlepsze lody w swoim życiu i nie wiedziała, czy pozwolić sobie najeszcze jedną porcję dla dziecka.Usiłowała wywołać w myślach orzezwiający ob-raz siedzących w poczekalni u lekarza eleganckich mamuś w strojach z lycry wrozmiarze drugim, ale widziała tylko smakowitą kombinację malinowego sorbetu zlodami czekoladowymi.W dodatku było strasznie gorąco.Ed trzeciego lipca musiał pojechać służbowo do Waszyngtonu, więc Eve za-proponowała, że wybierze się z nim pociągiem, a potem zostaną w mieście na na-stępne dwa dni.Zwiedzą stolicę w urodziny narodu.Zanim urodzi się dziecko.Toostatnie zdanie wypowiadała teraz bardzo często, choć Ed śmiał się i mówił, żejest w ciąży dopiero od paru tygodni, więc nie ma powodów do paniki.Eve nama-wiała go, by spędzili wakacje na Hawajach. zanim urodzi się dziecko , ale narazie wystarczył i Waszyngton.Przecież ich życie już na zawsze podzieliło się naokresy przed dzieckiem i po dziecku.Nic nie będzie takie jak kiedyś.Eve niemogła się doczekać, co często powtarzała.Poprzedniego wieczoru Edowi zrobiło się wręcz przykro. Mówisz tak, jakby do tej pory było najwyżej w porządku, jakby całe naszemałżeństwo stanowiło tylko czekanie na to, co naprawdę się liczy.Usiadła mu na kolanach i przytuliwszy jego głowę do piersi, głaskała po wło-sach.- Zamierzasz być jednym z tych zazdrosnych tatusiów? Takich, co to nie lu-bią się dzielić?- To zależy. Otarł głowę o jej biust. A ty będziesz jedną z mamuś, którezaniedbują mężów? Nie.Nie.Nie.Nie. Obsypała mu twarz pocałunkami.Eve kochała pociągi.Jej miłość do nich narodziła się podczas podróży kolejąpo Europie po zakończeniu szkoły średniej.Uwielbiała stukot kół, ich jednostaj-ny, usypiający rytm.Amtrak wielki, wysoki, z trzema stopniami prowadzącymido wagonu całkowicie spełnił jej wyobrażenia o amerykańskim pociągu.Podróżtrwała trzy urocze godziny.Eve siedziała oparta o Eda na szerokim wygodnym fo-telu, słuchała, jak rozmawia przez komórkę o sprawach, których nie rozumiała, anawet nie chciała rozumieć, i czytała magazyn Martha Stewart Living.Zastana-102RSwiała się, czy kiedykolwiek stanie się osobą kolekcjonującą zabytkowe cukiernicz-ki i drewniane nożyki do masła.Zapewne nie.Snuła marzenia.Nikomu, z wyjąt-kiem lekarza, nie mówiła dotąd o dziecku.Cath dowie się pierwsza.Ale jeszcze nieteraz.Na razie był to najcudowniejszy sekret jej i Eda.Czekała, kiedy zaczną się mdłości.Raz czy dwa razy rano, leżąc w łóżku, za-stanawiała się, czy to już, ale tylko jej się wydawało.Strasznie bolały ją piersi istale czuła się jak tuż po trzydaniowym obiedzie, jednak nie miała mdłości, coprzyjmowała z wdzięcznością, lecz także z dziwnym rozczarowaniem.Padła za to ofiarą hormonalnej huśtawki nastrojów.Raz ogarniała ją dzika ra-dość i czuła się niczym rozkładająca ramiona hipiska, która kocha cały świat.In-nym razem popadała w czarną rozpacz, wszystko martwiło ją i przerażało.Bywałydni, gdy doprowadzał ją do łez bezdomny śpiący na schodach kościoła i chciałazabrać do domu wąsatą staruszkę liczącą drobne na kawę w tanim barze obokstacji metra.Czuła się wtedy niewdzięczna.Myślała o słowach starej piosenki Sohow can you tell me you're lonely.Przecież miała wszystko.Kiedyś w parku roz-glądała się za kobietą widzianą w Boathouse, ale nie spotkała jej, choć spacero-wała prawie przez godzinę.Usiadła na ławce, na której ostatnio odpoczywała nie-znajoma, obiecując sobie, że jeśli tym razem się zjawi, na pewno z nią porozma-wia.Ale bezdomna nie przyszła.Gdy Ed przebywał na służbowych spotkaniach, czuła się dziwacznie, zupełniejak dziecko na wagarach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]