[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obydwie stewardesy zaczęły rozdawać napoje.Widok wózka z napojami uspokoił puls dziennikarza.Stewardesa nachyliła się ku niemu. Whisky! oznajmił Jost.Jej białe uzębienie lśniło, jakby wygrała je w totolotku, podczas gdy napełniała plastikowykubek napojem, który z pewnością był czymś innym niż whisky.Nieważne, grunt to alkohol, byuśmierzyć strach.Jednym haustem opróżnił kubek.Potem odchylił się do tyłu i wyjrzał przez okno.Pod nimi rozciągała się ku jego uldze gruba warstwa chmur.Nie przykładał wagi do widoków podczas lotu.Ostrożnie wyjął papiery.Polski biznesmen trzymał obie ręce po jego stronie.Gdy się nachy-lał, zaczepił o gazetę.Jost próbował to zignorować, chociaż czuł, jak wzbiera w nim agresja.Wszystko zależało od tego, czy porywacz się odezwie i da mu dowód, że chłopiec żyje.Dlaczego był taki pewny, że chłopak pozostał przy życiu? Ten człowiek zabił Henrietę Win-kler.Ona jednak okryła się winą.Nie wiedział jeszcze, jaka to wina, ale miało to związek zwojną, z miastem, do którego leciał.A chłopiec? Przekracza pan granice? , zapytał go porywacz.To pytanie miało znaczenie.Było jegocredo.Jakby podjął decyzję i stawiał mu wyzwanie, by się zmierzyć.Jost podjął to wyzwanie.Chciał odpowiedzieć na pytanie, jak daleko potrafił się posunąć, co był gotów zrobić, jakie gra-nice przekroczyć. By ratować człowieka , dodał w myślach dla uspokojenia własnego sumienia.Podniósł plastikowy kubek.Blondyna ponownie go napełniła, a on znów opróżnił jednymhaustem.Wkraczanie do świata, w tym obowiązywały inne reguły, to zwariowane uczucie! Był toświat, w którym działało się wedle własnych praw, w którym nie liczyły się tradycyjne kwestiemoralne.Przez chwilę poczuł, że rozumie Hansa Franka, i poczuł lęk przed samym sobą.Lewą ręką podniósł telefon do ucha.Ciche buczenie dało mu sygnał, że dostał wiadomość.Palcami próbował wolno poruszać się po klawiaturze.Zamknął oczy.Masz nową wiadomość głosową.Naciśnij jeden.Palec wskazujący wędrował po klawiszach.Pierwsza wiadomość głosowa.Głos w słuchawce brzmiał tak, jak wyglądała stewardesa.Potem jego własny głos.Udo Jost.Był ochrypły i pasował do jego nieogolonego samopoczu-cia.Nareszcie ledwie mógł w to uwierzyć poszczęściło mu się. Niech pan przyjedzie do Krakowa brzmiała wiadomość.Tylko tyle. 29Denise szybko pożałowała, że nie wzięła taksówki, by dotrzeć na kazimierski komisariat.Niemiała czasu do stracenia.Odwaga, którą czuła wczoraj wieczorem, wypływała ze strachu i byłaupiorem nocy.Teraz w świetle dnia przyjazd do Krakowa znów wydał się jej bezsensem.Odru-chowo sprawdziła telefon komórkowy, czy nie dostała jakichś wiadomości.Oliver, ojciec iMiriam bombardowali ją nagraniami na pocztę głosową.Cały czas zajęta była tylko kasowaniemtych wiadomości.Budynek, w którym mieściła się komenda policji, miał tylko trzy kondygnacje i znajdowałsię przy ulicy Szerokiej, niedaleko centrum handlowego.Przed wejściem stały trzy błękitneradiowozy.Drzwi komisariatu chyba niedawno odnowiono, podobnie jak większość okolicznychdomów.Jedna knajpa przy drugiej, restauracja przy restauracji.Zbliżała się grupa turystów.Zatrzymali się dwadzieścia metrów od Denise i mimo zimna uważnie słuchali słów przewod-niczki.Denise usłyszała, że stoją przed niegdysiejszym cmentarzem żydowskim i dopiero terazzauważyła nagrobki za wysokim białym murem.Odwróciła się.Każdy miał swoje własne nieszczęście.W budynku policji panował całkowity spokój.Nikogo nie było widać.Kantorek portiera byłpusty.Na biurku stał osamotniony talerz z resztkami ciasta.Instynktownie ruszyła schodami na górę.Tutaj pachniało kawą i teraz było słychać również głosy.Ktoś głośno coś opowiadał, zarazpotem rozległ się śmiech.Zapukała, a ponieważ nikt jej chyba nie usłyszał, otworzyła drzwi.W małym pomieszczeniuwokół jednego biurka stała grupa mężczyzn, niektórzy w mundurach.Mieli w dłoniach kieliszkiszampana, a na białym obrusie stały liczne półmiski z ciastem. Przepraszam odezwała się Denise. Szukam pana Mateckiego.Pan Matecki?Wszyscy wlepili w nią wzrok, aż z grupy wyłonił się jeden z nich, podszedł do niej i wycze-kująco na nią popatrzył. Pan Matecki? Tak.Miał między czterdzieści pięć a pięćdziesiąt lat, może nawet więcej.Trudno było oszacować,bo sprawiał wrażenie niewyspanego i zmęczonego.Włosy, jasne jak jego cera, nosił ciasnozaczesane do tyłu, co podkreślało pociągłą twarz, która zdawała się składać tylko z kości. Mówi pan po niemiecku? spytała Denise.Przypomniała sobie, że Liebler wspominał otym kiedyś Miriam. Tak głęboki głos brzmiał ochryple, jakby był przeziębiony. W czym mogę pani pomóc? Komisarz Liebler z Frankfurtu powiedział mi, że mogę się do pana zwrócić.Chodzi omojego syna.Nie zareagował, tylko nadal się w nią wpatrywał.Speszyła się.Nie zrozumiał?Jego koledzy spoglądali w ich kierunku. Proszę ze mną. Matecki wyprowadził ją na korytarz i otworzył drzwi naprzeciwko. Tomoje biuro.Niech pani siada.Podczas gdy Denise zajmowała miejsce, Matecki odwrócił się do niej plecami i podszedł dookna.Tam zastygł w bezruchu, przez kilka minut spoglądał na placyk przez budynkiem, a potemnagle się odwrócił.Uśmiechał się. Już sobie przypominam.Firma Winkler, tak? Winklerbau.Pożar przed rokiem.Poznajępanią.Była tam pani na budowie.Miała pani białą sukienkę.Zdumiona Denise pokiwała głową. Pan tam był? Oczywiście.Była tam i straż pożarna, i policja. To może mi pan pomóc.Mój mąż Denise zawahała się on nigdy mi nie powiedział, cobyło przyczyną pożaru.Tymczasem wiele się wydarzyło, moja babcia.została zamordowana i. Uprowadzono pani syna oznajmił rzeczowo. Wiem. Dlatego tu jestem.Sądzę, że to wszystko ma jakiś związek, rozumie pan? Pożar niewybuchł przypadkiem.Zareagował dopiero, gdy Denise prawie krzyknęła: Wiem, że mój syn jest w Krakowie! Skąd ta pewność? Matecki ponownie się odwrócił i spojrzał przez okno.Potem podniósłrękę, by je otworzyć.Zimne powietrze pachniało spalinami, węglem, smołą.Ponownie odwrócił się w kierunku Denise.Przyglądał się jej.Pod jego wzrokiem zaczęła drżeć i poczuła, że do oczu napływają jej łzy, na co absolutnie niechciała sobie pozwolić.Jeżeli zamierzała uzyskać pomoc, musiała sprawiać wrażenie stanowczej.Gdyby policjant zorientował się, że była kłębkiem nerwów, mógłby ją odesłać do domu i powie-dzieć, że sobie to wszystko wmówiła. To długa historia powiedziała.Matecki usiadł, wyjął z kieszeni marynarki paczkę papierosów i wyjął jednego.Obracając gow palcach, oznajmił: Mam czas.Gdy Denise skończyła opowiadać, milczał.Co myślał?%7łe to wszystko to jakiś obłęd?%7łe przestępstwa miały inny przebieg?Mąż zabija żonę z zazdrości, jeden gangster ukatrupia drugiego bandziora, kierując się chci-wością, mafioso mści się na innym rzezimieszku.Nikt jednak nie uprowadza dziecka, nie żądającokupu, czy też po to, by po sześćdziesięciu latach nagłaśniać historię pewnej rodziny. I jak ja mam pani pomóc? zapytał w końcu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]