[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jak tenArwern mógł pomyśleć, że uda mu się przepędzić z Galii Gajusza Juliusza Cezara i jegolegiony?Podczas gdy on zmuszony był toczyć tu wojnę, w Rzymie Pompejusz ugruntowałswoją władzę.Teraz trzeba będzie pomyśleć o Pompejuszu.Cezar jest wściekły.Nie ma końca z tą Galią! Posłańcy informują, że niedobitkiGalów z armii przybyłej na odsiecz wracają teraz do swych plemion i mają zamiar wzniecićpowstanie.Co oni sobie myślą? Niech wojska ścigają ich i zabijają! Ten kraj będzie możnaostatecznie pokonać, jedynie wykorzystując podziały wewnętrzne i opierając się naniektórych plemionach.Rozkazuje, by oddzielono od reszty jeńców z plemion Eduów iArwernów i odesłano ich do domu.Ludzi tych trzeba dobrze traktować, może nawetzaciągnąć ich jako wojska pomocnicze do armii rzymskiej.Pozostałych jeńców rozdzielićpomiędzy żołnierzy, tak jak obiecał: po jednym dla każdego legionisty!A teraz trzeba przyjąć wysłanników przybywających z oblężonej Alezji.Wojownicy przebywający w mieście chcą się poddać - oświadczają emisariusze.Wercyngetoryks złożył swój los w ich ręce.Mogą go zabić albo wydać Cezarowi.Teraz więcGajusz Juliusz Cezar może zadecydować.- Niech pokonany wódz przybędzie się ukorzyć! I niech wydadzą mężczyzn i broń.Wydaje rozkazy, aby na umocnieniach przed obozem wybudowano osobne podium,na które wchodzi się po stopniach.Będzie siedział tam na szczycie, jak w sanktuarium.Czyżon, Gajusz Juliusz Cezar, nie jest najwyższym kapłanem Rzymu? Owija się swoimpurpurowym płaszczem.Widzi orły legionów i znaki kohort, a dalej mury Alezji, wzgórza,usłaną trupami równinę, nad którą szybują kruki.Na zboczach wzgórz jak na stopniachamfiteatru stłoczyło się pięćdziesiąt tysięcy legionistów, oblepione są nimi także wieże ipalisady.Lecz oto otwierają się bramy Alezji i na koniu wyjeżdża samotny Wercyngetoryks.Wydaje się ogromny, jego ciało okrywa złota zbroja, bransolety i naszyjniki nadają jegopostaci wygląd zdobywczy i odświętny.Jedzie stępa, jego broń i ozdoby połyskują w słońcu.Nagle przechodzi w kłus, zataczając koło wokół podium.Cezar miałby chęć wodzić za nimwzrokiem, nie wolno mu się jednak poruszyć, trzeba zignorować barbarzyńcę.Jest przecieżrzymskim bogiem, a Wercyngetoryks popełnił świętokradztwo, które zmazać może tylko jegoupokorzenie i śmierć.Wódz Galów zatrzymuje się wreszcie.Rzuca broń, zeskakuje z konia, wchodzi postopniach, klęka i wyciąga ręce w geście poddania.Cezar mu się przypatruje.Czy ten Gal sądzi, że wystarczy się poddać, abyświętokradztwo zostało puszczone w niepamięć? A może sobie wyobraża, że to chwalebnepoddać się po dzielnym stawaniu w boju!Cezar czuje się sprowokowany, ten klęczący człowiek o dumnej postawie niespuszcza oczu, jakby rzucał mu wyzwanie.- Zdradziłeś Gajusza Juliusza Cezara, który gościł cię u siebie.Wercyngetoryks nie robi żadnego ruchu i Cezar ledwie się powstrzymuje, by niekazać od razu na miejscu zabić tego człowieka, żeby jego krwią zmyć całą zuchwałośćGalów.Jednak nie! Należy pozostawić go przy życiu aż do dnia, gdy w Rzymie będzieobchodzony jego triumf i pokonany, poniżony Wercyngetoryks zostanie wystawiony wkajdanach na pokaz ludowi jako wódz, niedoszły król Galii.Dopiero potem się go zabije.Cezar odwraca głowę.Niech centurionowie zabiorą Gala do aresztu.Rozdział 39Wercyngetoryks to już tylko udręczone ciało leżące w klatce, wiezione na wozie w ślad zalegionami.Cezar rozgląda się dokoła, lecz domy Bibrakte, nawet te najbliższe, toną we mgle,która jak szare, zimne morze zakrywa cały pejzaż, zasnuwa rzeki i zbocza wzgórz, wystają zniej jedynie pojedyncze szczyty tworzące oddzielne wyspy.Na równinie rozlegają sięstłumione hałasy: głosy żołnierzy, stukot młotów kowali, którzy w obozie legionów kująmiecze.Czasami słychać także śpiewy, które zdają się prześlizgiwać po zboczach MontBeuvray, docierając aż tu, do tego miasta Eduów, którego ulice teraz przemierza.Wie, że nie może sobie pozwolić na spokojny odpoczynek.Właśnie teraz należywykazać czujność, mimo dopiero co odniesionego zwycięstwa i mimo tego, że skrępowany iskurczony Wercyngetoryks przebywa w klatce ustawionej pośrodku obozu, rzuca mu sięjedzenie jak dzikiemu zwierzęciu, które za jakiś czas będzie wypchnięte na arenę.Ale tak tojuż jest, że blisko szczytu groźba upadku jest największa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]