[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiem, \e nigdy nie mówisz tego, co nie jest prawdą.I nagle Penelope zrozumiała, \e on ma rację.Zrozumiała to, le\ąc naga wjego łó\ku, w jego objęciach.Colin nie kłamał.Nigdy nie kłamał w wa\nychsprawach, a ona nie potrafiła sobie wyobrazić nic wa\niejszego ni\ ta chwila.Kochał ją.Nie spodziewała się tego, nie śmiała nawet mieć na to nadziei, ajednak zdarzył się cud.- Jesteś pewien? - zapytała.Skinął głową, przyciągając ją bli\ej,- Zrozumiałem to dopiero dzisiaj.Kiedy poprosiłem, \ebyś została.- Jak& - Nie dokończyła pytania.Nie była nawet pewna, jak miałoby onobrzmieć.Jak się zorientował, \e ją kocha? Jak to się stało? Jak się z tym terazczuł?Colin zdawał się czytać w jej myślach.- Nie wiem.Nie wiem kiedy, nie wiem jak, a szczerze mówiąc, niewielemnie to te\ obchodzi.Wiem tylko, \e kocham cię i nienawidzę siebie za to, \eprzez tyle lat nie dostrzegałem prawdy.- Colinie, daj spokój.Nie obwiniaj się.Nie \ałuj.Nie dzisiaj.Uśmiechnął się i poło\ył palec na jej ustach.- Nie sądzę, abyś to ty się zmieniła - szepnął.- A przynajmniej niewiele.Pewnego dnia po prostu dotarło do mnie, \e gdy patrzę na ciebie, widzę kogośinnego.- Wzruszył ramionami.- Mo\e się zmieniłem? Mo\e dorosłem?Poło\yła mu palec na wargach, uciszając go tak samo, jak on ją wcześniej.- Mo\e ja te\ dorosłam?- Kocham cię - rzekł, pochylając się w przód, by ją pocałować.Tymrazem nie mogła odpowiedzieć, poniewa\ jego usta nie pozwoliły jej mówić -głodne, władcze, bardzo, bardzo uwodzicielskie.Wydawał się dokładnie wiedzieć, co chce osiągnąć.Ka\de poruszeniejego języka, ka\de delikatne ukąszenie przyprawiało ją o dr\enie.Penelopeoddała się niezmąconej rozkoszy tej chwili, pozwoliła, by wszędobylskie dłonieukochanego roznieciły w niej ogień po\ądania.Colin przyciągnął ją, przekręcił się na plecy i uło\ył ją na sobie.A\jęknęła, zdumiona tak intymną bliskością, lecz ten jęk stłumiły jego usta, wcią\całujące ją z wielką \arliwością.I znów le\ała na łó\ku, a Colin pochylał się nad nią, wciskając swymcię\arem w materac, wytłaczając jej powietrze z płuc.Ustami dotknął jej ucha,potem szyi.Penelope wygięła się w łuk, usiłując dokonać niemo\liwego iznalezć się jeszcze bli\ej niego.Nie wiedziała, co powinna robić, ale wiedziała, \e musi się poruszyć.Matka wzięła ją ju\ na "rozmowę" - jak to delikatnie ujęła, podczas którejpouczyła ją, \e kobieta winna le\eć spokojnie pod mę\em i czekać, a\ ten sięzaspokoi.Lecz ona w \aden sposób nie mogła pozostać nieruchoma, nie mogłapowstrzymać falowania swoich bioder ani zaciskania się nóg wokółukochanego.Nie chciała te\ czekać, a\ Colin się zaspokoi - chciała w tymuczestniczyć, wpaść wraz z nim w ten wir.To, co w niej narastało - napięcie, po\ądanie - wymagało zaspokojenia, iPenelope była pewna, \e chwila, w której to nastąpi, będzie najpiękniejsząchwilą jej \ycia.- Mów, co mam robić - wyszeptała chrapliwym głosem.- Pozwól, \e ja się tym zajmę - wydyszał, pieszcząc wewnętrzną stronę jejjedwabistych ud.Chwyciła go za biodra i przyciągnęła ku sobie.- Nie - nalegała - musisz mi powiedzieć.Znieruchomiał na ułamek sekundy, obrzucając ją zdumionymspojrzeniem.- Dotykaj mnie - rzekł wreszcie.- Gdzie?- Wszędzie.Zwolniła kurczowy uchwyt.- Dotykam cię przecie\.- Poruszaj - jęknął - poruszaj dłońmi.Delikatnie zataczając koła, powoli przesuwała palce w kierunkupokrytych miękkimi, sprę\ystymi włoskami ud.- Tak?Skinął głową niepewnie.Przesunęła dłonie nieco dalej, na brzuch, a potem zaczęła schodzićni\ej&- Tak?Chwycił ją za rękę.- Nie teraz - wyszeptał chrapliwie.Spojrzała na niego zdezorientowana.- Pózniej zrozumiesz - jęknął i cofnął się lekko, by wsunąć dłoń pomiędzyich ciała i dotknąć jej najintymniej szego miejsca.- Colinie! - krzyknęła.Zaśmiał się szatańsko.- Myślałaś, \e tak cię nie będę dotykał?I jakby na potwierdzenie tych słów jego palce zatańczyły na jej delikatnejskórze.Ciało Penelope wygięło się w łuk, unosząc ich oboje, by za chwilę opaśćz powrotem, dygocząc z po\ądania.Colin musnął ustami jej ucho.- To nie wszystko - wyszeptał.Wolała nie pytać, co dalej.I tak ju\ dowiedziała się wiele, o wiele więcejni\ od matki.Colin zaczął gładzić ją delikatnie, a\ krzyknęła (a on zaśmiał sięradośnie).- Jesteś prawie gotowa na przyjęcie mnie - oznajmił, oddychającspazmatycznie.- Gotowa&- Colinie, co ty&Poruszył palcami, skutecznie odbierając jej zdolność myślenia.Pokochała to uczucie od pierwszej chwili.Musiała być w duchunierządnicą, skoro teraz pragnęła jedynie poczuć go w sobie.Pozwoliłaby mu wtej chwili na wszystko, zgodziłaby się na ka\dą, najśmielszą nawet pieszczotę.Byłe tylko nie przestawał.- Nie mogę ju\ dłu\ej -wyszeptał.- Nie czekaj.- Pragnę cię.Wyciągnęła ręce i zbli\yła jego twarz ku swojej.- Ja tak\e cię pragnę.Colin cofnął dłoń, a Penelope zdało się, \e nagle zabrakło jej całegoświata.Po chwili jednak przeszył ją całkiem inny dreszcz.- To mo\e boleć - uprzedził Colin, zaciskając zęby, jakby sam oczekiwałbólu.- Nie szkodzi.Musiał sprawić, aby była szczęśliwa.Musiał.- Będę delikatny - obiecał, choć jego podniecenie sięgało zenitu i nie miałpojęcia, jak długo jeszcze zdoła się powstrzymywać.- Pragnę cię - odrzekła.- Pragnę ciebie i potrzebuję czegoś& sama niewiem czego& - Nagle zamilkła.Ciszę przerywał tylko odgłos oddechu,spazmatycznie wydobywającego się z jej ust.- Och, Penelope - jęknął Colin, unosząc się na ramionach, by niezmia\d\yć jej swym cię\arem.- Proszę, powiedz, \e dobrze się czujesz,proszę&Wiedział, \e w obecnym stanie wycofanie się mo\e kosztować go \ycie.Skinęła głową.- Potrzebuję chwili - wyszeptała.Przełknął ślinę, oddychając płytko i szybko.Tylko tak mógł siępowstrzymać.Wiedział, czuł, \e Penelope nigdy wcześniej nie była zmę\czyzną&Nie mógł ju\ czekać.- O Bo\e - jęknął, kiedy rozluzniła się nieco w jego objęciach.Jejniewinność była niezaprzeczalna.- To będzie bolało&- Skąd wiesz? - zapytała.Zamknął oczy.Tylko ona w takim momencie mogła zadać takie pytanie.- Wierz mi - odparł, unikając odpowiedzi, po czym jednym ruchemposiadł ją.Penelope jęknęła, szeroko otwierając oczy.- Jak się czujesz?- Chyba& dobrze - wyszeptała.- Wszystko w porządku? - upewnił się, cofając się nieco.Kiwnęła głową, ale widać było, \e wcią\ jest zdumiona i oszołomiona.Colin nagle stracił kontrolę nad sobą.Penelope była doskonałą kochanką,ciepłą i miękką, a kiedy się zorientował, \e jej jęki i westchnienia nie są oznakąbólu, lecz podniecenia, pofolgował własnym pragnieniom.Czuł pod sobą jej falujące ciało i pragnął tylko jednego - aby i onadoznała pełni rozkoszy.Jej oddech był szybki, parzył mu twarz, palce wbijałysię w ramiona bez litości.Ogarnęło go szaleństwo.I wtedy stało się.Z jej ust wydobył się jęk, piękniejszy dla jego uszu ni\najdoskonalsza muzyka.Penelope wykrzyknęła jego imię, a jej ciało wyprę\yłosię w ekstazie.Colin pomyślał, \e przyjdzie taki dzień, w którym będzie mógłobserwować jej twarz w takiej właśnie chwili.Ale nie dziś.Dziś i on właśnie wspinał się na najwy\sze szczyty.Przymknął oczy, w ostatnim, niekontrolowanym spazmie wyszeptał imięPenelope i opadł na nią, całkiem pozbawiony sił.Przez ponad minutę panowało zupełne milczenie, przerywane jedynieodgłosem ich cię\kich oddechów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]