[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Co pan tu robi?!Tommy obejrzał się gwałtownie i zobaczył nadchodzącego w strugach deszczu oficera policji.Odrzucił łopatę na ziemię.29Gliniarz zdawał się płynąć w kierunku Tommy’ego.Jego buty grzęzły w wodzie i błocie.Czarny płaszcz przeciwdeszczowy wzdymał się wokół niego, czyniąc go bezkształtnym.Był to jednak niewątpliwie stróż prawa.Świadczyła o tym policyjna czapka.– Spytałem, co pan tu robi?Tommy był teraz zadowolony, że nie znalazł ludzkich szczątków.– Prowadzę badania – odparł.Policjant wreszcie podszedł całkiem blisko.Był to olbrzymi mężczyznaz nadwagą, który w swoim czasie musiał wyglądać imponująco.Tommy ocenił, że ma jakieś sześćdziesiąt pięć lat.– Badania?! Jakie badania, do cholery?!Tommy się wyprostował.Nie zachowuj się tak, jakbyś czuł się winny.– Przepraszam pana, ale czy robię coś niewłaściwego?Gliniarz zmrużył oczy, które niemal zniknęły w mięsistej twarzy.– Cóż, proszę pana, nie zarzucę panu, że robi pan coś niewłaściwego, jeśli wyjaśni mi pan, co właściwie pan robi.– Ruchem głowy wskazał łopatę.– Trochę to dziwne kopać w lesie podczas burzy i ulewy.– Spojrzał na ziemię.– Czy to Pinokio?– Tak.Gliniarz nie spuszczał wzroku z Tommy’ego, czekając na wyjaśnienia.– Jestem pisarzem – oznajmił Tommy.– Prowadzę badania potrzebne do nowej książki.Mają one związek z… kopaniem.– Ach, tak?– Tak, proszę pana.– Pisze pan książkę o wykopach w błocie i kukiełkach Pinokio? Z pewnością będzie niezwykle ciekawa.Ulewa stała się irytująco zimna.– Niech pan posłucha, przepraszam, jeżeli nie powinienem kopać w miejscu publicznym.Po prostu myślałem, że…– Muszę zobaczyć pański dowód tożsamości.Po raz drugi w ciągu tygodnia policjant żądał od niego okazania dowodu tożsamości.Tommy wydobył portfel z tylnej kieszeni spodni i podał gliniarzowi prawo jazdy.Policjant przyglądał mu się z uwagą.Krople deszczu rozlewały się po laminowanej powierzchni dokumentu.– Naprawdę? Tommy Devereaux?– Tak, proszę pana.Cholera.Właśnie tego pragnął uniknąć.Nie chciał, by ktoś wiedział o jego poczynaniach, zwłaszcza policjant.Był naiwny, spodziewając się, że plan się powiedzie.Gliniarz zwrócił mu prawo jazdy.– Jest pan tutaj bardzo sławny.Pamiętam pana z czasów, gdy był pan dzieckiem.Alan Stykes.Nazwisko wywołało wspomnienie, za którym pojawił się obraz młodszeji bardziej rumianej twarzy.Przyglądających mu się oczu.„Czy w okolicy kręcili się jacyś nieznajomi?”.Alan Stykes był gliniarzem, który przesłuchiwał go po zniknięciu Rade’a.Tommywpatrywał się wtedy w swoje buty i zakrywał dłonią świeże skaleczenie na przedramieniu, podczas gdy Stykes dopytywał się, kiedy ostatni raz widział Rade’a.Tommy, czując ucisk w żołądku, wyciągnął rękę na powitanie.– Jasne, pamiętam pana.Stykes pomimo deszczu mocno uścisnął jego dłoń.– Rozmawialiśmy o chłopaku Baristowów.Wtedy, w osiemdziesiątympierwszym.Pamięta pan?Tommy zmusił się, by nie spuszczać wzroku.Spojrzał w oczy policjantowi i głęboko wciągnął powietrze w płuca.– Jasne, że pamiętam.– Zamilkł na chwilę.– Wyjaśniliście sprawę?– Nie, proszę pana.Ani tej, ani kilku innych.– Innych?– Jeszcze trzech.A potem przestały znikać.Wszystko to dzieci.Nigdy ich nie znaleziono.Deszcz siekł Tommy’ego po twarzy.Troje dzieci? – pomyślał.Jak to możliwe, żenigdy o tym nie słyszał? Przecież przez wiele miesięcy i lat pieczołowicie śledziłwszelkie informacje na temat zaginięcia Rade’a, ale sprawa pozostałanierozwiązana, a media mało się nią interesowały.Stwierdziwszy, że nic więcej nie napiszą o zaginięciu Baristowa, Tommy po prostu przestał poszukiwać wiadomości na ten temat.A tymczasem w Lind Falls zaginęło jeszcze troje dzieci? Czyżby Elizabeth nie wyjechała?– A więc wrócił pan do rodzinnej miejscowości?Tommy skinął głową.– Tak, na kilka dni.– Przyjechał pan sam?Tommy chciał skłamać, ale uznał, że to nie miałoby sensu.– Sam.– Hm, Tommy, chociaż wielki z pana pisarz, wygląda pan cholernie głupio taki upaprany błotem i z lalką w objęciach.Może chciałby się pan umyć?Tommy skinął głową.Zgodziłby się na wszystko, byle tylko wyjść z lasu bez kajdanków.– W takim razie zapraszam do mnie na kolację – powiedział Stykes.– Ale, Alanie… naprawdę muszę popracować nad…– Nalegam.W przeciwnym razie wystawię panu mandat za wandalizm.– Poważnie?Stykes wybuchnął śmiechem; szybko zmienił się on w chrapliwy kaszel palacza,który osiągnął punkt, z jakiego nie ma powrotu.– A niech mnie.Dałeś się nabrać, synu.Ale przyjdziesz do mnie na kolację.Jesteś cholernie sławny.Tommy przyjął zaproszenie – przede wszystkim dlatego, że nie widział innego wyjścia z tej sytuacji.A zresztą nie został przyłapany przy zwłokach, więc uznał, że jedna wszawa kolacyjka nie jest zbyt wysoką ceną za wolność.– Przejdźmy do samochodu patrolowego, to ci dam mój adres.Tommy wepchnął łopatę i kukłę do worka marynarskiego i powlókł się za Stykesem, który brnąc przez błoto, sprawiał wrażenie nie tylko zadowolonego, ale wręcz uszczęśliwionego.Gdy wreszcie wychynęli z lasu i wrócili na przedmieście, w głowie Tommy’egozaświtała pewna myśl.– Skąd pan wiedział, że tutaj jestem?Stykes zachichotał ochryple, jakby odpowiedź była oczywista.– Zapamiętaj sobie, Tommy.W Lind Falls nie dzieje się nic, o czym bym nie wiedział.30W Lind Falls noc zapadła wcześnie, bo niebo pokrywały ciemne chmury burzowe, groźne i masywne niczym ogromne statki kosmiczne.Tommy był wyczerpany i pomyślał, że jeden lub dwa drinki prawdopodobnie zwaliłyby go z nóg.Zajechał przed dom Stykesa tuż po siódmej, spóźniwszy się pół godziny.Po powrocie z lasu do motelu spędził dłuższy czas pod gorącym prysznicem.Przebrany w świeże ubranie poczuł się lepiej.Zatelefonował do domu, czując niepokój i wyrzuty sumienia, bo rozmawiał z rodziną, tak jakby nadal przebywał w Karolinie Południowej.Znów toczył wewnętrzny spór, czy należy wszystko opowiedzieć żonie, zastanawiał się, jak bardzo źle potoczą się sprawy, nim wreszcie się przyzna, że nie radzi sobie bez jej pomocy; w końcu jednak uznał, że sytuacja wymaga, by nadal grzązł w kłamstwach.Powtarzał sobie, że to się wreszcie skończy.Że sobie poradzi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]