[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W pracy wciąż panuje atmosfera lekkiej sensacji izanikającej żałoby po ostatnich zwolnieniach.Ze starej ekipyw dziale administracji zostałyśmy tylko ja i bezkonkurencyjnalizuska.A z nas dwóch to ja mam umowę na czas określony.Gdydwa lata temu pojawiła się nowa, atrakcyjna Dyrekcja zmózgiem jak wysokiej klasy komputer i najpiękniejszyminogami świata, na wszystkich padł siny strach.Posypały sięzwolnienia, które obniżyły średnią wieku o dobre dwadzieścialat.Niby wszyscy rozumieli, że zmiany są konieczne,Dyrekcja postępuje przyzwoicie i stara się oszczędzić jaknajwięcej pracowników, ale i tak od wylanych łez wzburzyłysię wody gruntowe i trzeba było zainstalować nową stacjęuzdatniania.Stopniowo częstotliwość zwolnień zmalała, awzburzone głosy przycichły.No i na koniec, jak ten ostaniec,jak chwiejący się ząb w zaawansowanej chorobie beri - beri,zostałam ja.Chwilowo jednak zajęta byłam zgrzytaniemzębami nad - wczoraj jeszcze tak przyjaznym - komputerem.Już przy pierwszym dokumencie cofnęłam się o blisko dekadęi wróciły wszystkie zapomniane uczucia, jakich doznawałamna widok komunikatu program wykonał nieprawidłowąoperację.bla, bla.skontaktuj się ze sprzedawcą".Chybaraczej z twórcą tej wersji, żeby mu łeb urwać przy samejdupie! Po szóstym restarcie musiałam napić się hydroxyzyny,żeby z miejsca nie walnąć wypowiedzeniem o największebiurko w firmie.Ostatecznie, już na zwolnionych obrotach,wydrukowałam listę błędów i postanowiłam poczekać doponiedziałku, żeby dać szansę informatykom.Jeśli zrezygnujęz dodatkowej pracy, praktycznie mogę obejść się bezkomputera.Jeśli jednak tę paskudną robotę będą musielipodzielić pomiędzy innych, natychmiast okaże się, że taszacowna instytucja obejdzie się beze mnie, przy czym, zanimostygnie mój fotel, pojawią się dwa nowe komputery zewspółczesnym oprogramowaniem zdolnym do zawarciazwiązku małżeńskiego z Novellem.Kocham to miejsce.Byłam zmartwiona, bo ani razu nie natknęłam się naśmiertelnie zagłodzonego psa i kilo karmy w postaci grubejkiełbasy musiałam zabrać z powrotem.- A my to robimy zakłady - wyznała najelegantsza znaszych salowych, obok której siedziałam w minibusie.Ostrożnie zwróciłam ku niej twarz, bo moje allure i zpięćdziesiąt procent nerwów węchowych padły jak martwykomar przy jej pachnidle.Zastukała kilkucentymetrowymitipsami w torebkę z jarmarku.Tipsy wyglądały jak dziełasztuki, na każdym pobłyskiwał spory kryształ i trudno było odnich oderwać wzrok.Też bym takie nosiła, gdyby nie to, że nasam widok długich szponów drętwieje mi kręgosłup i cierpnązęby, a wyobraznia podsuwa różne makabryczne obrazy.- Jakie zakłady? - zdumiałam się, bo jakoś mi tak sportemi wyścigami konnymi powiało.- No, typujemy, kto następny poleci.Ja tam stawiam napanią, bo pani nie muszą płacić odprawy - wyznała z okrutnąotwartością, migocząc prawie szlachetnymi kamieniami wuszach.Jakbym miała więcej siły, to hydroxyzynawzburzyłaby mi się we krwi.Ale przecież jestemzwolenniczką szczerości.- Też stawiam na siebie - westchnęłam.- Wy tak napieniądze? Można się przyłączyć? - zapytałam z nadzieją.- Ona coś kombinuje.Ja to od razu poznaję, bo wtedy jejsię jedna łydka trzęsie.Rozdziawiłam się w zdumieniu, bo do głowy by mi nieprzyszło, żeby obserwować zachowanie łydek Dyrekcji.Aydkijako takie, owszem, bo są wyjątkowo ładne. - Ja wszystko rozumiem, ale to, co ona robi.Wycisnąćczłowieka do ostatniej kropli i wyrzucić na śmietnik.I to wiepani, kobieta kobietom! A ja tam pieprzę, nie będę sięponiżać.I tak gorszej pracy niż tu, nigdzie nie będę miała -zauważyła przytomnie, obciągając kusą bluzeczkę na pępek, wktórym, jak oznajmiła, już za tydzień będzie miała kolczyk.-Bo już jesteśmy w takim wieku, że trzeba od życia brać, co sięda - rzekła twardo.Nawet gdybym się przestawiła na branie, nie jestempewna, czy byłby to ćwiek w brzuchu.Co do pracy, to gorszych jest mnóstwo, ale lepsza teżmoże się trafić, nawet w naszym kraju.Może nawet i mnie?Kiedy dotarłam do domu, byłam tak wyczerpana, że Kajamusiała mnie bronić przed Garetowym powitaniem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]