[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Więc jestem kochanką Tolka.Boże miły jak tu im zrobić zawód, tym poczciwcom troskliwym! A może tak naprawdęzaproponować Tolusiowi? - śmiała się Ari.- Każdy chce żyć, wiadomo, a ciężko jest żyć nie przyzwyczajonemu - odparła filozoficznieTeresa i stanęła na głowie, strzygąc powietrze nogami. ***W dzień wyjazdu przed redakcją zatrzymały się oba auta.Wycieczkowicze przybralinadzwyczajne pozy, zaś fotograf biegał jak opętany, by uchwycić odpowiedni moment.Z redakcjiwypadła Ari z bukietem kwiatów.Towarzyszyli jej wszyscy koledzy i koleżanki.Tolek kroczył zezmartwioną miną.Adrianka żegnała się uprzejmie ze wszystkimi i mrugała na Teresę.Tereniawietrzyła jakiś kawał w powietrzu.Już Ari ulokowała się w aucie, już motor zaczął warczeć, a odprowadzający wywijaćrękami.Tłum gapiów oblegał ulicę.Nagle Adrianka jednym susem wyskoczyła z auta i rzuciła sięna szyję Tolkowi, i wyciągnąwszy jednocześnie jedną ręką wielką chustkę z jego kieszeni,przyłożyła ją do oczu.Chłopiec zdrętwiał i zaniemówił, ale usłyszał szept Adrianki:- Pocałujże mnie, gapiu jeden, parę razy, a mocno.Z determinacją uniósł panienkę w ramionach i obsypał pocałunkami, po czym posadził waucie i pędem pognał do swojego pokoju, za nim koledzy i redaktor.Samochody zniknęły wtumanach kurzu.Adrianka trzymała Teresę za obie ręce i zanosiła się od śmiechu.- Co chcesz, teraz przestaną się męczyć domysłami.Mają pewność.Widziałaś te miny?Nie mniej rozbawieni byli i pozostali towarzysze podróży.Zwłaszcza jedna młodziutkamalarka postanowiła skorzystać z okazji i bardzo gorąco przytulała się do swego sąsiada.Adriankacałą drogę była nieprzytomna z radości, śpiewała więc, aż się rozlegało i gotowa była całowaćkażde napotkane drzewo.Na postojach wszyscy odczuwali lekkie znużenie, ona jedna była wciążjak iskra.Jeden z obecnych maił przy sobie gitarę hawajską, inny organki.Rozpinano nocąnamioty, grano i śpiewano niezmordowanie.Któregoś wieczoru, gdy czar letniej nocy odurzyłwszystkich i rozbudził struny sentymentu, pani Teresa, wyciągając się leniwie, rzekła do Adrianki:- Mogłabyś nam coś zadeklamować, wiesz?- Dobrze, właśnie przyszedł mi na myśl wiersz o samochodzie.- Słuchamy, Adrianko, słuchamy.- Zdzisiu, brzdąkaj na gitarze, będzie mi razniej, no, zaczynamy: Obłąkany samochód.Z drogi! Precz z drogi! Bo już nie mam oczu,mam tylko serce stalowe i nerwy.Pędzę jak wicher, bez końca.bez przerwy.Z drogi! Na polnym szaleję roztoczu.Rzeki są dla mnie - niby szklane mosty.Gęstwie - jak szmaty na strzępy rozdzieram.Przez przepaść lecę jak kozica prosty,łańcuch gór w szosę pode mną się zwiera.Szosom się z ramion wyrywam westchnieniem,samemu sobie jestem tylko cieniem,samego siebie dopędzić nie mogę,zgubiłem oczy! Zgubiłem gdzieś drogę.pKiedyś.już dawno - władcze ludzkie dłonieserce mi gniotły boleśnie i twardo,dyszałem zemstą i dziką pogardą,skry miałem w oczach i tęsknotę w łonie.Aż raz, gdy miastu wyrwałem się z gardła,dal mi cudowna ramiona rozwarła,dal wonna niebem.zielenią.i miodem.A księżyc łysy stróżował nad grodem.Pachnącym świeżą zielenią i miodem.pWparłem się piersią w gąszcz, zrenicą błysłem,a serce we mnie grało jak organy:pod niebem sennie na drzew szczyty zwisłem.Poczułem, żem jest w ziemi zakochany.W ziemi, pachnącej zielenią.szerokiej,pełnej tajemnic, pełnej niespodzianekziemi.A nagle! Spomiędzy firanekciemnej gęstwiny oczy we mnie wwiercapotwór! Wilkołak! Zagląda do serca,drze serce blaskiem - urokiem.Tęsknicąprzepala nerwy! Gasi moje oczyzieloną, straszną, ognistą zrenicą,ziemię jak piłkę pod nogi mi toczy.Naprzód! I zieleń piersią oszalałązmiażdżyłem.Pędzę przed siebie jak szatan,jak oślepiony bezskrzydły lewiatan! pZ drogi mi! Z drogi precz, bo nie mam oczu!Mam tylko serce stalowe i nerwy,i muszę gonić wiatr ciągle.bez przerwy!Z drogi! Na polnym szaleję roztoczu,szosom się z ramion wyrywam westchnieniem,samemu sobie jestem tylko cieniem,samego siebie dopędzić nie mogę:straciłem oczy.zgubiłem gdzieś drogę.pCzasem krew ciepła na serce mi tryśnie,prosię lub kura pod koła się ciśnie,ślepe ze strachu, jak ja wobec dali.Dławię się, tykam dal, a ona palime biedne, biedne urzeczone serce! pAż kiedyś.prędzej daj to, Wielki Boże!Pod moje koła dostanie się morze,pierś moją bryzgiem słonej wody chluśnie;urok zgasi.i tęsknota uśnie.Opadnę na dno cicho z lekkim pluskiem,Kędy syreny krążą srebrnołuskie,A gdy już poznam dna morskiego mapę,będę je wszystkie przewoził na gapę. pDługą chwilę nie odezwał się nikt, tylko Ari poczuła na swojej dłoni czyjeś gorące usta.- Cóż ciebie przyparło, Julek - roześmiała się i dopiero teraz wszyscy od razu odzyskalimowę, zasypując Adriankę pochwałami.- Ależ, Ari, na Boga, przecież powinnaś się kształcić, masz talent - odezwał się zawszenajpoważniejszy z całej gromadki Julian.- Phi! Talent! A mnie potrzebne pieniądze.Za talent nie można się kształcić.Zresztą, dziecidrogie,kto wie, czy gdybym była strasznie mądra, potrafiłabym tak coś od niechcenia sobie sklecić.- Bzdury! - krzyczał Zdzisław.- Jesteś i tak mądra, bo umiesz się śmiać.Wolałbymosobiście, żebyś umiała kochać, ale pod tym względem jesteś rybą.- Poczekam na rybaka, który mnie złowi.- Od jutra wstępuję na specjalne kursy rybołówstwa.- Bardzo chwalebnie.Myślę, że ci to dobrze wpłynie na ślepą kiszkę, i na oczy, bomalarstwo nieszczególnie.Dobranoc, aniele.I zniknęła w damskim namiocie.Nie uszło jednak uwagi małego kółka, że Julian bardzopoważnie zajęty jest Adrianką i przez cały czas trwania wycieczki dokuczano mu, że zajął miejsceTolka.On jednak nic sobie z tego nie robił.Postanowił zdobyć serce Ari i ruszył odważnie doszturmu.Ale wycieczka się skończyła i jesień z oddali zdmuchiwała liście z drzew, a w ichprzyjacielskim stosunku nie zaszła żadna zmiana.Julek był na równi z Tolkiem codziennymgościem panienki.Razem chodzili do teatrów, razem na spacery i jeden drugiego pragnąłzdystansować.Adrianka obydwóm okazywała gorącą sympatię i śmiała się w duszy, i czekała.imarzyła.V Przez olbrzymie teleskopy w miarę rozwoju techniki będą mogły ludzkie oczy oglądaćsetki planet, o których ujrzeniu nie śnili ojcowie i praojcowie nasi.Ale czy jest, czy będziekiedykolwiek maszyna pomnażająca tak siłę ludzkiego wzroku, iżby ujrzeć on mógł KrainęZmierci? A ona przecież, tajemnicza i cicha, leży daleko bliżej niż Księżyc, Mars czy Jowisz.Wiatrz tej to krainy przynosi nasiona kiełkujące w duszy ludzkiej, rozrastające się we wspaniałe,niewidzialne drzewa, które szumią.Tak właśnie szumi tęsknota.Turysta, myśliwy, przyrodnik bez obawy kroczą w kraje nieznane, dzikie, czasem wrogie.Ale jakim lękiem ścina się ich serce, gdy pomyślą o drodze tam.w Nieznane.A czy to niewszystko jedno? Podróż i podróż.%7łycie jest podróżą, cudowną, pełną tajemniczych,niespodzianych przygód, dłuższą lub krótszą, a hen, na końcu czeka Zmierć, ta nieznana,niezbadana kraina, której się nie boję
[ Pobierz całość w formacie PDF ]