[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nic tu nie nosiło piętnaindywidualności chwilowego właściciela.Nic, z wyjątkiem może leżącego nasekretarzyku pliku kartek.Sięgnęła po nie.Już w pierwszej chwili jej wzrok padł na rysunek obdartego zeskóry ciała.Odsłonięte mięśnie wyrysowane były z niezwykłą precyzją.Kolejne kartyprzedstawiały poszczególne części ciała.Ramiona, tors, uda.I znów częściowo zdartaskóra i widoczne mięśnie - tym razem większe i wyrazniejsze.Wzdrygnęła się odruchowo.- Umarli bardzo rzadko robią krzywdę żywym - powiedział Jordan uprzejmie,wyjmując jej z dłoni kartki.- A jeśli pokroić ich na kawałki, prawdopodobieństwo tospada prawie do zera.Zareagowała nerwowym chichotem.Odkąd tak nagle, w tak niewyjaśniony sposóbzdechł Guinót, nie opuszczał jej strach.Bała się nawet bardziej niż wtedy w Talavere.Wtedy przynajmniej wiedziała, co jej grozi, i wiedziała też, co robić, by tego uniknąć.Tozaś, co działo się w Almayrac, wykraczało daleko poza jej doświadczenie.Być możeDomenic Jordan potrafił sobie z tym poradzić.Z pewnością nie wzbudzał zaufania -jużraczej niepokój, jeśli o to chodzi - ale, Eli nie mogła się oprzeć takiemu właśnieskojarzeniu, wydawał się tu właściwym człowiekiem na właściwym miejscu.Jordan rozlał wino do kieliszków, potem podał dziewczynie notes w skórzanejoprawie.- Proszę na to spojrzeć.Jestem ciekaw, czy dojdzie pani do tych samych wniosków,co ja.Usiadła w fotelu, upiła łyk i z powrotem odstawiła kieliszek na stolik.Otworzyła221notes, w duchu przygotowując się na kolejny makabryczny rysunek.Na pierwszej stronie równym, eleganckim charakterem wypisano tylko kilka słów:Bydło, kury, gęsi, królikiSzczuryKoty, psyLudzie (tylko chorzy)Podniosła na Jordana zdumione spojrzenie.- Co to?- Wypytywałem mieszkańców Almayrac i ustaliłem na tej podstawie kolejność,według której w czasie Długich Nocy giną zwierzęta i ludzie.Proszę nad tym chwilępomyśleć.Przeczytała te słowa ponownie i jeszcze raz.- Jest w tym pewien schemat, dość niepokojący zresztą - podpowiedział jej Jordan.- Wielkość zwierzęcia? Nie, to z pewnością nie to.Rodzaj? Też nie, bo dlaczego kury igęsi nie giną wraz z krukami, lecz wtedy, gdy umiera bydło?Milczała chwilę.W salonie słychać było trzask płonącego na kominku drewna iciche tykanie zegara.- Kruki - powiedziała cicho.- Kruki żyją dziko i mieszkają w ruinach kościoła.Bydło, kury i gęsi żyją przy gospodarstwie, ale nie w domu.I szczury.One z koleiżyją w domu, ale kryją się przed człowiekiem.W końcu psy i koty.- Dalej - ponaglił ją łagodnie Jordan.- Proszę mówić dalej, nawet jeśli wydaje się topani mało prawdopodobne.- To wygląda.- zawahała się.- Jakby zaciskała się pętla.Pętla wokół człowieka.Coraz bliżej i bliżej.Od dzikich ptaków aż do zwierzęcia, które żyje wraz z nim, siada ujego stóp czy na kolanach.Czy to, co mówię, ma sens?222Ku przerażeniu Eli Jordan powoli skinął głowąSłońce stało wysoko na niebie, oświetlając mury kościoła.Znieg skrzył sięsrebrzyście, powietrze było mrozne i nieruchome.Za ruinami rysowała się linia świer-ków, ciemnozielonych i przykrytych puchatą czapą bieli, jeszcze dalej wznosiły sięgórskie szczyty.Z drugiej strony leżało pogrążone w sennej ciszy Almayrac.Jordan i Eli Lienard przekroczyli próg kościoła.Wzrok Jordana natychmiast przyciągnęły wypisane z boku ołtarza słowa.Ufam Ci, Panie.Dalsza część napisu znów kryła się pod śniegiem, ale on wiedział przecież, jak brzmi.Dziewczyna zrzuciła kaptur.Na tle skrzącej się bieli jej włosy lśniły jak płomień.- Napis rzeczywiście jest osobliwy - przyznała, odgarniając śnieg.- Ale fakt, żetutejszy proboszcz, bo zakładam, że on to napisał, był bliski utraty wiary, nie pomożenam w rozwiązaniu zagadki.Wciąż się bała, ale potrafiła już zapanować nad strachem i sprawiało jej to nawetpewnego rodzaju przyjemność.Odkąd wyrosła z wieku dziecięcego, ćwiczona była wukrywaniu własnych uczuć i bardzo sobie tę umiejętność ceniła - być może dlatego, żewłaśnie tego najtrudniej było się nauczyć.Spojrzała na Jordana i przez jej usta przemknąłcień kpiącego uśmiechu.Tak czy inaczej, nigdy nie będzie w tym równie dobra, jak tenmilczący mężczyzna.Jordan zdawał się mieć w sobie niewyczerpane pokłady spokoju i cierpliwości, którychbrakowało Eli.Dziewczyna kręciła się niespokojnie, ale w kościele prócz owego napisu ikrzyża, który wciąż wznosił się nad ołtarzem, dzwigając ciężar Zbawiciela, nie było nicdo oglądania.- Pani pochodzi z Talavere, prawda? - zapytał Jordan niespodziewanie.- Poznałem po223akcencie.Dlaczego więc spędza pani zimę w miejscu takim jak Almayrac?Uśmiechnęła się.Domenic Jordan był niewątpliwie człowiekiem znakomiciewychowanym i uprzejmym, a jednak nie potrafił nadać tej rozmowie pozorów na-turalności.Zadał jej pytanie po prostu po to, by zatrzymać ją w kościele jeszcze przez jakiśczas.Mimo to chciała odpowiedzieć uczciwie.Dość już miała kłamstw i uników.Tyle żenie tak łatwo przyszło odpowiedzieć uczciwie.Być może rzeczywiście była to jej wina, a może też -w jakimś szerszym zakresie -zawiniła jej matka i Eli wolała tak właśnie myśleć.Joana Lienard gardziła własną płcią.Kobieta w jej pojęciu była istotą słabą i głupią, z natury skłonną do grzechu i chętnieulegającą najniższym instynktom.Dla młodej dziewczyny istniały tylko dwie drogi: jaknajsurowsze wychowanie i życie pod ciągła opieką ojca, męża czy brata lub druga droga,dostępna tylko dla najzdolniejszych, czyli zostanie kurtyzaną.Kurtyzany wykształceniem dorównywały mężczyznom, wolno im było uczęszczać dobibliotek publicznych, mogły też wchodzić do męskich klubów i brać udział w męskichrozrywkach.Kurtyzany, jeśli były inteligentne i potrafiły zadbać o swoją pozycję, cieszyłysię specyficznym rodzajem szacunku.Tę właśnie drogę wybrała dla córki Joana Lienard.Nie szczędziła środków, bywykształcić córkę, a mimo to od początku powtarzała, że Eli z pewnością się nie uda.Boprzecież dziewczęta zwykle marnują swoją szansę: rodzą nieślubne dziecko albo uciekają zprzystojnym chłopcem bez grosza przy duszy.Przez pięć lat swojego towarzyskiego życiaw Talavere Eli czuła się jak cyrkowiec spacerujący po linie, podczas gdy oczywszystkich widzów spoglądają na niego z nadzieją, że wreszcie spadnie i złamie sobiekark.I faktycznie, choć niezupełnie zgodnie z przepowiedniami Joany Lienard, tak właśniesię stało.W tamtych dniach Eli zrozumiała, że matka jej nienawidzi.Myśl ta, na pozór tak224absurdalna, okazała się zaskakująco trafna i dziewczyna nie potrafiła już się od niejuwolnić.Matka nienawidziła jej, bo Eli była młoda i ładna.Bo mogło jej się udać.Dzień, w którymJoana Lienard powiedziała córce: A nie mówiłam", traktowała jak dzień gorzkiegotriumfu.Relacja Eli o wydarzeniach, które sprawiły, iż tej zimy znalazła się w Almayrac, byłaznacznie krótsza i bardziej konkretna.- Przez pewien czas opiekował się mną pewien starszy mężczyzna - powiedziała.-Tak to właśnie nazywamy w Talavere.Nie przyjaciel", tylko opiekun".Uważał mnie załadną zabawkę, nic więcej, i drażniło mnie to.Mężczyzna owdowiał parę lat wcześniej, anajwiększym skarbem jego zmarłej żony była piękna diamentowa kolia.On także kochałten klejnot i chwalił się nim przy każdej okazji
[ Pobierz całość w formacie PDF ]