[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Brońżemnie, Boże, i sądz!.Waćpanna jesteś niewiasta i nie możesz rozu-mieć, w czym zbawienie ojczyzny, więc ci się nie godzi potępiać aniwyroków dawać.A czemu potępiłaś?.A czemu wyrok wydałaś?.Bóg z tobą!.Wiedzże o tym, że zbawienie w księciu Radziwille i wSzwedach, a kto inaczej myśli, a zwłaszcza czyni, ten właśnie ojczyznęgubi.Ale nie czas mi dyskursować, bo czas jechać.Wiedz tylko, żemnie zdrajca, nie przedawczyk.Bodajem zginął, jeżeli nim kiedy będę!.Wiedz, żeś niesłusznie mną pogardziła, niesłusznieś na śmierć skaza-ła.To ci mówię pod przysięgą i na wyjezdnym, a mówię dlatego, aże-by zarazem powiedzieć: odpuszczam z serca, ale za to i ty mnie od-puść!Panna Aleksandra przyszła już zupełnie do siebie.NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG315 Co waćpan mówisz, żem cię niesłusznie posądzała, to prawda, iwina moja; którą wyznawam.i o przebaczenie proszę.Tu głos jej zadrgał i oczy niebieskie zaszły łzami, a on począł wo-łać z uniesieniem: Odpuszczam! odpuszczam! ja bym ci śmierć moją odpuścił!. Niechże waćpana Bóg prowadzi i nawróci na prawdziwą drogę,abyś zszedł z tej, po której błądzisz. Daj już pokój! daj już pokój! zawołał gorączkowo Kmicic abyznów niezgoda między nami nie powstała.Błądzę czy nie błądzę, niemów o tym.Każdy niech wedle sumienia idzie, a Bóg intencje osądzi.Lepiej, żem tu przyszedł, żem nie wyjechał bez pożegnania.Dajże mirękę na drogę.Tyle mojego, bo jutro już cię nie będę widział ani poju-trze, ani za miesiąc, może nigdy.Ej, Oleńka!.i w głowie się mąci.Oleńka! Zali się my już nie obaczym?.Obfite łzy jak perły poczęły spadać jej z rzęs na policzki. Panie Andrzeju!.odstąp zdrajców!.a wszystko może być. Cicho!.a cicho!. odrzekł Kmicic przerywanym głosem. Niemoże być!.Nie mogę.Lepiej nic nie mów.Bodaj mnie zabito!mniejsza byłaby męka.Dla Boga! za co nas to spotyka?!.Bądzżezdrowa!.ostatni raz.A potem niech mi tam śmierć gdzie oczy stuli.Czego płaczesz?.Nie płacz, bo oszaleję!I w najwyższym uniesieniu porwał ją wpół przemocą i choć sięopierała, począł całować jej oczy, usta, potem do nóg się rzucił nakoniec zerwał się jak szalony i chwyciwszy za czuprynę wybiegł zkomnaty krzycząc: Diabeł tu nie pomoże, nie tylko czerwona nitka!.Przez okno widziała go jeszcze Oleńka, jak na koń siadał pospiesz-nie, potem siedmiu jezdzców ruszyło.Szkoci trzymający straż w bra-mie uczynili chrzęst bronią prezentując muszkiety; następnie bramazawarła się za jezdzcami i już ich nie było widać na ciemnej drodze,między drzewami.Noc też zapadła zupełna.NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG316ROZDZIAA 25Kowno i cały kraj po lewym brzegu Wilii oraz wszystkie drogi za-jęte były przez nieprzyjaciela, więc pan Kmicic, nie mogąc na Podlasiejechać wielkim gościńcem idącym z Kowna do Grodna, a stamtąd doBiałegostoku, puścił się bocznymi drogami z Kiejdan wprost w dół, zbiegiem Niewiaży, aż do Niemna, który przebywszy w pobliżu Wil-ków, znalazł się w województwie trockim.Całą, tę niezbyt zresztą wielką część drogi odbył spokojnie, okolicata bowiem leżała jakoby pod ręką Radziwiłła.Miasteczka, a gdzieniegdzie i wsie, zajęte były przez nadwornechorągwie hetmańskie lub przez małe oddziałki rajtarów szwedzkich,które hetman umyślnie powysuwał tak daleko przeciw zastępom Zołta-reńki, stojącym tuż za Wilią, aby do zaczepki i do wojny łatwiej znala-zła się okazja.Rad byłby też i Zołtareńko pohałasować wedle słów hetmana ze Szwedami, ale natomiast ci, których był pomocnikiem, nie chcieli znimi wojny, a przynajmniej pragnęli ją odłożyć do najdalszego termi-nu; odebrał więc Zołtareńko najsurowsze rozkazy, by za rzekę nieprzechodził, a w razie gdyby sam Radziwiłł w spółce ze Szwedami naniego ruszył, aby się cofał najprędzej.Z tych to powodów kraj po prawej stronie Wilii był spokojny, ależe przez rzekę spoglądały na się z jednej strony straże kozackie, z dru-giej szwedzkie i radziwiłłowskie, więc lada chwila jeden wystrzał zmuszkietu mógł straszną wojnę rozpętać.W przewidywaniu tego wcześnie chronili się ludzie do miejsc bez-piecznych.Więc kraj był spokojny, ale i pusty.Wszędy widział panAndrzej opustoszałe miasteczka, popodpierane drągami okiennice dwo-rów i całe wsie wyludnione.Pola były również puste, bo stert tego roku na nich nie stawiano.Prosty lud chronił się w niezgłębione lasy, do których zabierał i spędzałwszelki dobytek, szlachta zaś uciekała do sąsiednich Prus elektorskich,na razie całkiem od wojny zabezpieczonych.Więc jeno na drogach ipuszczańskich szlakach ruch był niezwykły, bo liczbę zbiegów po-większali ci jeszcze, którzy mogli z lewego brzegu Wilii, spod uciskuNASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG317Zołtareńki, się przeprawić.Tych liczba była ogromna, a mianowiciechłopów, gdyż szlachta, która nie zdołała dotąd z lewego brzegu usko-czyć, w jasyr poszła lub gardła na progach domów oddała.Spotykał więc pan Andrzej co chwila całe gromady chłopstwa, zżonami i dziećmi, pędzące przed sobą trzody owiec, koni i bydła.Taczęść województwa trockiego, dotykająca Prus elektorskich, zamożnabyła i żyzna, więc lud bogaty miał co chronić i przechowywać.Zbliża-jąca się zima nie odstraszała zbiegów, którzy woleli czekać na lepszednie wśród mchów leśnych, w szałasach przykrytych śniegami, niż wewsiach rodzinnych wyglądać śmierci z rąk nieprzyjaciela.Kmicic częstokroć zbliżał się do uciekających gromad lub doognisk nocami w gąszczach leśnych błyszczących.Wszędy, gdzie tylkotrafił na ludzi z lewego brzegu Wilii, spod Kowna albo z dalszych jesz-cze okolic, słyszał straszne opowiadania o okrucieństwach Zołtareńki ijego sprzymierzonych, którzy wycinali w pień ludność bez uwagi nawiek i płeć, palili wsie, wycinali nawet drzewa w sadach, ziemię i wo-dę tylko zostawując.Nigdy zagony tatarskie nie zostawiały za sobątakich spustoszeń.Nie samą śmierć tylko zadawano mieszkańcom, bo wprzód mękaminajwymyślniejszymi ich morzono.Wielu z tych ludzi uciekało w obłą-kaniu umysłowym.Ci nocami napełniali głębie leśne strasznymi krzy-kami; inni, choć już przeszli na tę stronę Niemna i Wilii, choć już lasy igąszcze, i bagna przedzieliły ich od watah Zołtareńki, byli ciągle jakbyw gorączce i oczekiwaniu napadu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]