[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Czekamy więc jutro o godzinie ósmej. Podpułkownik Zwią-tek podał nam numer pokoju. Teraz przystąpmy do przejęcia dokumentów.Gdy wreszcie rozstaliśmy się, była godzina 19.00.Nie po razpierwszy wychodziliśmy z gmachu Komendy o tej godzinie. I co ty na to? spytałem Lisieckiego, który był dziwnie119milczący. Bo ja jestem zadowolony z propozycji kolegów ze Służ-by Bezpieczeństwa. Ja też.W ten sposób mogę jeszcze przedłużyć współpracę ztobą.A poza tym: Tajemnica szczęścia i cnoty tkwi w tym, bylubić to, co musi się robić.ROZDZIAA XIIIPierwsza narada naszego zespołu przebiegła sprawnie.Prowadziłją podpułkownik Zwiątek. Co wiemy o siatce? Właściwie dużo, chociaż nie znamy jesz-cze jej wszystkich rozgałęzień.Osoby podejrzane to August Ber-trandt, Emma Strelka, Wojciech Matuszczak, Dargiel.Podejrzanelokale: willa w Wesołej, mieszkanie przy Poznańskiej, willa przyulicy Promyka.Jak powiedziałem na wstępie, nie znamy stanu oso-bowego całej siatki.Dlatego jeszcze przez pewien czas musimy ob-serwować podejrzanych, zwracając szczególną uwagę na osoby kon-taktujące się z nimi.Majorze Orliński, czy nasi pracownicy przejęlijuż obserwację? Tak jest, towarzyszu pułkowniku! potwierdził zapytany.Czekamy na pierwsze meldunki.Razem z porucznikiem Lisieckimpostaramy się nawiązać łączność radiową z poszczególnymi punk-tami. Dobrze, dziękuję! Zestawienie meldunków proszę mi dostar-czać w miarę potrzeb.Jeśli nie będą zawierały nowych, istotnychszczegółów, nie meldować. Podpułkownik Zwiątek zajrzał do nota-tek i po chwili mówił dalej: Co wiemy o podejrzanych? Niewiele.120Musimy zdobyć ich dokładne życiorysy.Proponuję zacząć od Dar-giela, właściciela willi w Wesołej.Może z nim być, tak jak z tym.Podpułkownik zaczął szukać w papierach. Aha, z tym Kuligiem.Jeśli Dargiel jedynie odnajmuje willę Strelce, a nie ma z nią kontak-tów szpiegowskich, należy go wyeliminować ze sprawy.Niech namnie zaciemnia sytuacji.Sprawami personalnymi i analizą życiorysówzajmie się major Korczuk.Towarzyszu majorze! Podpułkownikzwrócił się do mnie bezpośrednio. Gdyby zaistniała koniecznośćwyjazdu do Olsztyna, proszę mi o tym zameldować.Dostanieciejakiś pojazd.Skinąłem głową w milczeniu.Jak dotąd wszystko było jasne. Następna sprawa to wykrycie sposobów i metod kontaktowa-nia się członków siatki z ich mocodawcami kontynuował podpuł-kownik Zwiątek. Jedną drogę już znamy: korespondencja pod po-zorem wymiany znaczków pocztowych.Istnieją również skrzynkikontaktowe.Ale ile? W liście wymieniono skrzynkę B.To znaczy,że na pewno jest skrzynka A.Ale może być ich więcej.Pozostajejeszcze łączność radiowa.Tym zajmie się major Góralczyk. Pod-pułkownik zwrócił się do siedzącego obok mnie młodego człowieka. Niech nasze druciki uruchomią namiar w rejonach ustalonychlokali.To byłoby na razie wszystko.Czy są jakieś pytania? Nie sły-szę! Dziękuję towarzyszom! Przypominam, że w przypadku waż-nych wiadomości możecie meldować się o każdej porze dnia i nocy.Termin następnej narady wyznaczam na jutro, godzina ósma.Wstaliśmy, narada była skończona. Majorze Korczuk! podpuł-kownik Zwiątek zatrzymał mnie. Myślę, że do Olsztyna121powinniście jechać już dzisiaj.W sprawie samochodu zwróćcie siędo oficera dyżurnego.Przekażę mu moje polecenie.Odmeldowałem się.Na korytarzu czekał na mnie Lisiecki. I co, szefie? Działamy nadal? Szkoda tylko, że nas rozłączo-no.Dobrze nam było ze sobą, szefie. Nie przypuszczałem, że jesteś taki sentymentalny roześmia-łem się. Jesteś bardzo zajęty? Na razie nie.Major Orliński poszedł sprawdzić, czy nadeszłyjakieś meldunki od obserwatorów.Pózniej jedziemy sprawdzić punk-ty obserwacyjne. To chodz ze mną do dyżurnego.Mam dostać wóz do Olszty-na.Zresztą słyszałeś, co mówił podpułkownik Zwiątek.Oficer dyżurny poinformował mnie, że samochód już czeka.Po-jechaliśmy do mojego domu, skąd zabrałem niezbędne na drogę dro-biazgi.Ruszyliśmy na północ.Nie miałem ochoty na rozmowę.Kierow-ca też nie przerywał milczenia.Mimo że takie niespodziewane wy-jazdy zdarzają mi się często, zawsze wprawiają mnie w stan przy-gnębienia, wytrącają z rytmu.Odczuwałem brak Lisieckiego.Corazmniej denerwowała mnie jego paplanina, jego humor, często niepasujący do sytuacji.Przyzwyczaiłem się do niego.Jak on to mówił? Przyjaciel powinien znosić słabość swojego przyjaciela.Lisieckimarzy o ślubie.A ja? Za kilka dni mam pierwszy termin rozprawy.Jak to wypadnie? Moje sprawy służbowe oddaliły mnie od żony.Wreszcie stałem się jej obojętny.Trzeba było wybierać: żona albopraca.Wybrałem pracę.Nie ma sensu męczyć się w nieskończo-ność.Spojrzałem w okno.Przede mną rozciągała się mazowiecka122równina.Nigdy nie zgodzę się z tymi, którzy twierdzą, że Mazowszejest smutne i mało atrakcyjne.Z zachwytem spoglądałem na wąskiepasy pól poprzecinanych zielonymi jeszcze miedzami, na kępydrzew, wśród których błyszczały bielą niskie domki, pokryte jeszczegdzieniegdzie słomą.Swoiste piękno nadawały temu, zdawałoby sięmonotonnemu krajobrazowi, piaszczyste wydmy widniejące na ho-ryzoncie.Szosę ocieniały rosochate wierzby.Zdaje mi się, że tylkoludzie pozbawieni wyobrazni nie widzą, jak piękne i przedziwneformy przybierają te najbardziej polskie drzewa.Pochylone nad zie-mią olbrzymie korony przypominają głowy czarownic, które w bez-nadziejnym smutku dotykają ziemi rozwichrzonymi czuprynami.Pomiędzy szeregiem wierzb czasami zabłyśnie bielą wysmukła brzo-za.Chyba nie czuje się dobrze w ich towarzystwie.Woli wieść życiew grupach oddalonych od szosy, bliżej ludzkich siedlisk.Są i sosnysamotne, strzelające w niebo czerwonym nagim pniem, zakończo-nym plątaniną zielonych konarów.Stoją smutne wśród zoranych pól,marząc o dawnych czasach, kiedy to w ostępach dzikiej puszczykrólował żubr i niedzwiedz.Usiadłem wygodniej i przymknąłem oczy.Znów ogarnęła mniefala wspomnień.Byłem tym nieco zirytowany.Czy nigdy nie uda misię zapomnieć o przeszłości, czy czarne myśli jak koszmary będągoniły mnie wszędzie.Muszę się przecież w końcu z tego otrząsnąć.Otworzyłem oczy i znów obserwowałem mijany pejzaż.Byliśmy już na Mazurach.Drogę z Warszawy do Olsztyna przemierzałem wiele razy,123zawsze jednak znajdowałem się pod urokiem tych okolic.Olsztyńskikrajobraz mógł wprawić w zachwyt nawet najbardziej nieczułego napiękno przyrody mieszczucha.Szosa wiła się wśród gęstego szpalerudrzew, to znów pięła łagodnie do góry, by za każdym wzniesieniemodkryć przed nami nowe jezioro.Pomyślałem, że chętnie przyjechałbym tu na odpoczynek.Wy-ciągnąć się nad jeziorem na soczystej murawie, słuchać delikatnegoplusku wody i nie myśleć.Nie myśleć o zgiełku, o sprawach, któ-rym zawdzięczamy nasze nerwice, wrzody żołądka i zawały.Czy niebyłoby to cudowne? Nawet nie spostrzegłem, kiedy wjechaliśmy doOlsztyna.Jeszcze kilkanaście minut jazdy zatłoczonymi ulicami i otobudynek Komendy Wojewódzkiej.Naczelnik Wydziału Zledczego był na miejscu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]