[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I któż wtedy, jak myślisz, wietrze prędki, przed nim stanął? Oto ten mały Tarłowski wtej chwili, o! wcale, wcale do białej i różowej dziewczyny niepodobny.Plamy krwi miał naodzieży i rękach, a pośród twarzy, przez dymy i kurzawę uczernionej, oczy błyskały muniespokojnie, boleśnie, prawie ponuro.Stanął w zwyczajnej sobie postawie, nieco nie-śmiałej, i czekał.Wódz w milczeniu patrzał na tę postać wątłą, śladami walki ciężkiej okrytą, na te ręcedrobne, a zakrwawione i coś z czułości ojcowskich albo z braterskich rozrzewnień prze-pływało mu po surowym czole.Potem wskazując go wyciągniętym w milczeniu szeregomrzekł:- %7łycie mi dziś uratował.Cudem odwagi je uratował; cud, że nie zginął sam.Dziw, żew tym dziecku mieszka taki lew! Nie za to wdzięcznym mu, że żyję, lecz za to, że wasjeszcze, jako klamra, sprzęgam i że jeszcze razem z wami służę nie żadnemu panu ziem-skiemu, ale Umęczonej, że jeszcze służę.Uczcijcie w nim dzielnego rycerza Umęczonej!Ja mu dziękuję.Tu ramieniem szyję tego małego otoczył i coś z anielskich tkliwości czy radości wy-kwitać poczęło mu na usta, aż rozkwitło w uśmiech serdeczny, perłowy, świeży i bardzodziwny pod czołem tragicznym.Byłoż tam, było potem dokoła tego małego powinszowań, uniesień, uścisków, zapytań,opowiadań.Kto widział, opowiadał; kto nie widział, zapytywał.Zdaje się, że tam, za ol-chami, na ręce go porwali i wysoko na rękach podnieśli, że dowódca jazdy, w herkuleso-wym uścisku go trzymając, długo mu coś o siostrze, o pannie Anieli szeptał!.Jakże!Uratował klamrę tę drogocenną, która ich sprzęgała, wiedzę, która ich wiodła, wolę, któraich wolę trzymać umiała w okowach wytrwania i rozpłomieniać ogniem nadziei - choćbyprzeciwko samej nadziei! Powszechną tu była wieczoru tego jakaś dziwna, dobra, brater-ska radość.I na nim jednym tylko, który radości tej był przyczyną, wcale jej znać nie było.Wyglą-dał tak, jakby podzielać ją chciał, ale nie mógł.Na pytania ledwie słowem krótkim odpo-wiadał lub nie odpowiadał nic; uściski odwzajemniał, lecz był śród nich jakby we śnie,jakby w zamyśleniu roztargnionym.Omył z siebie w strudze błękitnej kurzawę, krew, dym prochowy i miał twarz znowubiałą i różową, nawet nie ogorzałą, bo jak u niektórych niewiast bywa, nie imały się jejbiałości spieki słoneczne.Lecz myślał o czymś ciągle, niespokojnie, prawie posępnie, jak-by dusza jego kołysała się nad przepaścią pełną wątpień, zapytań, zagadek.Tak gdy gwiazdy wzeszły, położył się pod tą brzozą i gdy wszyscy już spali, nie spał.%7ładne z nas, drzew, tego niepokoju i smutku jego zrazu nie zrozumiało.Jam pierwszyzrozumiał.Nie do tego był stworzony.Jak ja, który z niebem często o rzeczach wielkich iwiecznych rozmawiam, nie stworzonym do opiewania krwawych bojów ludzkich, tak on,151w geniuszu natury i górnych myślach ludzkich rozkochany, do bojów tych stworzony niebył.Do czego innego był stworzony.- Znałam go z bliska, znałam dobrze jego myśli i miłości - zaszeptała brzoza, którejgęste listowie, w spływające ku ziemi warkocze zaplecione, srebrzyło się jeszcze gdzie-niegdzie od wieczornej rosy, a suknia z białej rosy przeświecała zza długich warkoczy.Znałam go z bliska, znałam dobrze jego myśli i miłości, bo dokoła mnie, z ziemi od po-bliskiego strumienia wilgotnej wyrasta tłum ogromny roślinek przerozmaitych, przyziem-nych, drobnych, wśród których krząta się, pełza, biega, podlatuje drugi tłum również ma-lutkich, przyziemnych, przerozmaitych owadków, robaczków, a on, ten mały, z drobia-zgiem tym przebywać lubił dziwnie i wówczas tylko na różowej twarzy jego jaśniałoszczęście spokojne, błogie, gdy z nim przebywał.On doprawdy drobiazg ten kochał ikształtów jego, życia jego ciekaw był namiętnie.Słusznie powiedział świerk wysoki, że był on rozkochany w geniuszu natury, ale ja tyl-ko wiem, bom temu przyglądała się nieraz, jakie on z tym geniuszem rozmowy długie,ciekawe prowadził.I miłosne również, bo tak już jest pomiędzy ludzmi, że ciekawe i dłu-gie rozmowy prowadzić oni zwykli tylko z przedmiotami swojego kochania.Przedmiotemkochania jego była natura, lecz powstało przeciw niej kochanie drugie, tym płomienniej-sze, że bolesne, i tu go przywiodło.O tamtej kochance zupełnie zapomnieć nie zdołał iprzed obliczem śmierci, która co dzień spotkać go mogła, stojąc, wzrokiem i duszą wpa-trywał się jeszcze w jej oblicze.W przerwach służby obozowej, w godzinach odpoczynkuto bywało.Inni, odpoczynkowi po ciężkich trudach radzi, zbierają się w gromadki, gwarzą, wspo-minają i nieraz śmiech wesoły wzbija się od nich nad tym polem bliskiej śmierci, a on jakzwykle chętnie milczący, cichy, chodzi w pobliżu moim pod tymi olchami cienistymi, potym gaju kalinowym, nad strumieniem i co chwilę na ziemię pochylony czegoś międzyziółkami czy owadkami upatruje, szuka, a znalazłszy w palcach albo w dłoni podnosi iprzygląda się, wzrok i pamięć w tym zatapiając - szczęśliwy!Raz trzej, czterej towarzysze jego przyszli tam i zapytali, czego szuka tak pilnie i czemutak bacznie się przypatruje.Trzymał wtedy w palcach jakieś piórko zielone, w dziwniesubtelny sposób wykrojone i wyrąbkowane, więc swoim cichym, łagodnym głosem mówićim zaczął o tym, jaka to jest roślina rzadka, jak on pragnął znalezć ją kiedykolwiek, nie za-suszoną w zielniku, lecz żywą, jaki kraj oddalony, zamorski jest jej krajem rodzinnym, jakprzez lądy i oceany wiatr nasiona jej tu przyniósł i jaki to cud natury te wędrówki naskrzydłach wiatru, od bieguna do bieguna ziemi, nasionek tak drobnych jak pyłki.Innegodnia to samo powtórzyło się z powodu owadka złotawego, który trwożnie uwijał się mu podłoni, a innego jeszcze z powodu wspaniałej korony nenufaru, która u brzegu strumieniarozkwitła, a którą on zerwał i w ręku trzymał, twarz pochyloną w upajającej woni jej zata-piając.Towarzysze w ścisłą gromadkę wokół niego skupieni patrzali, słuchali, wszyscy gowzrostem, szerokością ramion, męskimi zabarwieniami twarzy przewyższając.Czapki ichczworokątne wyglądały na tle zielonym jak ogromne chabry i amarantusy, na odzieżymieli twarde, szerokie pasy i u pasów żelazem pobłyskującą broń.I dziwnie było patrzeć,jak te twarze ogorzałe, piętnem zmęczeń i niepokojów trawiących naznaczone, pochylałysię ciekawie nad drobnym piórkiem roślinki albo złotawym ciałkiem owada i jak na te ska-zane głowy ukojenie i odpoczynek spływały z cichych słów małego towarzysza, z zielo-nych tkanek rośliny, ze złotawych skrzydełek owada, ze śnieżnych płatków wonnej liliiwodnej.Oto do czego był stworzony
[ Pobierz całość w formacie PDF ]