[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nawet jeśli jego słowapłynęły z miłości, nie podobały mi się.Nie zasłużyłam na nie.Ani Ren.Coś mnie ściskało w piersi, kiedy myślałam o Shayu i o alfie klanu KaryNocy.Zastanawiałam się, czy kiedykolwiek będą w stanie walczyćrazem.Shay patrzył na mnie kątem oka.Pokręcił głową.- Nic ci nie jest? - spytałam, opanowując wreszcie resztki gniewu.- Nie - mruknął.- Po prostu się zastanawiam.Popatrzył na mnie i znówwestchnął.- A więc on wróci.- Kto? - spytałam, patrząc na błyski stali, kiedy Connor bawił się bronią.- Ren - odparł Shay, a kiedy to imię zawisło w powietrzu między nami,wreszcie zwróciłam na niego pełną uwagę.-Znaczy, o ile to się uda.On tubędzie.Z nami.Odwróciłam wzrok.Ren.Ren tu będzie.Nie mogłam ignorować przypływu ciepła we własnychżyłach na myśl, że Ren będzie bezpieczny.I że znajdzie się blisko mnie.- Co to oznacza? - nie ustępował Shay.- Nie wiem - odparłam szczerze, przesuwając się w głąb pokoju, żebydokładniej obejrzeć śmiercionośne ozdoby na ścianach.Złapał mnie za rękę.- Callo, zaczekaj.Kiedy obróciłam się do niego twarzą, oczy Shaya błyszczały jakwiosenne liście skropione rosą.- Shay, nie chcę o tym rozmawiać.Mam teraz ważniejsze rzeczy nagłowie.Na przykład, nie dać się zabić.- Nie musimy rozmawiać.Po prostu mnie wysłuchaj.-Uniósł obie dłonie iujął moją twarz.- To nie ma dla mnie znaczenia, że Ren tu będzie.Nodobra, kłamię.Sama świadomość, że znajdzie się gdzieś niedaleko ciebie,doprowadza mnie do szału.Nie mogę wtedy normalnie myśleć i czuję wsobie wyłącznie wilka.Dlatego powiedziałem.W jego gardle zaczął się rodzić warkot, a w jego oczach dostrzegłamwyrazny wilczy błysk, grozny i dziki.- Nieważne zresztą.Przysięgam, że chcę pomóc twojemu klanowi.I niechcę, żeby coś złego spotkało Rena.No dobrze, prawie nigdy nie chcę.Obchodzi mnie tylko, co będzie z tobą i ze mną.Odkąd jesteśmy sami,wszystko między nami się zmieniło, a przynajmniej chciałbym wierzyć,że tak jest.Nie mogłam na niego patrzeć.Miałam wrażenie, że serce mi się wyrywa zpiersi, jakby i ono też próbowało uciec przed tą rozmową.- Nie jesteś już w Vail - ciągnął.- Zasady się zmieniły.Będę walczył,żeby stać się tym, który stoi u twojego boku.Zmieniły się? Nie wiedziałam już, czyje zasady teraz obowiązują anigdzie w tym wszystkim jest moje miejsce.- Shay.- Próbowałam się odsunąć, ale objął mnie w talii i przytrzymał.- Powiedz mi, że tego nie chcesz, a odejdę.- Nachylił się tak, że jego ustamusnęły mój policzek.Gardło mi się zacisnęło.Chciałam mu powiedzieć, że go kocham.Naprawdę chciałam.Stał się obecny w moim życiu w taki sposób, którywcześniej nie wydawał mi się nawet możliwy.Zasługiwał, żeby o tymwiedzieć.Powinnam była go zapewnić, że jego uczucie jest w pełniodwzajemnione.Ale już sama sobie nie ufałam.Nie po tej historii Ansela.Sprowadziłam tortury i śmierć na tych, których kochałam.Mój klan nadalznajdował się w niebezpieczeństwie, mój brat był zmaltretowany i samsiebie nienawidził.Wszystko z mojej winy.Co ja naprawdę miałam dozaoferowania Shayowi, skoro sprowadzałam na innych tylko nie-szczęście?- O czym tak ze sobą szepczecie? - zawołała Adne ze swojego szczebla nadrabinie.- Masz, łap!Rzuciła Shayowi szpadę.Drgnęłam, ale on podskoczył i z łatwościązłapał ją za rękojeść.- Po co mi to? - spytał.- Przecież nawet z wami nie idę.- A jak inaczej mamy zabić czas, zanim Monroe nas tam wyśle?- Ja wiem, że na pewno nie zasnę - powiedział Connor.-Nie masz ochotyna bójkę, Shay? Zostawiamy cię tu, ale to nie znaczy, że nie możesztrochę poćwiczyć dla samej frajdy.- Bo ja wiem.- Pochwyciłam błysk ostrych kłów, kiedy Shay odezwałsię do Connora.- Też coś chcesz, Callo? - Adne wskazała na ścianę pełną broni.- Nie, dzięki.- Spojrzałam na to zatrzęsienie połyskujących toporów,mieczy i dziesiątki sztuk broni, której nie umiałabym nazwać.- Będę siętrzymać moich naturalnych zdolności.- Które posiadasz.aż w nadmiarze.- Connor popatrzył na mnie,komicznie ruszając brwiami.Kiedy się uśmiechnęłam, pokazując mu ostre zęby, przestał się szczerzyć.Ethan zaśmiał się i po raz pierwszy spojrzał na mnie z uśmiechem.- Grzeczna dziewczynka.Obok mnie Shay wywijał szpadą, wypróbowując broń.- No i co myślisz? - spytała Adne, schodząc z drabiny i zbliżając się doniego.- Nie jestem pewien - odparł ze smutkiem.- %7łałuję, że nie wiem, jakbędzie wyglądał Krzyż %7ływiołów.Fajnie byłoby poćwiczyć z czymśpodobnym.- Nie ma czegoś podobnego.- Connor rzucił sztyletami do ćwiczebnegomanekina.Każde ostrze lądowało dokładnie pośrodku klatki piersiowej.Coś mnie ścisnęło w żołądku.W czym utkwią te ostrza, kiedyzaatakujemy Eden? W sercach wilków, które kiedyś znałam? Z którymiwalczyłam kiedyś ramię w ramię?- Pewnie nie.- Shay spojrzał na ścianę.- Ale nic z tego tutaj się nie nada.Zastanawiam się po prostu, czy ćwiczenia z nimi to nie jest strata czasu.- Przestań obrażać naszą broń, Wybrańcze.- Connor zamachał mu szybkodwiwma szablami tuż przed nosem.Cofnęłam się parę kroków przed tąśmiertelnie grozną paradą ciosów, które Connor wymierzał z takąłatwością.- Nie jest aż taka zła.- No pewnie, że nie.- Shay się roześmiał.- Mnie tylko chodziło o to, że.Bezradnym gestem rozłożył dłonie.- Nieważne zresztą.- Wiem, o co ci chodziło.- Connor uśmiechnął się szeroko.- I praktyka cinie zaszkodzi, nawet jeśli nie będziesz ćwiczył najświętszym ze świętychKrzyżem %7ływiołów.Jeśli walka jeden na jednego cię nudzi, może chceszsię spróbować z nami dwojgiem naraz?Shay spojrzał najpierw na niego, a potem na Adne.- No, może.- Connor, nie podpuszczaj go.- Adne pokręciła głową.-Shay, nie zwracajna niego uwagi.Nie musisz próbować walczyć z nami obojgiem.Toszalony pomysł.- Przepraszam - powiedział Connor.- Twoi wrogowie zwykle ustawiająsię w rządku i czekają na swoją kolej?- Connor.- Adne oparła dłonie na biodrach.- Nie - mruknął ponuro Shay.- On ma rację.Spróbujmy.- Jesteś pewien? - spytała Adne, chociaż na jej ustach pojawił się lekkiuśmiech.- Tak - potwierdził Shay i nagle szeroko się uśmiechnął.-Rzuć mi jeszczejedną szpadę.- Daj mu to japońskie tsurugi - zaproponował Connor.-Ta głowniaprzypomina trochę Haldisa.- Robi się.- Adne wróciła na drabinę i sięgnęła po wąski, lekkozakrzywiony miecz.- A czym się posłuży moja pani? - spytał Connor.Swoboda, z jaką kręciłprzed sobą młynki obiema szpadami, świadczyła o tym, że posługuje siębronią ze śmiercionośną wprawą.- Zobaczmy, jak sobie poradzi z qi jie bian - stwierdziła Adne.- To cośtrochę innego.- Trzyczęściowy łańcuch? - odezwał się Connor.- Niezły pomysł
[ Pobierz całość w formacie PDF ]