[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy Robert wyznał jej miłość, już przez to samo po części do niej należał.Na myśl, że jest tak blisko, że na nią czeka, niecierpliwe, odbierające przytomność pragnienie dławiło ją w gardle.Było bardzo późno: może już śpi.Zbudzi go pocałunkiem.Pragnęła, żeby spał, żeby mogła zbudzić go pieszczotą.A jednak wciąż miała w uszach ten szept Adeli: ”Pomyśl o dzieciach, pomyśl o nich!”Owszem, zamierzała myśleć o swych dzieciach i postanowienie to zadało jej sercu śmiertelną ranę - lecz nie będzie myśleć tej nocy.Jutro pomyśli o wszystkim, dość będzie na to czasu.Roberta nie było w małym saloniku.Nie było go nigdzie.Dom był pusty.Na skrawku papieru leżącym w kręgu światła napisał: „Kocham cię.Żegnaj - ponieważ cię kocham”.Poczuła się słabo przeczytawszy te słowa.Zrobiła kilka kroków i usiadła na sofie.Potem wyciągnęła się na niej całym ciałem, w martwej ciszy.Nie spała.Nie położyła się do łóżka.Lampa ćmiła i zgasła.Gdy nadszedł ranek i Celestyna otwarła kluczem drzwi, weszła do kuchni i zaczęła rozpalać ogień, Edna wciąż nie spała.ROZDZIAŁ 39Wiktor za pomocą młotka i gwoździ naprawiał balustradę jednej z galeryjek.Mariequita siedziała w pobliżu, machając nogami przyglądała się jego pracy i podawała gwoździe ze skrzynki z narzędziami.Słońce prażyło niemiłosiernie.Dziewczyna nakryła głowę fartuchem złożonym we czworo.Rozmawiali już godzinę, jeśli nie dłużej.Opowieści Wiktora o przyjęciu u pani Pontellier mogła słuchać w nieskończoność.Wiktor w każdym szczególe przesadzał malując słowami prawdziwą ucztę Lukullusa.Kwiaty stały w wiadrach, mówił.Do ogromnych pucharów ze złota szampan lał się strumieniem.Pani Pontellier siedziała na naczelnym miejscu przy stole i wyglądała uwodzicielsko jak Wenus wynurzająca się z piany, taki bił od niej blask urody i klejnotów; inne panie, jedna w drugą - młode hurysy o niezliczonych, nieporównanych powabach.Mariequita wbiła sobie do głowy, że Wiktor kocha się w pani Pontellier; celowo dawał wymijające odpowiedzi, by utwierdzić ją w tym przekonaniu.Nadąsała się, nawet trochę popłakała i zagroziła, że go rzuci i zostawi na łup owych pięknych dam.Mało to chłopów szalało za nią w Cheniére? A jeżeli jest w modzie kochać się z kimś żonatym - proszę bardzo, w każdej chwili może uciec do Nowego Orleanu z mężem Celiny.Mąż Celiny to tchórz, dureń i skończona świnia, o czym się, Mariequita sama przekona, kiedy mu Wiktor przy najbliższej okazji rozbije łeb młotkiem.Tego rodzaju zapewnienie ogromnie ją pocieszyło.Otarła oczy, szczerze rozbawiona perspektywą bijatyki.Jeszcze mówili o przyjęciu i o ponętach życia miejskiego, gdy zza węgła domu wynurzyła się pani Pontellier.Młodzi oniemieli ze zdumienia na widok osoby, którą w pierwszej chwili wzięli za zjawę.Lecz była to rzeczywiście pani Pontellier we własnej osobie i widać było na niej znużenie i trudy podróży.- Przyszłam od przystani na piechotę - powiedziała.- Słyszałam na drodze stuk młotka.Domyśliłam się, że pewnie naprawiasz ganek.To dobrze.Przez całe lato potykałam się na tych nierównych deskach.Jak tu pusto i smutno!Dopiero po dłuższej chwili Wiktor zrozumiał, że przybyła lugrem Beaudeleta, zupełnie sama i tylko po to, by odpocząć.- Nic jeszcze nie gotowe, jak pani widzi.Odstąpię pani mój pokój; to jedyne możliwe miejsce.- Och, wystarczy mi byle jaki kąt - zapewniła go.- Gotuje nam Philomela, nie wiem, czy panią to zadowoli - ciągnął Wiktor - ale na ten czas, co pani tu pobędzie, spróbuję ściągnąć jej matkę.Jak myślisz - zwrócił się do Marie-quity - zgodziłaby się przyjść?Zdaniem Mariequity matka Philomeli mogłaby przyjść na parę dni i - oczywiście - za dobrych parę groszy.W pierwszej chwili przybycie pani Pontellier obudziło w dziewczynie podejrzenie, że to umówiona schadzka kochanków.Lecz zdumienie Wiktora było tak szczere, a obojętność pani Pontellier tak oczywista, że niepokojące podejrzenia niedługo zabawiły w umyśle Mariequity
[ Pobierz całość w formacie PDF ]