[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jak mam się wyrobić z tym wszystkim?Pacjenci załatwiają się wszyscy naraz, słowo daję, wszyscy.I ciągle misię sprzeciwiają.Inne asystentki co chwila wychodzą.Nikt mi niepomaga! I jeszcze ten chrzaniony upał.Mówię ci, zaraz sobie stądpójdę!Tuż za plecami rozjuszonej asystentki przykuśtykała, chwiejąc sięryzykownie, May Hope z radosnym wyrazem twarzy, pozostawiwszyza sobą wózek.Zatoczyła się niepewnie, tracąc równowagę, lecz znówją odzyskała, po czym zatrzymała się, nagle rozproszona krzykamiGlorii Perez, które przybrały na sile i przeszły w jodłowanie.Clancy widziała syna Doris, który stał parę kroków od stanowiskapielęgniarek, czekającego, by z nią pomówić.Uśmiechnął się ipokręcił głową, jakby dając do zrozumienia, że nie ma pośpiechu.Pielęgniarka spojrzała na Carlosa.- Jak to, wpadł w letarg? Odpowiada na pytania? - spytała, po czymodwróciła się do asystentki i na tym samym oddechu oświadczyłastanowczo: - Za moment z tobą porozmawiam, ale teraz musisz sięzająć May, żeby się nie przewróciła, i wykombinować, co się dzieje zGlorią.Pomóż jej.Natychmiast.Odwróciła się plecami do kobiety, dała znak synowi Doris, że zamoment go wysłucha, i patrząc na Carlosa, odezwała się dosłuchawki:- Doktor Duncan?Carlos wyjaśnił bezgłośnie: Nie jest tak naprawdę w letargu, tylkotrochę zobojętniały.Może spadł mu cukier".Wzruszył ramionami, atymczasem Clancy notowała zalecenia lekarza.Pokiwała energiczniegłową Carlosowi i wskazała stojący na kontuarze karton sokupomarańczowego.Jej pomocnik wziął go i ruszył w stronę pokoju panaDickena.- Zaraz przyjdę! - zawołała za nim, po czym powiedziała do słuchawki:- Okej, tak, doktorze, przypilnuję, żeby to zostało zrobione.Natychmiast.Tak, tak, zadzwonię do laboratorium.Dzięki, dziękuję,do widzenia.Musiała krzyczeć, żeby dało się ją usłyszeć przez wrzaski Gloriiodwożonej przez wściekłą asystentkę.Clancy odwróciła się, by porozmawiać z synem Doris, i stwierdziła,że zniknął.Z uczuciem niespodziewanego rozczarowania pobiegła zaCarlosem do pokoju pana Dickena, ostatni raz zerkając na siedzącegona dziedzińcu Ernesta, który tkwił teraz przygnębiony obok kamien-nego basenu dla ptaków, wpatrzony w mętną wodę.Po drugiej stroniedziedzińca Annabelle i Lily siedziały w głębokim cieniu dębów, jaksię zdaje, spierając się o coś.Starsza kobieta wachlowała się złożonągazetą.Spiętrzone chmury zniknęły, oddając władzę nad niebemprażącemu letniemu słońcu, które wypalało na swojej drodze wszystkooprócz samotnej meksykańskiej hamelii.W ciągu kolejnych tygodni Lily przychodziła do matki co wieczór.Widocznie czuła niechęć Clancy, bo przemykała bez powitania obokstanowiska pielęgniarek.Zawsze zachowywała się tak samo.Z miejscaodprawiała gestem Ernesta i szła z Annabelle na dziedziniec albo dopokoju, gdzie mogły zostać we dwie.Na zewnątrz siadały obok pozostałości bujnego niegdyś ogrodukwiatowego uprawianego przez jedną z podopiecznych.Zmarła kilka latwcześniej i tylko parę roślin przetrwało zaniedbanie.Zwykle Lilypodlewała ocalałe kwiaty od lat nieużywanym gumowym wężem.Potem zajmowała miejsce obok matki i zaczynała jej coś czytać.Parę razy Clancy znalazła się dość blisko, by móc usłyszeć, że są towiersze i nowele.Annabelle cichła, zamykała oczy i oddychałagłęboko, wsłuchana w rytm słów.Pielęgniarka wiedziała, że starszakobieta nie rozumie poezji, ale jak się zdaje, słuchanie sprawiało jejprzyjemność.I chyba te utwory podobały się także Nate'owi, synowi Doris.Wkrótcepo tym, gdy Lily zaczęła regularnie bywać u matki, Clancy zauważyła,że w dni, kiedy przypadkiem zjawiali się o tej samej porze, on i Lilyodbywają długie, szczere rozmowy.Wydawali się jej dziwnieniedopasowani.Jedyne, co ich łączyło, to fakt, że ich matki cierpiałyna tę samą chorobę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]