[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Będziemógł wziąć ją w ramiona raz jeszcze.%7ładen przedmiot nie zmienił miejsca, ale po czymśnieuchwytnym w atmosferze Alan wiedział, że ktoś u niego był.Stanął, zaczął węszyć, przeszukał oczyma living i przeszedł dopokoju.Aóżko było w takim stanie, w jakim je zostawił, zgniecione,rozgrzebane, prześcieradła walały się na podłodze.Udał się do kuchni.Myśląc o czym innym, otworzył kurek przyzlewozmywaku, który wydał z siebie ponury bulgot.Wzruszyłramionami i machinalnie pociągnął drzwi lodówki.Przeszedł przezniego prąd elektryczny: jedna z butelek mleka była prawie pusta,Marina przyszła! Wrócił do wejścia i sprawdził, że pod drzwi niewsunięto żadnego bileciku.Przestawił bibeloty stojące tu i tam,popatrzył pod stojak telefonu, przejrzał stare rachunki z delikatesów,na odwrocie których mogła coś napisać.Roześmiał się nerwowo: w tej gorączce, rzucił jak papierowąbezwartościową ścierkę paczkę zawierającą 20 000 dolarów.A przecież przedstawiały one sobą to wszystko, o czym marzylimężczyzni: wolność, odzyskany czas, podróże, luksus.Samuel nigdynie będzie tego miał.%7łałował, że mu narzucił to spotkanie.Nie zpowodu Christel, która czyniła jego życie nie do wytrzymania, ale zpowodu Mariny, która mogła wrócić w czasie jego nieobecności.Działała w sposób który go zbijał z tropu, pojawiając się i znikając jakkot, zapominając w mgnieniu oka co obiecała, gdzie schowała swojerękawiczki, kapelusz, okulary przeciwsłoneczne, nie przychodzącnigdy, kiedy jej oczekiwano, objawiając się, kiedy nikt na nią nieliczył.Obojętnie przyglądał się kopercie wyładowanej banknotami,walającej się na dywanie.Dałby ją z radością komukolwiek, kto bymu wskazał, gdzie znajduje się Marina w tym właśnie momencie.Rozdział 6.Arnold Hackett przytknął ucho do drzwi: z mieszkania dobiegałamuzyka jazzowa, Poppie była w domu!Arnold uwielbiał robić niespodzianki.Uśmiech posiadaczarozjaśnił mu twarz.Bardzo delikatnie nacisnął klamkę i wszedł.Wzrok zarejestrował obraz, którego absolutnie nie rozumiał.Zaolbrzymim niskim tapczanem (3 800 dolarów) zdawały się płynąć wpowietrzu dwie boskie nogi, poruszane łagodnym i rytmicznymfalowaniem.Stopy tych nóg opierały się o zabytkową konsolę(kosztowała fortunę u włoskiego antykwariusza).Skradając się jak kotobszedł łóżko; jakieś nieznane, nagie stworzenie, podparte na rękachosłoniętych aż po łokieć czarnymi rękawiczkami z koziej skórki,robiło ćwiczenia gimnastyczne.Na głowie miało dziwaczny kapelusz,przybrany liśćmi i owocami.Właścicielka kapelusza rytmicznieliczyła półgłosem:- Dwanaście, trzynaście, czternaście, piętnaście.W tym położeniu nie mogła widzieć Arnolda.Stał z otwartymiustami, skamieniały wobec tego wspaniałego ciała i wahał się, czywyjść, by nie złapano go na niedyskrecji, czy chłonąć dalejwidowisko.Ostatecznie był tu u siebie.- Dwadzieścia jeden, dwadzieścia dwa, dwadzieścia trzy,dwadzieścia cztery.Zachłannie wpatrywał się w sutki nieco przyciężkawych piersi,muskające wykładzinę przy każdym ugięciu.Jeżeli twarz, zakrytawłosami, była godna tej linii nóg.- Trzydzieści, trzydzieści jeden, trzydzieści dwa.Arnold chciałby, aby liczyła tak aż do tysiąca.Przy trzydziestupięciu padła z rozrzuconymi nogami, przetoczyła się na plecy izobaczyła go.- Można zdechnąć! - powiedziała.- Kiedy jestem w formie,dochodzę do pięćdziesięciu.A pan?Arnold zaczerwienił się gwałtownie.- Nie wiem.Zawsze zapominam policzyć.Podniosła się bez śladu zażenowania i złapała butelkę mleka,stojącą w nogach tapczanu.- Chce pan?Arnold nienawidził mleka.Odpowiedział zmieszanym głosem:- Z przyjemnością.Wypiła ogromny łyk i podała mu butelkę.- Nie wiem, gdzie Poppie wetknęła szklanki.Ależ tu burdel!Oczy Arnolda krążyły nieustannie od wzgórka łonowego osłoniętegociemno brunatnymi włosami ku twarzy.- To niesłychane - wybełkotał.- Pani przypomina.- Wiem.Chcąc nabrać kontenansu mężnie przełknął łyk mleka mimoodruchu wymiotnego.- Mam na imię Arnold.A pani? - Marina.- Nie wydaje mi się, aby Poppie mówiła mi o pani.- Jeżeli pieprzy się z panem, jestem zachwycona.Mógłby panbyć jej dziadkiem!Odczuł to jak cios w brzuch, ale udało mu się przywołać ojcowskiuśmiech.- Jestem Arnold Hackett.Kątem oka czyhał na jej reakcję.Niebyło żadnej.- Zapomniałem mojego portfela.Pani pozwoli.Przeszedł do łazienki, gdzie kłębiły się porzucone ubraniaMariny, schwycił ukradkiem jej bluzkę, zmysłowo podniósł donozdrzy, wygrzebał portfel spod ręcznika i wrócił do salonu.Siedząc okrakiem na krześle w stylu Ludwika XV, Marina, ciąglenaga, przyglądała mu się z ciekawością.Zaczerwienił się.Powiedziała:- To musi być wstrętne być starym.%7ładen z sześćdziesięciu tysięcy pracowników Hacketta,mężczyzn i kobiet, nigdy nie wypowiedział czegoś równie okropnego.Co ciekawe, nie czuł z tego powodu zagniewania.Za wszelką cenępróbował zapalić w swym oku słynny mały wesoły płomyczek".- Gdybym mógł wybierać, wolałbym być w pani wieku.Nie był już dłużej młody, to prawda.Czas, jaki mu pozostał, byłwięcej niż cenny.%7ładnej więcej straconej okazji! Brać, braćnatychmiast! Był gotów na wszystko, byle tylko mieć prawo dopołożenia dłoni na skórze tej dziewczyny.Zaczął mówićzahipnotyzowany jej rozchylającym się wzgórkiem łonowym, odktórego nie mógł oderwać wzroku.- Proszę posłuchać, Marino.Ledwo się znamy, ale mam dlapani pewną propozycję.Tak czy nie? Powiedzieć jej, że został zwolniony? I jak jejpowiedzieć, że dziś nie będzie z nią jadł kolacji?- Christel! Christel!.Nie było jej w przedpokoju ani w kuchni.Roztrzęsiony Samuelmodlił się, by jej nie zastać także w salonie.- Christel!Była.Zagłębiona w fotelu, ubrana w fioletową wełnianą sukniępodkreślającą każdą fałdę jej ciała.Na twarzy znany wyraz: żywywyrzut sumienia.- Co się stało, że tak wrzeszczysz? Wiesz, która godzina? Włóżpantofle!- Wychodzę.Z oczami rozszerzonymi zdumieniem patrzyła na niego, jakbypopełnił coś niestosownego.- Słucham?- Jem kolację z Alanem Pope'em.- Zapomnij o tym nieudaczniku i idz umyć ręce! Nie wyjdziesz!W momencie olśnienia Bannister zdał sobie sprawę z ciężarudwudziestu pięciu lat niewolnictwa, jego lęków u Hacketta,wymuszonych uśmiechów, strachu przed Murrayem, niepokoju, żeznajdzie się bez pracy mając około pięćdziesiątki, strachu i upokorzeńmężczyzny traktowanego jak mały chłopczyk przez własną żonę.- A jednak wyjdę!- Ośmielasz się mi ubliżać z powodu tego obrzydliwego typa,który zadaje się wyłącznie z dziwkami!Po raz pierwszy w swoim życiu Samuel postawił się.- Te kurwy są tyle samo warte co inne! Odwrócił się na pięcie irunął do przedpokoju
[ Pobierz całość w formacie PDF ]