[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oto najlepszy dowód.Przecież właśniepo to tu przyjechał, żeby whisky z Glendurnich pyszniła się na półkach obok swych rywali.- Którą podać? - spytał cierpliwie barman.David westchnął.- Obie.Barman odwrócił się, by nalać whisky.Jednocześnie młody człowiek w garniturzezwolnił sąsiedni stołek.David pociągnął tęgi łyk piwa i przysunąwszy nogą stołek wdrapał sięnań, gotów utopić swój ból w alkoholu.Dwie godziny później wytoczył się z baru i stanął niepewnie na środku chodnika,usiłując poukładać sobie w zmętniałym mózgu wskazówki barmana, jak dojść do PermStation.Bardziej przez szczęśliwy traf niż skutkiem celowego działania wylądował tylko trzyprzecznice na wschód od swego celu.Niemniej przez dalsze pół godziny wałęsał sięzygzakiem, nim w końcu odnalazł stację.Panował tu duży ruch, choć było dopiero piętnaście po drugiej.David przemykał siępod ścianami z obawy, że wpadnie na kogoś i do reszty straci równowagę.Tą okrężną drogądotarł do kas.Podszedł do wolnego okienka, zachwiał się i ciężko oparł o ladę, omal niewybijając głową szklanej przegrody.- Poproszę w jedną stronę do Patchogue.Kasjer wcisnął jakiś guzik i rzucił bilet na ladę.- Osiem pięćdziesiąt.Trzymając się lady David wyjął z kieszeni portfel, wydłubał z niegodziesięciodolarowy banknot i wsunął go w wycięcie szyby.- Proszę mi powiedzieć, o której jest najbliższy pociąg? - spytał, starając się mówićwyraźnie.Kasjer zerknął na rozkład jazdy.- Czternasta dwadzieścia siedem do Babylon, tor siedemnasty.Przesiadka doPatchogue na stacji Jamaica.- Dź-ziękuję.- Tym razem sam posłyszał, że bełkocze, jakby cierpiał na ciężkieupośledzenie mowy.Nim dotarł na peron, pociąg już podstawiono.Wdrapał się do pierwszego wagonu iusiadł naprzeciw karła albinosa w niebieskich okularach i siatkowej czapce baseballówce,spod której sterczały jego białe włosy.Karzeł rozwiązywał jednocześnie dwie krzyżówki,skserowane z gazet na wspólnym arkuszu.David mrugnął, potem przetarł oczy, pewien, że to,co widzi, jest pijackim urojeniem.Ale karzeł wciąż siedział naprzeciwko i bez zastanowieniawpisywał hasła to w górny, to w dolny diagram.Pociąg drgnął i ruszył; nabierając prędkości zanurzył się w czarny tunel.Davidzamknął oczy, starając się zsynchronizować swoje zawroty głowy z kołysaniem wagonu, leczosiągnął tylko tyle, że zrobiło mu się niedobrze.Oparł się więc o zagłówek i skupił spojrzeniena plakacie z numerem bezpłatnej linii dla chorych na AIDS, przylepionym na oknieprzedziału.Po chwili pociąg wyskoczył z tunelu w Queens.Słońce świeciło tak mocno, żemusiał przysłonić twarz ręką.Próbował przymknąć oczy, ale znów ogarnęły go mdłości.Pochylił się do przodu, łokcie oparł na kolanach, a twarz na dłoniach.Był to sensownykompromis - słońce go nie oślepiało, a jednocześnie utrzymywał równowagę patrząc międzypalcami na kredowobiałego karła.Pozostał w tej pozycji, dopóki w głośnikach nie zaskrzeczałkomunikat: „Jamaica.Przesiadka do Patchogue”.Kiedy pociąg wjechał na stację Jamaica, niemal połowa pasażerów podniosła się zmiejsc.David złapał aktówkę i ruszył za nimi, lecz kiedy znalazł się na peronie, uświadomiłdobie, że nie wie, dokąd ma teraz iść.Przyłączył się więc do większej grupy, kierującej się wstronę przejścia nad torami.Była to słuszna decyzja.Pociąg do Patchogue wjechał na peron w chwili, gdy zszedł zwiaduktu.Drzwi się otworzyły i kilku pasażerów wysiadło; potem tłum z dworca Penn runąłdo środka.David znalazł miejsce w kącie i nawet się zdziwił, dlaczego pozostali wolą siętłoczyć z dala, w drugim końcu wagonu.Zagadka rozwiązała się sama, ledwie pociąg ruszył.Zza drzwi znajdujących się naprzeciw niego doleciał szum spłukiwanej wody i ohydnykwaśny smród moczu.David zatkał ręką nos i usta, żeby nie zwymiotować.Toaleta zatrzęsłasię; ktoś mocował się z klamką, omal nie wyrywając całej ścianki działowej.W końcu drzwiodskoczyły gwałtownie i ukazał się w nich chudy ubrany w roboczy drelich mężczyzna wśrednim wieku.W jednej ręce niósł foliową reklamówkę, w drugiej puszkę piwa.- Zamek się spieprzył - rzekł, siadając naprzeciw Davida.Słowom tym towarzyszyłowymowne skinienie w stronę toalety i gulgot piwa, wlewanego bez zwłoki do gardła.David kiwnął głową bez słowa, mając nadzieję, że jeśli nie nawiąże kontaktuwzrokowego ze swym vis-à-vis, ten oszczędzi mu dalszych szczegółów tyczących się wizytyw ubikacji.Zrozumiał, że nie doceniał czystości panującej w poprzednim pociągu - zwłaszcza wporównaniu z tym.Siedzenia obszyte były dermą, ongiś w dwóch odcieniach, lecz teraznawet wspomnienie dawnych barw ginęło w tłustych i brudnych plamach, nawarstwionychprzez wiele lat.Okna były tak brudne, że praktycznie nieprzejrzyste.David wbił wzrok wpodłogę.Spod drzwi toalety sączył się podejrzany strumyk, meandrując w takt kołysaniapociągu.Jego towarzysz podróży odchylił głowę, by wytrząsnąć do ust resztkę piwa z puszki,po czym ustawił ją na podłodze u swych stóp, sięgnął do reklamówki, wyjął następną puszkę,otworzył ją i pociągnął tęgi łyk.David zastanowił się, czyby się nie przesiąść, lecz ostateczniezamknął oczy i oparł głowę o twardą aluminiową ramę okna.Znów targnęły nim mdłości,tym razem wzmożone przez smród z ubikacji.A po jaką cholerę miałby się przesiadać? Tubyło odpowiednie dla niego miejsce, w kącie brudnego, zaplutego pociągu, naprzeciwprzegranego jak i on pijaka.Idealna sceneria kompletnego upadku.Zacisnął zęby i uczynił wysiłek, by otworzyć oczy, próbując wyhamować przedześliźnięciem się w przepaść emocjonalną, lecz tym razem nie miał się czego uchwycić.Każda drobina dumy i godności własnej, które w przeszłości tylokrotnie stanowiły dlańoparcie, została gładko zmieciona przez lawinę dzisiejszych wypadków.Poczuł pierwsze łzy,torujące sobie drogę pomiędzy zaciśniętymi powiekami i spływające dwiema równoległymistrużkami po policzkach, aż dopełniwszy swej podstępnej, upokarzającej roli, spadły iwsiąkły w klapę marynarki.Minęła dobra chwila, nim zauważył, że siedzący naprzeciw pijak przeniósł sięukradkiem w drugi koniec wagonu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]