[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niech no pan pokaże jeszcze raz te papiery!- No, nareszcie! - westchnął z ulgą Michał.- W ogóle w te brednie nie wierzę - zakomunikowała zimno Teresa.Obejrzawszy przy pomocy Michała wszystkie dokumenty jeszcze raz, nabrałam pewnychnadziei.Wynikało z nich dość wyraznie, że nie tyle rodzina, ile praprababcia wzbogaciła sięjakoś nagle i bez widocznych skutków.Spadek po hrabinie, spadek po krewniaku, posagprababci.Wszystko, co miała, upchnęła w skrzyni, dzięki czemu nie zostało roztrwonione.- Frajerki jesteście - powiedziałam bez żadnego szacunku.- Pewnie, że rodzina wcale nie byłabogata.Proszę, po samej praprababci zostało jakieś barachło.- Bacciarelli! - wykrzyknął Michał z oburzeniem.- Co to jest jeden Bacciarelli w porównaniu z resztą! Parę sztuk byle czego, a wszystko inne to tespadki uboczne, których praprababcia w ogóle nie używała.Poza tym, folwarki i młyny byłyprawdziwe, Franek je pamięta.Nie dziwiło was nigdy, że prababcia nic nie miała po przodkach?- Nic nie miała, bo i przodkowie nic nie mieli - odparła godnie moja mamusia.- Znaczy co, folwarki Franek sobie wymyślił? Zawsze się zastanawiałam, co za kant kryje się wtej karecie.- W jakiej karecie? - przerwała nieufnie Teresa.- Wszyscy wiedzą, że prababcia nawiała od pradziadka i została potem odwieziona do Tończykaretą w cztery konie.To skąd ta kareta? Z tej nędzy? Niby co w tym jest, że mamusia prababcidysponowała karetą i czterema końmi, a prababcia tą chałupą w Tończy.- Babcia została wydziedziczona - wyjaśniła niepewnie moja mamusia.- No owszem, to widać.A z majątkiem przodków co się stało? I z jej posagiem? Kareta była, aposagu nie było? - Ona bardzo mądrze mówi - pochwaliła mnie ciocia Jadzia.- Wydaje się, że tego jest tak dużo naraz tylko dlatego, że praprababcia wszystko eleganckozapakowała.Myślcie logicznie, gdyby prababcia odziedziczyła swoje we właściwym czasie, coby z tego zostało? Pradziadek dokupiłby ziemi, wybudował porządną chałupę, może by też siępostarał o karetę, a potem całość rozlazłaby się po tych dziewięciorgu dzieciach.Już przedpierwszą wojną światową zaczęłaby się rozłazić.Agitacja wychodziła mi niezle, Michał Olszewski z aprobatą kiwał głową, moja mamusia iTeresa zaczynały się łamać.Lucyna była nieprzejednana.- Trzysta pereł! - prychnęła wzgardliwie.- Iiiii tam!- Co cię tak gryzie akurat te trzysta pereł! - zirytowała się na nią Teresa.- Trzysta pereł i trzystapereł! Nic tam więcej nie zauważyłaś?- Puzdro ze złota, włoską modą rzezbione! - wypomniała Lucyna z jeszcze większą wzgardą.-Bizantyjski świecznik! Phi!- Kielich ze szkła weneckiego, bogato rżnięty, w złoto oprawny - podsunął zuchwale Michał.- Taki jak ten, co go sobie Lubomirski rozbił na głowie - dołożyłam.- Ja bym chciała coś takiegozobaczyć.- Zobaczysz! - prychnęła urągliwie Lucyna.- Ucho od śledzia!Ciocia Jadzia znów spróbowała się wtrącić.- Ale czekajcie, niech ten pan powie do końca.Dlaczego pan uważa, że tego jeszcze nikt nieukradł? Skąd pan to wie?Michał spojrzał na nią z wyrazną wdzięcznością i odczekał chwilę, aż pozostałe osoby przestałysię kłócić.- Ja to zaraz wyjaśnię - rzekł pośpiesznie.- Mówiłem, że jestem historykiem sztuki.Oddziesięciu.Co ja mówię, od piętnastu lat interesują mnie zabytki.Już od szkolnych czasówszperałem, oglądałem.Pózniej wszystkie wakacje spędzałem za granicą, narobiłem się jak dzikiwół, ale nie o to chodzi.Obejrzałem wszystkie muzea, wszystkie dostępne zbiory prywatne,zbierałem wszystkie wiadomości o aukcjach, sprzedażach, spadkach, mogę paniom w tej chwiliwyliczyć, co się gdzie znajduje prawie na całym świecie, Z największą dokładnością wiem, cobyło w Polsce, co ukradli i wywiezli, wiem, co jeden Potocki w 1909 roku przegrał w MonteCarlo.- Co przegrał? - zaciekawiła się znienacka moja mamusia.- Barokowy rząd na konia ze srebra, wysadzany turkusami i perłami.Uprząż i siodło.Zastawiłto. - Pojechał do Monte Carlo w barokowej uprzęży? - spytała niedowierzająco Teresa.- Na odległość! Zastawił na odległość, a pieniądze dał mu jeden francuski handlarz, który jużdawno na to czatował.W miesiąc pózniej wszystko przeszło na własność angielskiego zbieracza.Ja te informacje kolekcjonuję od lat.- No dobrze - przerwała Lucyna.- Ale co to ma do rzeczy? Co ma do tego skrzynia naszejprababki?- Właśnie mówię.Znam losy wszystkich zabytków w całej Europie i większości na całymświecie.I mogę powiedzieć.Michał przerwał.Spojrzał na nas, podniósł się z krzesła, pomilczał chwilę i dokończył wielceuroczyście.- Otóż, proszę pań.Z całą odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że ani jeden z wymienionychtu przedmiotów nie pokazał się nigdzie.Absolutnie nigdzie.W żadnym okresie.Nikt o tymnawet nie wspomina.A to może oznaczać tylko jedno.To może oznaczać tylko to, że nikt tegonie ma.Całość tego skarbu nadal spoczywa w skrzyni, jak spoczywała przed laty.Nienaruszona.Nietknięta!Patrzyliśmy na niego zafascynowanym, acz nieco tępym wzrokiem, a treść jego słów docierałado nas stopniowo i z pewnymi oporami.Jeżeli mówił prawdę.Jeżeli nie wyolbrzymiał swojejwiedzy.Rzeczywiście istniała możliwość, że skarb po prababci w doskonałym stanie do tej poryspoczywał gdzieś w bezpiecznym miejscu i czekał na spadkobierców.- No wiecie.- wyszeptała wzruszona ciocia Jadzia.Lucyna ocknęła się pierwsza.- E tam! - prychnęła sceptycznie.- Zawracanie głowy! Może to i spoczywa nietknięte, ale żetego nie dostaniemy, to pewne.W ogóle bzdura!- Dlaczego?! - oburzył się Michał.- Przecież mówię!- No i co z tego, że mówisz, synku, mówić sobie możesz.Zastanówcie się trochę, przecież odtego byśmy się wzbogacili, nie?- No pewnie! - przyświadczyła moja mamusia z zapałem.- No więc wiadomo, że nic z tego.Nasza rodzina nie może się wzbogacić.Mało było okazji? Ico się z tymi okazjami stało? Kto się wzbogacił?Ocknęłam się również.Lucyna miała rację, nad moją rodziną ciążyło jakieś fatum, któresprawiało, że wszelkie możliwości uzyskania dóbr materialnych omijaliśmy z największąstarannością. - Fakt - przyznałam niechętnie.- Każdy robił, co mógł, żeby broń Boże nic nie zyskać.Już niemówię, że wszyscy wszystko przywiezli do Warszawy przed samym powstaniem, bo inni ludzieteż tak robili, i upchali w mieszkaniu babci, a w to mieszkanie pierwsza bomba trafiła.Ale, o ilewiem, mój tatuś sprzedał sad akurat wtedy, kiedy badylarze zaczęli robić majątki, że już niewspomnę o przedwojennych dolarach, których się pozbył za okupacji, bo uważał, że mu sąniepotrzebne.Zdaje się, że wcześniej też coś było.- A owszem - podchwyciła cierpko Lucyna.- Twój dziadek sprzedał grunt pod Warszawą,jedenaście hektarów, i następnego dnia twoja babcia kupiła za to pudełko zapałek.- Nic podobnego - przerwała godnie moja mamusia.- Wcale nie pudełko zapałek, tylko koguta.Iz tego koguta był rosół.- Naprawdę kupiła koguta za jedenaście hektarów? - zainteresowała się ciocia Jadzia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]