[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyprostowała się gwałtownie.— To oko — powiedziała cała drżąca.— To było jak oko jednej z moichrybek.Ben trzymał jej rękę i nachylał się do niej.— Słuchaj, to tylko mała flądra.Nic ci nie zrobi.Nie ma powodu doniepokoju.Pandora zaczerpnęła tchu trzęsącymi się ustami.— Wiem — powiedziała.— Ale to przypomniało mi o rybce, którąkiedyś miałam.Jest pewne wspomnienie, coś strasznego, co im się przytrafiło,które stale tkwi w mojej świadomości i przeraża mnie.— Spróbujmy jeszcze raz.Mamy czas.Posłusznie położyła się na wodzie i zaczęła poruszać płetwami.Powoli,z Benem u boku, płynęła wzdłuż małej rafy koralowej.Zawahała się namoment, kiedy byli u ujścia do płytkiej laguny, ale Ben wziął ją za rękęi stanowczo pociągnął za sobą.Woda była tu głębsza, pływała w niejprzepiękna gromada jasnoWękitnych ryb, które przyglądały się Pandorzez uwagą.Były całkiem blisko dna, szukały pokarmu na piasku obok wielkichrogów z koralu.Pandora aż oniemiała z podziwu.Pokazała ryby Benowi.— To ryby papugi — powiedział wychylając się na chwilę na powierzchnię.— Patrz na mnie.Nabrał powietrza i zanurkował między rybami, aż na dno.Rozbawiony,położył się na piasku, a rybki pływały obok niego.Jak on się tu świetnieczuje, pomyślała, jak w domu.Ja jestem taka niezdarna i wyobcowana.Wszędzie jestem obca, gdziekolwiek bym była.Poprawiła maskę i kilka razy poruszyła płetwami, oddalając się nieco odBena.Głęboko w dole zobaczyła płaski trójkątny kształt leżący blisko dna.To coś miało długi ogon, jak bat.Przez chwilę obawiała się, że spanikuje.Czuła, że szybciej oddycha.Uspokoiła się i obejrzała do tyłu.DostrzegłaBena.Płynął za nią.Potem znowu spojrzała w dół.Raja — rozpoznała, że toraja, bo widziała już takie stworzenie w jednym z atlasów Bena — nieporuszyła się.Pandora podpłynęła bliżej, tak że była bezpośrednio nad nią.Patrzyły na siebie.Ku swojemu zaskoczeniu zorientowała się, że oczy rai sąniebieskie.Ale jeszcze bardziej zdumiał ją wyraz tych oczu.Wydawało się,5 — Wyspa Snów65że raja patrzy na nią, wszystko rozumiejąc.Oczy były pełne blasku i inteligencji.Zmusiła ją, aby się zatrzymała na chwilę w swojej wędrówce,a teraz oto raja spojrzała na nią po raz ostatni i odpłynęła w cienistą ciemność.Pandora wynurzyła twarz z wody, rozradowana.— Widziałeś? — zapytała.Ben pokiwał głową.Podciągnął maskę na czubek głowy.— To mój stary przyjaciel.Nazywam go Człowiek—Raja.Wydaje się,że jest prawie taki jak człowiek.— Ben, on jest wspaniały.Pandorę unosiła ciepła, błękitna woda, ciało odprężało się, a myślszybowała swobodnie.Jak mogłam zmarnować te wszystkie lata w takpożałowania godny sposób? Nigdy więcej.Zawrócili i zaczęli płynąć w stronę wejścia do zatoczki.Ben prowadziłPandorę.Przypływ delikatnie popychał jej ramiona, aż nagle zdała sobiesprawę, że wokoło rośnie pełno trawy żółwiowej, jest przy jej twarzy, miękkodotyka palców rąk i nóg.Odległe wspomnienie stanęło jej przed oczyma; jużwiedziała, co stało się z jej rybkami.Zaczęła walić dookoła siebie rękami, tak zapamiętale jak wtedy, całe lata temu.Poczuła jeszcze, jak woda napełnia jejpłuca i straciła świadomość.Czuła potem, jak Ben ciągnie ją przez wodę, łokciem ciasno trzymając jejszyję.Wiedziała, że to nie z nim walczyła tak zaciekle.Walczyła z rzeką.Rzeka płynęła za stacją kolejową i poiła spragnione pociągi przez systemrurek, bloków i filtrów.Późną jesienią była biała od starych puszek i zużytych prezerwatyw.Na brzegach mieszkały szczury.Pandora unikała rzeki, jaktylko mogła.Był zimny, listopadowy dzień.Monika gromiła ją za bałagan w jej pokoju.— Posprzątam, jak wrócę ze szkoły, mamo.Jestem spóźniona, a mamdzisiaj klasówkę z matmy.Muszę się trochę pouczyć w autobusie.— Za dużo czasu marnujesz, wgapiając się w te swoje rybki — krzyknęłaza nią matka.Pobiegła do autobusu.Kiedy już bezpiecznie siedziała w środku, wyciągnęła książkę do matematyki.Z matematyki nie szło jej za dobrze, dużo lepiej było z angielskim.Dzień jej się dłużył, droga do domu wykończyła.Słyszała, jak matkatłucze się po kuchni.Przemknęła się do swojego pokoju, żeby zostawić tamksiążki i wtedy zauważyła, że słój z rybkami zniknął.Został tylko maływypolerowany ślad po słoju i rybkach, które wpatrywały się w nią codzienniez taką miłością.— Mamo! — krzyknęła.— gdzie są moje rybki? — wpakowała się dokuchni.Matka pochylała się nad piekarnikiem, z włosami wciąż sztywnymi odlakieru.Otworzyła paznokciami jak pazurami puszkę po cieście.Zimno-niebieskie tęczówki spojrzały na Pandorę.66— Wyrzuciłam je.Idzie zima i niezdrowo jest mieć wszędzie te brudne małe jajka.— Wyrzuciłaś je? Gdzie?Monika pokazała podwórko.— Tam.Tam, gdzie rura ściekowa wpływa do rzeki.Pandora schwyciła matkę za ramiona i wyciągnęła z kuchni.Monikazazgrzytała zębami.— Zawsze byłaś dzika.Pewnego dnia dostaniesz za swoje.Pandora nie dbała o to.Zatrzymała się przy rurze.Sączyła się z niej szara,skwaśniała woda, przefiltrowana przez stare łachy i zasmarkane chusteczki.— Tutaj jest ten słój.— Monika pokiwała palcem w stronę brudui wodorostów.Pandora spojrzała w tamtą stronę i zobaczyła stojący do góry nogami słój nadnie rzeki.Wskoczyła do wody i zanurzyła twarz w tłustej, cuchnącej wodzie,próbując go dosięgnąć.Wreszcie, wycierając twarz ze zgniłych wodorostówi łykając całe hausty mulistej wody, wyciągnęła słój.Próbowała zostać napowierzchni, jedną ręką młócąc zawzięcie wodę, a drugą ściskając pusty słój.Matka biegała w tę i z powrotem, krzycząc i z trudem chwytając powietrze:— Matko Boska! To moja córka! Ona tonie! Zgrzeszyła, ale wybacz jejPanie.Pandora puściła słój.Zanurzyła się w wodzie i czuła śliską trawę natwarzy.Była zupełnie spokojna, otworzyła oczy.Gdybym mogła terazumrzeć, byłabym szczęśliwa, myślała.Boże, ja nie chcę tak dłużej żyć.Potem, wydawało jej się, że upłynęły długie godziny, poczuła na twarzyszorstkie, klepiące ją dłonie.Była na brzegu.Zaczęła wymiotować takgwałtownie, że wydawało jej się, iż nigdy nie skończy.Twarz wymalowanana starej puszce po zupie pomidorowej Campbella patrzyła na nią zewspółczuciem.A potem ujrzała pochyloną nad sobą wysoką postać ojca.— Kochanie — powiedział — dlaczego to zrobiłaś? — Podniósł ją,w przemoczonym szkolnym mundurku i zaniósł do domu.— Przyniosę ci dwie nowy rybki — powiedział, kładąc ją do łóżka pogorącej kąpieli.— Już nigdy nie chcę niczego mieć.Nigdy.Tej nocy z małego łóżka w domku przy kolei nie popłynęły do Bogamodlitwy wdzięczności.Nie pozostało nic, prócz śladu po słoju.— Pandoro, przestań kopać.Głos Bena powoli do niej docierał.— Pandoro?Czuła, że unosi ją w wodzie i zdejmuje maskę z twarzy.Trzymał policzekprzy jej policzku.Poczekał, aż skończy płakać i uspokoi się.— Zrobiłaś to, żeby uratować dwie złote rybki?67Pokiwała głową.— Wiem, że to było szalone — powiedziała po tym, jak wyjaśniła muwszystko.— Ale poza ojcem, kochałam tylko te rybki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]