[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dopóki byli poniżej poziomu płaskowyżu Bramos, mogliczuć się bezpiecznie.U góry czekała śmierć, u góry każdego, kto by się wychylił z kryjówki,zabiłyby ładunki zimnych iskier.Ale po co popełniać samobójstwo, skoro Aramogwarantował przetrwanie.Wiatr odchodził równie nieoczekiwanie, jak się pojawiał, należałotylko spokojnie czekać.- Esco - w głosie Melona wyczuwało się niecierpliwość - kiedy odpalisz ładunki?- Spokojnie, Zbawicielu, czekałem na tę chwilę przez trzy lata.- Uśmiechałem się,choć w głębi czułem twardą obręcz ściskającą trzewia.- Trzy pieprzone lata krystalicznegoproszku.Trzy gówniane lata bólu.Trzy cholerne lata wizji tylko o jednej osobie.Trzykurewskie lata umierania.Spokojnie, Zbawicielu, chcę, żeby to było misterium.Tam, w kanionie Aramo, była ona - Lara.Tam, w kanionie Aramo, był też jej kochanek- Carlo.Tam, w kanionie Aramo, było wszystko, czego oczekiwałem od życia - nagroda.Wiatr zimnych iskier przybierał na sile.Ogniki pełgały coraz wyżej, coraz cięższy stawał siębłękitny woal.Pierwsze, drobne wyładowania rozcięły srebrnymi błyskawicami spokojnydotąd płaskowyż.Sięgnąłem po detonatory.Dotykałem każdego z nich pieszczotliwie.Opuszkamiwyczuwałem nierówność metalu, głaskając przyciski bezpieczników, czułem niemal rozkosz.Trzy lata.Teraz miało się spełnić marzenie o zemście.Dziwne.Nie czułem bólu, niebrakowało mi pieniędzy, które przepadły, nie żałowałem utraconej władzy ani nawet czasukrystalicznego proszku.Prześladowała mnie tylko jedna wizja.Laromma z Carlem.Apotem z innymi.Zęby zaciśnięte aż do bólu tłumiły krzyk.Wybrałem pierwszy detonator.Nie chciałemwiedzieć, gdzie umieszczona jest mina, która roztrzaska spokój wojsk Białego Oficjum.Niech będzie to niespodzianka.Wdusiłem przycisk zapalnika.Eksplozja pierwszej miny wyrzuciła w niebo ziemiękanionu Aramo wymieszaną z ciałami Kongregardów.Potworny gejzer wykwitł ponadbłękitnym woalem, zawisł na sekundę, a potem wolno zaczął opadać.Zanim sięgnął ziemi,dogoniły go srebrne błyskawice, spopielając strzępy ciał Kongregardów.- Esco - usłyszałem głos Melona - następne!- Powoli, Zbawicielu - powiedziałem raczej do siebie niż do niego.- Niech całe wojskozacznie drżeć ze strachu, gdzie wybuchnie następna mina.Niech wiedzą, że Escobar wrócił.- Ale.- Melon! - Rzuciłem mu gniewne spojrzenie.- Mówiłem ci już, ja decyduję, co robimyna Eltenerze! Miny, które mamy w Aramo, zabiją najwyżej co dziesiątego Kongregarda!Chcę, żeby się bali w oczekiwaniu na następny wybuch, chcę, żeby ze strachu postradalizmysły, chcę, żeby uciekali w panice z kanionu! Chcę, żeby zabijał ich wiatr zimnych iskier!On jest naszą prawdziwą bronią!Słyszałem ulatujący z ust Knuuta jęk rozkoszy.Słyszałem, jak Ili szepce zaklęcie Eoli.Słyszałem szmer radości wśród leżących w okopie buntowników.Sięgnąłem po następnydetonator.Armia Białego Oficjum nie była już spokojna.nerwowe dreszcze przebiegałyorganizm składający się z tysięcy Kongregardów, organizm, który kulił się trwożliwie woczekiwaniu kolejnego ciosu - nie wiedząc, skąd nadciągnie i jak będzie silny.Huk eksplozji dotarł do naszych uszu sekundę wcześniej niż krzyk ginących żołnierzy,dwie sekundy wcześniej niż paniczny wrzask tysięcy oczekujących na swoją kolej.Ona.Laromma.Ciekawe, czy i jej krzyk był pośród tych, które do mnie dotarły.Bałasię? Myślała o tym, że zginie, czy raczej - dlaczego zginie? Patrzyła na Carla? Dalej był jejmożnym protektorem i wyuzdanym kochankiem? Wciąż wierzyła, że potrafi zagwarantowaćbogactwo i nietykalność?Umiała kłamać.Brązowe oczy, piękne oczy.Doskonale wykrojone usta szepczącekłamstwa.Przez oddziały Kongregardów przebiegł dreszcz.Kiedy wybuch trzeciej miny rozerwałstłoczoną ciżbę, a gejzer krwi zginął w purpurowym blasku Ti-Dejaniry, na krańcu Aramopierwsi żołnierze Białego Oficjum nie wytrzymali napięcia.Po skórzanych zbrojachpoznałem Mocarzy, to oni zerwali okowy strachu.Ponad stu żołnierzy wybiegło na otwartąprzestrzeń.To nie trwało długo, nie mogło długo trwać - pole energetyczne było takprzeładowane, że nie ubiegli nawet kilkudziesięciu metrów.Bezwzględne srebrne błyskawiceprzeskakiwały między pędzącymi sylwetkami, a kogo dotknęły, zamieniał się w popiół.Dotyk detonatora przywrócił poczucie rzeczywistości.To było prawdziwe: miny,kanion, Kongregardzi, wiatr zimnych iskier.Nie słowa, a wybuchy, nie obietnice, aspełnienie, nie wymyślona miłość, a realna prawdziwa śmierć.Czwarta eksplozja wygoniła z Aramo kilka kolejnych grup żołnierzy Białego Oficjum.Uciekali w panice, a wiatr zimnych iskier zabijał ich jak muchy.Ginęli na oczach innych, ajednak następni szli w ich ślady i ginęli równie szybko.Paniczny szał udzielił się teżzwierzętom.Szarpały się i wyrywały, tratując tych, którzy znalezli się w zasięgu kopyt.Nie czekałem, kolejny zapalnik i kolejny wybuch.Panika osiągnęła stan krytyczny.Miny siały nie tylko śmierć, ale i strach.W Aramo ktoś, kto jeszcze potrafił myśleć,zrozumiał oczywistą prawdę.Bezpieczne miejsca w kanionie to te, w których już nastąpiłaeksplozja.Widziałem, jak grupa Aryzejczyków przebiła się przez ciżbę i zajęła miejsce w lejupo ostatniej minie.Uśmiechnąłem się, wiedziałem, co teraz nastąpi.Było to tak oczywiste.Do ładunków i wiatru zimnych iskier doszedł trzeci wróg - najgorszy.W kanionie każdy zKongregardów stał się dla każdego wrogiem.- Co oni tam robią?! - Melon obserwował zafascynowany.- Jezu, walczą ze sobą!- Walczą, Zbawicielu - pokiwałem głową - walczą o przetrwanie jak zwierzęta, przestalimyśleć.Nie ma już armii Białego Oficjum.- Ale dlaczego?- W kanionie zabijają ich miny, na zewnątrz wiatr zimnych iskier.Bezpiecznie jesttylko tam, gdzie już był wybuch.Dlatego walczą.Ci, którzy są w bezpiecznych miejscach, niechcą z nich wyjść, a ci, którzy są poza nimi, za wszelką cenę chcą się do nich dostać.I będąbić się coraz zajadlej.Zobacz.- Znów odpaliłem minę.Eksplozja dolała oliwy do ognia.Teraz w Aramo rozgorzała prawdziwa bitwa.Całeuzbrojenie zostało na zewnątrz, więc walczono na pięści, na zęby.W naszym okopie rozległysię szepty niedowierzania.Wspaniała armia Białego Oficjum, przed którą drżała całaEltenera, potęga, jakiej nikt nie mógł się przeciwstawić, teraz była gromadą przerażonychzwierząt.Wiedziałem, że nic tak nie umocni morale buntowników jak ten obraz.Nigdyczegoś podobnego nie widzieli, nigdy tak naprawdę nie wierzyli, że garstka ludzi i kilkanaściemin może dokonać takiego spustoszenia.Ale gdybym kazał im w tej chwili uderzyć natysiąckrotnie większe siły, zrobiliby to bez zastanowienia.Ja wiedziałem, że to jeszcze nie koniec.Każdy z wybuchów zabijał nie więcej jakkilkudziesięciu Kongregardów, na zewnątrz kanionu zginęło ich kilkuset, wewnątrz - gdziewalczono tylko gołymi rękami - straty musiały być mniejsze.Kiedy wiatr zimnych iskierminie, armia Białego Oficjum wciąż będzie wystarczająco liczna.Tylko że nie będzie już armią.Zebrałem resztę detonatorów.Podzieliłem je między Iliego, Knuuta i Melona.Chciałem, żeby mieli w tym swój udział.A może chciałem stworzyć sobie furtkę.GdybyLaromma zginęła w kanionie Aramo.%7łebym mógł przekonać sam siebie, że to nie ja jązabiłem.Melon pierwszy odpalił jedną ze swoich min
[ Pobierz całość w formacie PDF ]