[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pas z dwiema kaburami robił wrażeniezupełnie nowego i jakoś dziwnie nie pasował do jego szczupłychbioder.Chłopak mógł mieć jakieś osiemnaście lat - nie wyglądałjeszcze na mężczyznę, lecz nie był już dzieckiem.Zerknąłprzelotnie na Kasey.- Dzień dobry - rzucił.Nie zsiadła z konia; skinęła młodzikowi głową, zastanawiającsię, czy ćwiczył dla siebie, czy też na pokaz.Zerknął na nią jeszcze raz, wyciągnął oba rewolwery jedno-cześnie i pociągnął za spust.- Pach! Pach! - Zdmuchnął niewidzialny dym z luf i schowałbroń do kabur.Kasey musiała przyznać, że chłopak robi na niej wrażenie.Odwrócił się do niej twarzą i stanął, opierając dłonie tuż naddrewnianymi rękojeściami rewolwerów.- W czym mogę pomóc?- Tylko patrzę - odpowiedziała dziewczyna, starając się mó-wić jak najniższym głosem.- Tak? I już się napatrzyłeś, czy chcesz zobaczyć więcej?Przyjrzał się jej badawczo.Zauważył brudną twarz, ale takżebuty, konia i siodło.Wyglądała nieporządnie, ale wszystkieczęści jej ekwipunku były wykonane z najwyższą starannością.Każdy najdrobniejszy szczegół wyposażenia był ozdobionysrebrnymi esami-floresami.Walter Anderson dopilnował, żebyjego córki miały wszystko co najlepsze.- Jestem Ted.- Kasey - mruknęła, skinąwszy ponownie głową.Unikałapatrzenia chłopakowi w oczy.- Widzę, że masz fajny rewolwer.Jesteś dobry?- W szybkim wyciąganiu broni? Nie.- Sprawdzimy.Już!Jej ręka sama sięgnęła ku broni, ale ledwie zdążyła jej dotknąć,Ted trzymał już oba rewolwery.Roześmiał się, rozbawionyi najwyrazniej dumny ze swoich umiejętności.Kasey nabur-muszyła się, zła na siebie.- Już byś nie żył, gdybyśmy naprawdę do siebie strzelali -rzekł chłopak.- Już bym cię trafił w samo serce.Ta arogancja ją rozdrażniła i odwróciła uwagę dziewczynyod tego, po co tu przyjechała.- Mylisz się.Strzeliłbyś tutaj.- Wskazała szyję.- To niebyłaby śmiertelna rana.Uśmiech spełzł z twarzy młodzieńca.- Kłamiesz.Strzeliłbym prosto w serce, dobrze o tym wiesz.Kasey nie myliła się, ale uznała, że nie ma sensu sprzeczaćsię z młodym zabijaką, który najwyrazniej szuka zwady.Niebył wart zachodu.Odwróciła się, żeby odjechać, ale Ted zawołałpospiesznie:- Hej, Kasey, nie masz przypadkiem pieniędzy?- Może i mam.A co?Przyjrzała się mu uważnie; jego piwne oczy błyszczały na-dzieją.Ach, a zatem o to mu chodziło.Prawie się uśmiechnęła.W innych okolicznościach dałaby się skusić.- Stawiam pięć dolarów na to, że cię zwyciężę.No? - niecier-pliwił się chłopak.- Co ty na to?- To masa pieniędzy.Już mówiłem, że nie potrafię szybkowyciągać broni, a ty to udowodniłeś.Dlaczego miałbym tracićna ciebie ostatniego dolara?- Spotkałeś kiedyś kogoś lepszego ode mnie?- Owszem - odparła dziewczyna.Chłopak zmarszczył czoło i poprawił pas, zsuwający się muz wąskich bioder.- Ale nie w tej okolicy - powiedział.- Jestem najlepszyw mieście i wszyscy o tym wiedzą.- Tak? A to dopiero - mruknęła Kasey z wyraznym powąt-piewaniem.- Coś ci powiem.Zakładam się o pięć dolarów, że będęszybszy nawet wtedy, gdy wyciągnę lewą ręką broń z prawejkabury.- Wyjął monetę z kamizelki w brązowo-białe laty.Prowokował ją, ale postanowiła się nie poddawać.Nie chciałazwracać na siebie uwagi.- Skąd masz tyle pieniędzy? - spytała.- Pracuję.Dostaję pięć dolarów za miesiąc.Ile masz forsy?- Dolara.- Dobra.Jak wygram, wezmę twojego dolara, jeśli ty wygrasz,dostaniesz moją wypłatę.I co ty na to?Kasey miała ogromną ochotę utrzeć nosa temu zarozumialcowi.Rozejrzała się; miasto było niewielkie, zaledwie parę budynkówwzdłuż głównej ulicy.W którymś z nich był teraz Grason.Dziewczyna zastanawiała się, czy narobi sobie kłopotów, jeślizostanie tu na tyle długo, żeby pokazać temu smarkaczowi, gdziejego miejsce?- Nie.Każdy może szybko wyciągnąć broń- powiedziałalekceważąco.- Ważne jest to, czy się trafi.Ted wyprostował się i znowu poprawił pas.Kości zostałyrzucone.- Jestem od ciebie lepszy, jeśli o to ci chodzi.Drażnił ją tym zarozumialstwem.Powinna siedzieć cichoi zostawić go samemu sobie, ale nie mogła.jeszcze nie.Dopókimu nie pokaże, że ważna jest precyzja, nie szybkość.- Może - przyznała.- Ale nie liczyłbym na to.- Nasunęłakapelusz na czoło.- Stawiaj - ponaglił ją chłopak, rzucając monetę na beczkędo zbierania deszczówki.- Dobrze - zgodziła się Kasey, zsiadła z konia i zarzuciłacugle na słupek balustrady.- Ale pod warunkiem, że potemzałatwimy to na mój sposób.- Czyli?- Wyznaczymy cele i będziemy strzelać.Kto trafi najwięcej,wygrywa.Ted parsknął ironicznym śmiechem.- Dobra.Dziewczyna poprawiła pas i stanęła naprzeciwko niego, do-skonale zdając sobie sprawę, że nigdy nie pokona młodzieńca,I rzeczywiście, przegrała.Ted roześmiał się, wyciągając rękępo pieniądze.Kasey przytrzymała jego dłoń i spojrzała groznie prostow piwne oczy.- To jeszcze nie koniec - oświadczyła.- Naprawdę chcesz się upokorzyć jeszcze bardziej? - spytałchłopak, szczerząc zęby.Ten smarkacz chciał ją oszukać.Mimo że krew uderzała jejdo głowy, zachowała spokój i skinęła głową.Nagle Ted stracił pewność siebie.Kasey znała dobrze takiezachowanie.Nie był tak dobry, jak twierdził; na chwilę zwątpiłw swoje siły.Przestąpił z nogi na nogę.- Bo widzisz.chodzi tylko o to, że mój.eee, w mieściejest zakaz.- Co, chcesz się wykręcić? - rzuciła jadowicie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]