[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jasperprzyjechał po nich powozem i tak, jak za pierwszym razem, przyjrzał się jejkrytycznie.I tak, jak za pierwszym razem, wstrzymała oddech, gdy znalezli sięna pierwszym wzniesieniu i przed jej oczami roztoczył się cudowny widok.Jak zawsze wiatr wiał od oceanu.W powietrzu czuć było nadchodzącą jesieńi Sylvan wzięła głęboki oddech.Nie chciała wracać.Nie chciała być tam, udzieRand tak okrutnie wypomniał jej niedoskonałości.Bała się również stanąćtwarzą w twarz z kobietami z przędzalni, spytać o ich rany i usłyszeć, ile złanarobiła, próbując im pomóc.Obawiała się, że Rand odkryje smugę krwi, któraciągnęła się za nią od Waterloo, i znienawidzi ją.Teraz jednak nie miało tożadnego znaczenia, ponieważ wróciła do domu.Powtarzała sobie, że nie miała prawa czuć się w ten sposób, ale gdy Randotoczył ją ramieniem, oparła się o jego tors.W oddali widziała łany dojrzałej pszenicy i jęczmienia.Tam, gdzie niewypasano owiec, trawa była wysoka.- Chyba wiatr zaczął mocniej wiać na nasze powitanie - zauważył Jasper.-Lepiej niech pani wsiądzie do powozu, lady Sylvan, bo inaczej się panizaziębi.Rand pomógł jej wsiąść do środka.- Czy kukurydza już gotowa do zbiorów?- Z nasłonecznionych stoków już ścięli, na innych polach niektórzy zbierają,ale większość chce poczekać z tydzień.Liczą, że ziarno jeszcze urośnie.- Ja-sper wskazał głową na nadciągające chmury.- Cholerni głupcy.- To ryzyko - powiedział Rand.- To zawsze jest ryzyko.- Tak, a mój ojciec zastanawiał się, dlaczego wolę służyć panu, niż przejąć ponim gospodarstwo.- Jasper popędził konie.- Mówił, że jako służący nie je-stem wolny, ale ja uważam, że jestem o wiele bardziej wolny niż człowiek,który uzależniony jest od pogody.Nagły podmuch wiatru zerwał kapelusz z głowy Sylvan, ale zanim zdążyłazawołać do Jaspera, żeby się zatrzymał, Jasper zaklął, a Rand rozkazał mu: -Jedz szybciej.- Co się stało? - spytała Sylvan.- Wiatr przestał wiać tak samo nagle, jakzaczął i popołudnie wydawało się spokojne.- Grad - wyjaśnił krótko Jasper.- Z tamtej chmury będzie grad.Spojrzała w górę na stalowego olbrzyma, który przesłonił horyzont.- Skądwiesz?Jasper, jak zwykle nieuprzejmy, zignorował jej pytanie.Odpowiedział jej Rand.- Ten chłód w powietrzu.Jesienią zawsze możeprzyjść nietypowa burza, choć nie zdarza się to często.- Na niebie pojawiła siębłyskawica, a Rand odliczając czekał, aż rozlegnie się grzmot.- Sześćdziesiątmil stąd, Jasper.- Niezbyt daleko, lordzie Rand.Szybko nadchodzi.Rand odezwał się do Sylvan: - Pojawia się gwałtownie i równie gwałtownieznika, ale czasami może zniszczyć kukurydzę.- Zasępiony przyglądał sięchmurze - Z niej żyją ludzie w Malkinhampsted.- Czy to ją zniszczy? - Sylvan z przerażeniem obserwowała kolejnebłyskawice.- Może znalezć się dokładnie nad nami.- W słowach Randa pobrzmiewałanadzieja, ale grobowy ton zdradzał obawy.Grzmoty stały się teraz głośniejsze, a błyskawice pojawiały się bezustannie.Wiał silny, lodowaty wiatr.Rand ściągnął wełniany płaszcz i otulił nim Sylvan.Gdy wystraszyła się kolejnego grzmotu, przytulił jej głowę do piersi i spróbowałdodać jej otuchy.- Może uda nam się dotrzeć do Malkinhampsted, zanim za-rżnie się burza.Jasper popędzał konie.Sylvan spojrzała w górę.Uświadomiła sobie, że nie zdążą.Nic nie było wstanie prześcignąć tej chmury.Zrobiło się ciemno i zaczął padać gwałtownydeszcz.Wystraszyła się.Rand naciągnął jej na głowę płaszcz, zanim spadł pierwszygrad.Powóz się zatrzymał; wyjrzała na zewnątrz i dostrzegła, że Jasper zniknął,a potem mała kulka gradu uderzyła ją w głowę.Naciągnęła płaszcz na głowęRanda.-Gdzie jest Jasper? - przekrzykiwała wycie wiatru i łomot gradu.- Trzyma konie, żeby się nie wystraszyły.Nie widziała Randa, ale jego głos był ukojeniem.-Nic mu nie będzie?- Ma twardą głowę.Wiedziała, że gdyby nie ona, Rand byłby teraz z Jasperem.Chował się podpłaszczem tylko po to, by utulić swoją niemądrą żoneczkę.Przeszkadzało jej, żewidział to, co próbowała przed nim ukryć.Jednak dzięki ojcu nauczyła się, żejeśli będzie udawać, Rand może w końcu zapomni o jej przeszłości.Mogła grać delikatną damę, żeby zapomniał, że jest córką kupca ipielęgniarką.Mężczyzn nie obchodzi cudze nieszczęście; chcą tylko, żebywszystko szło po ich myśli.Rozbłysła kolejna błyskawica.Sylvan pisnęła przerażona.Nie obchodziło jej,że Rand powinien być na zewnątrz i ze swoim służącym pilnować koni.Byłasamolubna, ale nie chciała, żeby wystawiał się na grad, i złapała go za koszulę.Bała się mu zaufać, a jednocześnie doświadczyła od niego tyle dobroci, ile niedoświadczyła od żadnego człowieka.- Przypomina mi to Waterloo.Zesztywniała.- Walenie, hałas, niepokój.Nie przeszkadza ci to? Zaprzeczyła bezzastanowienia.- Nie brałam udziału w bitwie.- Ale byłaś w Brukseli.Słyszałaś bombardowanie.Może nawet obserwowałaśbitwę z oddali.- A ty byłeś na polu walki po bitwie.Jak zniosłeś widok zabitych i jękirannych?- Zrobiło się jej gorąco.- Zastanawiam się, czy twoje wspomnienia nie dręczą cię bardziej, niżżołnierzy dręczy.Gwałtownie wystawiła głowę spod płaszcza i wyjrzała na zewnątrz.Gradmieszał się z deszczem na jej twarzy, ale nie obchodziło jej to.- Najgorsze mamy za sobą.- Rand opuścił płaszcz i rozejrzał się wokół, jakbynie zauważył niczego nadzwyczajnego w jej zachowaniu.Zastanawiała się, czy przypadkiem nie poddawał jej próbie.Na pewno nie.Chyba niczego nie podejrzewał.Jest tylko mężczyzną, a oni pozbawieni sąintuicji.Wychylił się przez okno i zawołał: - Jasper, myślisz, że możemy jużjechać? - A potem ich oczy się spotkały.- Martwię się o wieśniaków.Tak, zupełnie pozbawiony intuicji.Gdy dotarli do wioski, odkryli, że główna ulica zamieniła się w wartkistrumień.Kobiety stały po bokach ze skrzyżowanymi ramionami i przyglądałysię zniszczeniom.Nie odezwały się do Randa i wydawały się nie zauważaćSylvan, po prostu stały w milczeniu.Jasper zatrzymał powóz, ale gdy nikt sięnie poruszył, pojechał dalej.Jadąc przez pola połamanej kukurydzy, minęli grupę mężczyzn, którzyprzykucnęli, jakby stanie wymagało zbyt dużo energii.Na podjezdzie do dworu Clairmont powóz ugrzązł w błocie i Rand zJasperem musieli go pchać, a Sylvan powoziła.Udało się im wypchnąć pojazd zbłota, ale kiedy Sylvan zatrzymała konie, żeby mężczyzni mogli wsiąść, ugrzązłponownie.Gdy wreszcie dotarli do domu, nawet czarny kostium Sylvan był ubłocony.Rand skaleczył się w palec, a Jasper zaklął siarczyście
[ Pobierz całość w formacie PDF ]