[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie spodziewałem się, pani, że przybywając tu, będę miał szczęścieznów zobaczyć najpiękniejszą damę Francji, zjawiłbym się bowiemszybciej.R SMówił po francusku szybko, niesłychanie łatwo i prawie bezakcentu.Zapewne od dawna zajmował się francuskimi wieśniakami!Katarzyna złożyła usta w uśmiechu, ale oczy jej pozostały poważne.- Dziękuję panu za komplement.Proszę mi wybaczyć, że nieprosiłam wcześniej, by złożył mi pan wizytę.Moje zdrowie.- Wiem, proszę się nie tłumaczyć.Jestem szczęśliwy, że zechciała mipani udzielić tej łaski.Jestem podwójnie szczęśliwy, ponieważstwierdzam, że czuje się pani lepiej.Dziś wieczór moi ludzie odśpiewają wkaplicy Te Deum na pani cześć.Słuchając go, Katarzyna nabierała nadziei.Obawiała się, że zobaczykogoś bezlitosnego, ale maniery Szkota świadczyły o tym, że nie będziechyba stosował wobec niej przemocy.Splotła palce, ściskając je mocnocharakterystycznym dla siebie gestem, wskazała gościowi krzesło i rzekła:- Nie wiem, wielmożny panie, co powiedział panu hrabia Bernard,gdy wysyłał pana tutaj, a pan de Montsalvy witając pana, ale chciałabymwiedzieć, jak ma wyglądać moje życie: czy jestem uwięziona?Oczy Kennedy'ego stały się okrągłe jak dwie niebieskie kuleczki.- Uwięziona? A czemu? Pani małżonek, którego znam od dawna,przekazał mi tę fortecę i panią, mówiąc, że będzie musiał oddalić się nakilka miesięcy.A zatem będę miał zaszczyt bronienia Carlat i szczęścieczuwania nad panią.- Doskonale! - rzekła Katarzyna.- Ponieważ, jak widzę, ma pan nawzględzie wyłącznie moje zadowolenie, mam zamiar wyruszyć niebawemw małą podróż.Czy zajmie się pan powozami dla mnie?To ostatnie pytanie ozdobiła czarującym uśmiechem, ale nie spotkałsię on z wzajemnością, ponieważ Kennedy nagle stracił całą radość życia.Rysy jego twarzy się zapadły, a na czole pojawiła się szeroka zmarszczka.R S- Aaskawa pani - rzekł z widocznym wysiłkiem.- Jest to jedynarzecz, na którą nie mogę pani pozwolić.Nie powinna pani opuszczaćCarlat pod żadnym pozorem.chyba że uda się pani do Montsalvy, alewtedy muszę panią przekazać wielebnemu ojcu przeorowi wraz z dwomazaufanymi ludzmi, by czuwali nad panią.Ręce Katarzyny zacisnęły się na rzezbionych oparciach fotela.Jejoczy ciskały błyskawice.- Czy wie pan, co pan mówi.i do kogo pan mówi?- Do żony przyjaciela! - westchnął Szkot.- A zatem do kogoś, ktojest mi droższy niż własna rodzina, z chwilą gdy został mi powierzony.Nawet jeśli muszę, z bólem, wywołać pani gniew, to spełnię obowiązek,jakim obarczył mnie Montsalvy, i nie uchybię danemu słowu.Małżonekpani jest bowiem moim towarzyszem broni.Znowu to samo! Młodą kobietę ogarnęła irytacja.Czy stale będziesię natykać na tę nieprawdopodobną męską solidarność? Trzymali sięrazem jak palce jednej ręki i najwyrazniej nic nie mogło przerwać tegopotężnego czaru.Jeszcze raz była więzniarką i tym razem - we własnymdomu - trzeba będzie zapewne użyć sprytu.albo zwykłej przemocy?Szkot był mocnym mężczyzną, ale jakiemu siłaczowi nie dałby rady jejdzielny Normandczyk?Z niewypowiedzianym wdziękiem Katarzyna obróciła się na fotelu iruchem ręki wezwała Sarę.- Pójdz po Waltera - rzekła z niepokojącą łagodnością.- Mam mucoś do powiedzenia.- Wybacz mi, pani - odparła Cyganka - ale Walter wyruszył o świciena polowanie.R S- Na polowanie? Kto udzielił mu pozwolenia? Odpowiedział jejgubernator.- Ja, łaskawa pani.Gdy przybyłem tutaj, moi ludzie zabiliniedzwiedzia.Rozjuszona samica już zabiła w okolicy jednego człowieka.Pani służący.między nami mówiąc, wyjątkowy człowiek, poprosił mnie,aby sam mógł zapolować.Jeśli wierzyć jego słowom, umie polować naniedzwiedzie, jak nikt inny.I przyznam się, że chętnie w to wierzę.Katarzyna westchnęła.Znała namiętność Waltera do polowań.Dawny leśnik nie mógł przejść obojętnie obok śladów zwierzęcia na mchu.Poczuła niezadowolenie na myśl, że wyzbywszy się troski o jej zdrowie,nie znalazł innego zajęcia jak bieganie po lesie.- No cóż, ma pan rację.Mój giermek jest człowiekiem lasu.Lubitylko przestworza, świeże powietrze, jest też wyśmienitym myśliwym.%7łyczymy więc sobie, by znalazł niedzwiedzicę.Podała mu rękę na znak, że posłuchanie się zakończyło.Kennedyrozumiał to należycie, ujął wyciągniętą dłoń i ucałował ją.- Czy nie ma pani żadnych innych pytań do mnie? Poza tym, że niemogę pani pozwolić na błądzenie po drogach bez opieki, nie ma takiejrzeczy, której nie byłbym gotów zrobić dla pani i.Nie dokończył.Pchnięte gwałtownie od zewnątrz drzwi pokojugłośno trzasnęły.Nieprawdopodobnie brudny Walter, czerwony z wysiłku,pojawił się na progu, dzwigając na ramieniu jakieś dziwne brzemię.Katarzyna zobaczyła, że na piersi olbrzyma zwieszają się długie czarnewłosy i zielonkawa twarz o przymkniętych powiekach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]